Rozdział 17

361 17 9
                                    

Giza obudziła się cała obolała. Nie wiedziała gdzie się znajduje gdyż dookoła panowała ciemność. Jedyne czego była pewna to zapach wielu lwów. Nawet kilka rozpoznawała. Dopiero teraz zrozumiała co to może być za miejsce. Lwia Skała. Pomarańczowooka nie chciała tu być. Powoli wstała i skiedowała się do wyjścia, które było oświetlone przez księżyc. Lwica wychodząc z jaskini była już pewna, że jest to Lwia Skała. Giza poruszała się jak najciszej potrafiła, ale miała pecha ponieważ wpadła na jakiegoś lwa.
-Dlaczego uciekasz skoro jesteś ranna?
-Nie chce tu być i to nie twój interes.
-Chyba jednak mój. Jesteś u nas gościem i jako książę mam obowiązek o ciebie zadbać.
-To ty Kion? Powinieneś być nastolatkiem jeśli dobrze pamiętam.
-Nie. Ja jestem jego starszym bratem Ko-
-KOPA?!
W tym momencie zielonoki zdzwił się dosyć mocno. Po pierwsze, skąd ta lwica wie, że ma on ma młodszego brata, a po drugie skąd zna jego imię?
-Skąd wiesz jak mam na imię?
-Nie poznałeś mnie?
Teraz Kopa się zmieszał. Pomimo tego, że był lwem to jego widzenie w  iemności nie było, aż tak dobre, aby rozpoznawać ciemnofutre lwy.
Giza po jego milczeniu domyśliła się, że lew jej nie poznaje.
-Giza idioto. Jestem Giza.
-Giza? To naprawde ty?
-Tak.
-Tęskniłem za tobą.
Lew zaczął się zbliżać do pomarańczowookiej, aby się przytulić, ale ona cofnęła się.
-Coś się stało?
-Nie zbliżaj się do mnie.
-Dlaczego?
-Słyszałam od pewnego strusia o tobie i Vitani. Nie chce wam niczego psuć swoim pobytem tutaj.
Kopa nie wiedział co powiedzieć. Nie chciał jej mówić, że nie czuje niczego do lwicy bo wyszłoby na to, że jest rozwięzły i nie liczy się z uczuciami innych, ale nie chciał też kłamać, że ją kocha.
-Twoje milczenie odbieram jako potwierdzenie. Odchodze. Dziękuje za pomoc.
-Ja naprawde chciałem cię szukać, ale ojciec radził mi poczekać, aż sama wrócisz. Podczas czekania pojawiła się Vitani i ona chcia-
-Zamknij się. Jeśli moja matka jeszcze żyje to powiedz, że ją kocham.
Po tych słowach lwica zniknęła w ciemności. Kopa był załamany. Wszystko zniszczył przez to, że nie potrafił się postawić zwykłej lwicy.

Kiara obudziła dosyć wcześnie. Kovu jeszcze spał więc czerwonooka postanowiła się przejść. Ku swojemu zdziwieniu zastała Kope i Kiona. Ten pierwszy był pocieszany przez tego drugiego.
-Coś się stało Kopie?
-Dziewczyna dała mu kosza.
-Vitani jemu?
-To nie była Vitani.
-Dobra Kion już możesz sobie iść.
-Mogę, ale nie muszę. Opowiedz jej co zepsułeś.
Kiara usiadła obok braci i słuchała opowieści starszego brata. Było jej go żal i jednocześnie była na niego zła.
-Wiesz co? Jeśli Vitani się o tym dowie to może powstać spora afera, która postawiłaby ciebie jako przyszłego króla w złej opini poddanych.
-Ty myślisz tylko o reputacji rodziny królewskiej.
-Tego mnie uczono kiedy miałam zostać królową, a ty bawiłeś się w dżungli.
-O nie. Nie będę z tobą rozmawiał w ten sposób. Jeśli masz mi wypominać moją przeszłość to lepiej wogóle się do mnie nie odzywaj.
-Da się zrobić. Wiesz nawet chciałam być tą królową.
-Nie bądź jak Skaza.
Po tych słowach Kiara uderzyła brata z otwartej łapy w policzek i odeszła nieźle zdenerwowana. Kopa równierz tak postąpił klnąc pod nosem. Tylko Kion dalej siedział w miejscu ze zpuszczonym łbem.
-Wszystko się wali jak zeschcnięte drzewo.

Król Lew ||Moja Fanowska Opowieść||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz