XXVII.

237 27 6
                                    

Steve obudził się wcześniej niż się tego spodziewał, było ledwie po szóstej, jednak był w pełni wypoczęty. Uwielbiał dom w Aspen, jego rodzina kupiła go razem z rodziną Bucka. Dom był ogromny 10 sypialni, ogromna kuchnia, jadalnia na dwadzieścia osób. W salonie był ogromny kominek z kamienia, ozdobiony piękną drewnianą belką. Z okien rozpościerał się piękny widok na góry. Wszędzie wysiały zdjęcia z ich wspólnych świąt lub wakacji. Byli jedną wielką rodziną. Wstał z łóżka i poszedł pod prysznic, czuł jak gorąca woda rozluźnia jego mięśnie. Myślami jednak dalej był gdzieś indziej, a konkretnie znowu myślał o Nat. Nie wiedział co w tej dziewczynie było takiego, że nie mógł przestać o niej myśleć. Wszystko go do niej przyciągało, każda cząsteczka jego ciała chciała być blisko niej, chciał się nią opiekować, sprawić, aby była szczęśliwa. Nie wiedział, czemu nie pozwala mu się do siebie zbliżyć, jednak pozwala na to Clintowi. Zazdrość była prawie obca Stevowi, nie czuł jej od lat, miał niby Sharon, ale szczerze nie przejmował się co dziewczyna robi, albo z kim. Jednak na samą myśl, że Nat spędza czas z Clintem robiło mu się niedobrze. 

Kiedy wyszedł z pokoju było już po siódmej, jego mama razem z mamą Jamesa szykowały już coś w kuchni. Były wyraźnie zaskoczone, że Steve już wstał, jednak zaraz znalazły jego zajęcie. Przestawiał stół i krzesła w jadalni, przyniósł drewno do kominka, wyniósł śmieci. 

- Kochanie mógłbyś obudzić Jamesa i pojechalibyście do miasta odebrać zakupy- powiedziała po chwili Sarah 

- Jasne- rzucił biegnąc w stronę pokoju przyjaciela.

James spał na twarzy z łóżka nie było widać nic poza jego wystającą stopą. Steve rzucił się na łóżko koło niego i zaczął nim potrząsać

- Dobra, dobra wstaję- mamrotał Bucky- a ty co spać nie mogłeś jest dopiero ósma...

- Tak jakoś wyszło, mama chce żebyśmy pojechali odebrać zakupy do miasta, więc wstawaj i się ubieraj, będę w kuchni. Jeżeli uwiniesz się w piętnaście minut, dostaniesz kawę- powiedział podnosząc się z łóżka

- Co w ciebie dziś wstąpiła Rogers...

Piętnaście minut później z dwoma kubkami kawy ruszyli do miasta. Ich ojcowie jak co roku wędzili jakieś mięsa, a matki zajmowały się resztą. W południe miała przyjechać siostra Jamesa z chłopakiem, Becka była starsza od nich o cztery lata, a od roku była zaręczona z Tomem. Cała rodzina cieszyła się ze ślubu, jednak młodym się jeszcze nie śpieszyło. Jadąc przez zaśnieżone drogi, podziwiali widoki, Backy co jakiś czas wypytywał go o jego relację z Sharon, albo z Nat. Jednak Steve nie wiedział co ma mu na te pytania odpowiedzieć. Z Sharon nie łączyło go nic poza seksem, wiedział, że dziewczyna chciała by czegoś więcej, jednak on nie chciał pogłębiać ich relacji. Relacja z Nat, no cóż była jeszcze bardziej skomplikowana, od tamtej nocy kiedy pijaną zabrał ją do domu, prawie ze sobą nie rozmawiali. Choć wiele razy próbował z nią porozmawiać, ona zamykała się jeszcze bardziej, więc próbując ratować resztki ich przyjaźni, unikał tego tematu. 

Odbierając zakupy ze sklepu, dokupili jeszcze kilka butelek wina, butelkę szampana i kilka drobiazgów, które mogą im się przydać. Pamiętali aby kupić kilka rzeczy dla Backy, która wiecznie zapominała spakować szamponu, albo szczoteczki.  Idąc uliczkami Aspen, Steve spostrzegł, kobietę siedzącą na ławce przy parku. Czerwień jej włosów wydała mu się tak znajoma, jednak w pierwszej myśli, stwierdził, że po prostu za nią tęskni. Siedziała nieruchomo, wpatrując się w przestrzeń, kiedy Steve się jej tak przyglądał, nie zwrócił nawet uwagi, że przestał iść. 

- Co jest?- zapytał Buck, gdy zauważył, że przyjaciel nie idzie obok niego

- Czy to nie Nat?- zapytał, wskazując na kobietę na ławce. James przez chwilę się jej przyglądał, jednak nie był pewien, mimo to nie przeszkodziło mu to, aby ruszyć w stronę kobiety. Steve ruszył za nim, z każdym kolejnym krokiem był bardziej przekonany, że kobieta na ławce to Nat. 

Kiedy do niej podeszli, miała zamknięte oczy, była nienaturalnie blada, a jej usta straciły swoją barwę. 

- Nat!- potrząsnął nią Buck

- Natasha!- zawołał Steve klękając na przeciwko niej, kiedy otworzyła oczy, jej wzrok nie był skupiony, patrzyła na nich, ale jakby ich nie widziała.- Nat co ty tutaj robisz?- próbował dopytać, jednak nie uzyskał odpowiedzi.

- Steve?- Bucky zwrócił jego uwagę na leżące obok niej torby, nie wiedzieli co dokładnie się wydarzyło, ale nie wyglądało to dobrze. 

- Bucky, idź po samochód- powiedział Steve, podając mu kluczyki, James od razu ruszył.

Natasha dalej patrzyła, na Steve'a, nie mówiła nic, jedynie mu się przyglądała. Steve dotknął jej dłoni, była zimna jak lód, nie zastanawiając się długo, zdjął swój płaszcz i zarzucił na Natashę, jednocześnie pocierając jej ramiona, aby ją chociaż trochę rozgrzać. 

- Nat, co się stało, co tutaj robisz?- próbował dopytać- jesteś przemarznięta, powinniśmy jechać do szpitala...

- Nie- wyszeptała po raz pierwszy- żadnych szpitali...

- Nat, rozchorujesz się...

- Nie ma to znaczenia, żadnych szpitali. 

Steve nie wiedział co robić, czekając na Jamesa, próbował wymyślić plan, dopytać Nat, gdzie ją zabrać, jednak dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. 

- Nat, nie możesz tu zostać, powiedz gdzie cię zawieźć, gdzie jest dom twoich dziadków...

- Nie mogę tam jechać- wyszeptała po raz pierwszy patrząc mu w oczy

- Dlaczego?

- Wyrzuciła mnie...

- Nat...tak mi przykro- Steve wiedział, że nie ma najlepszych kontaktów z rodziną, ale nie spodziewał się, że wyrzucał ją z domu, jak się domyślał, w środku nocy, skoro dopiero wczoraj przyjechała do Aspen. 

- Próbowałam znaleźć hotel, ale nie ma nigdzie wolnych pokoi, a nie miałam siły iść dalej. 

- Dlaczego nie zadzwoniłaś?

- Mój telefon padł, a ja nawet nie znam żadnego numeru...- powiedziała wyraźnie na siebie wściekła, w pewnym momencie Steve zauważył, że zaczyna jej się trząść dolna warga, nie wiedział czy zbiera jej się na płacz, czy to z zimna. Przerażony przyciągnął ją do siebie i przytulił, miał nadzieję, że rozgrzeje ją to trochę. Widział jak obok nich James zatrzymuje samochód, wysiadł i wrzucił torby Nat do bagażnika. 

- Pojedziesz teraz z nami Nat, dobrze?- powiedział Steve, unosząc delikatnie jej twarz, aby na niego spojrzała.

- Gdzie?- zapytała cicho, jakby miał być to ich sekret

- Do domu naszych rodziców...- zanim skończył Nat, próbowała uwolnić się z jego uścisku i kręciła głową. 

- Nie, nie mogę- mówiła

- Nat, wierz mi nasi rodzice nie będą mieli nic przeciwko. Nie możesz tu zostać, jesteś zmarznięta, musisz wziąć prysznic, zjeść coś, ogrzać się. Sama mówiłaś nie ma wolnych pokoi, a nie możesz zostać na zewnątrz. Proszę Nat, chodź z nami- mówił, podając jej dłoń

Widział jak bije się z własnymi myślami, widział jej niepewny ruch, jednak podała mu dłoń i skinęła głową. James wrócił za kółko, a Steve i Nat usiedli z tyłu. Objął ją ramieniem i najlepiej jak umiał próbował ją rozgrzać. Podkręcili ogrzewanie i dali jej resztki, już jedynie ciepłej kawy. Steve nie odrywał od niej wzroku, wziął jej trzęsące się dłonie i pocierał w swoich. James spoglądał na nich w lusterku, widział zmartwienie na twarzy Steve'a. Jego przyjaciel mógł się wypierać jak długo chciał, jednak on wiedział, że Nat jest dla Steve'a kimś więcej niż przyjaciółką. Jadąc w kierunku domu, zastanawiał się, jak do cholery wyjaśnią tą sytuację swoim rodzicom. 

P.S. Kolejny rozdział, dajcie znac co myślicie :)


I don't Need Anyone.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz