XXXIV.

226 30 3
                                    

Wieczorem pojawili się Tony z rodzicami, Tony był kopią swojego ojca, jednak już na pierwszy rzut oka widać było, że bliżej związany jest z matką. Był zaskoczony widząc Natashę, jednak nie skomentował tego przy wszystkich, za co Nat była wdzięczna. 

Siostra Jamesa pożyczyła jej jedną ze swoich sukienek, była to prosta mała czarna z delikatnym dekoltem i rękawem do połowy przed ramienia. Nat upięła w luźny kok i nałożyła delikatny makijaż. Steve uśmiechał się do niej cały wieczór, pod stołem delikatnie ściskał jej dłoń. Natasha nigdy nie czuła się tak, jak w ten chwili, w tym domu, z tymi ludźmi. Przez większość wieczoru była całkowicie odprężona i zwyczajnie szczęśliwa. Kiedy wraz z Sarą podała ciasto i kawę, była niemal dumna z komentarzy na temat ich wypieków, mimo, że nie robiła ich samodzielnie, Sarah dodatkowo podkreślała jej wkład.  Kiedy w trakcie rozmów mama Tonego, zapytała wszystkich o ulubione wspomnienie związane ze świętem, wszyscy wspominali urocze historie, większość ich miała miejsce w domu w którym właśnie się znajdowali. Jednak kiedy nadeszła jej kolej na opowiedzenia wspomnienia, nie przyszło jej do głowy, żadne z kłamstw, jakie opowiadała przez ostatnie lata. 

- Nie mam takiego- powiedziała cicho- w zasadzie są to moje pierwsze święta. 

- Pierwsze ?- zapytał zaskoczony Tony- Jak to możliwe?- Steve zmierzył go wzrokiem, w pokoju zapadła niezręczna cisza. Chcąc poprawić sytuację powiedziała

- Moja rodzina pochodzi głównie z Europy, uważali, że nie będą obchodzić typowych Amerykańskich świąt. Zresztą nie należmy do najbardziej zżytych rodzin, każdy z nas spędza czas jak chce, ojciec założył nową rodzinę, matka podróżuje...

- A ty?- zapytała nieśmiało Becka

- A ja...ja się już tym nie przejmuje. 

Przez resztę wieczoru milczała, nie wiedząc co miałaby powiedzieć, aby bardziej nie psuć nastroju. Ci ludzie byli dla niej tacy mili, przyjęli ją z otwartymi ramionami, pokazali czym naprawdę jest rodzina, prawdziwe święta, a jak odpłaciła się ona, popsuła im święta. Widać było jak wszyscy niezręcznie czuli się po tym co powiedziała, rozmowy stały się dużo płytsze, co jakiś czas ktoś patrzył na nią współczująco. Coraz trudniej jej było złapać oddech, wiedziała co to znaczy, tak bardzo jej zależało, aby zrobić dobre wrażenie na tych ludziach, jednak i tym razem jej się nie udało. 

Steve obserwował ją cały wieczór, przez większą jego część była taka szczęśliwa, widział jak się śmieje, błysk w jej oczach. Był taki zadowolony, że w końcu udało jej się przezwyciężyć strach, pokonała mur jakim otaczała się przez lata. Jedno pytanie Marii Stark zmieniło wszystko, uśmiech zniknął, blask zgasł, a ona nie odezwała się już ani słowem, nie patrzyła już nikomu w oczy, dłonie ściskała w pięści. Widział jak bieleją jej knykcie, mógł jedynie wyobrażać sobie jak jej paznokcie przebijają się przez wewnętrzną stronę jej dłoni. Jak miał jej pomóc, nic co by teraz zrobił, ani powiedział, nie wydawało mu się wystarczające, ani odpowiednie. Jego mama z całych sił próbowała rozluźnić atmosferę, jego i Bucka ojcowie prześcigali się w zabawnych anegdotach i żartach, jednak wydawało się, że już nic nie może uratować tego wieczora. 

Koło północy Starkowie zebrali się do wyjścia, reszta zebrała się do sprzątania. Natasha nie mogła znaleźć sobie miejsca, odliczała minuty kiedy będzie mogła ukryć się w sypialni, czuła jak emocje biorą nad nią górę. Jej dłonie trzęsły się na tyle mocno, że filiżanki które niosła, obijały się o siebie na tyle głośno, że Steve zabrał je od niej i zaniósł do kuchni. 

- Jeżeli nie macie nic przeciwko położę się już- powiedziała odkładając ścierkę na blat

- Oczywiście kochanie, kładź się, to był długi dzień. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś- powiedziała ciepło Sarah

- Tak, dziękuję za wszystko. Dobranoc. 

- Dobranoc- odpowiedzieli chórem, Steve uśmiechnął się do niej, jakby chciał coś powiedzieć, jednak  ona nie czekała na to, obróciła się na pięcie i ruszyła na górę. 

- Mam nadzieję, że nic jej nie będzie- powiedziała mama Bucka- biedna dziewczyna...

- Nie sądziłem, że tak skończy się ten wieczór- powiedział Joseph- miałem wrażenie, że doprowadzimy dziewczynę do łez...

- Czy korzysta z jakiejś pomocy? Widać po niej traumę na pierwszy rzut oka, nie powinna tego tak zostawiać...

- Nat, jest wrażliwa dużo przeszła...- próbował usprawiedliwić jej zachowanie Steve- nie możecie jej oceniać, jest sama w obcym miejscu, z ludźmi których praktycznie nie zna, bo jej matka nie ma ochoty spędzać z nią świąt. Jej ojciec założył nową rodzinę i ma ją gdzieś, jest sama od tak dawna, że nie wie jak się zachować wśród ludzi. Wszyscy ją oceniają, choć nikt jej tak naprawdę nie zna...-mówił zdenerwowany

- Steve, nikt jej nie ocenia, po prostu się martwimy- tłumaczyła Sarah

- Synu, widzimy, że zależy Ci na tej dziewczynie- powiedział jego ojciec, Steve przez chwilę chciał się bronić, jednak stwierdził, że nie ma najmniejszego sensu- Jednak relacja z tak obciążonym człowiekiem, który nie radzi sobie z samym sobą, nie jest łatwa. Nie chcemy, żebyś cierpiał...

- Nie ma to znaczenia, nie mogę zrezygnować z czegoś na czym mi zależy, tylko dlatego, że będzie ciężko- odpowiedział- Sami mnie tego uczyliście, że należy walczyć o to na czym nam zależy, a mi zależy na Nat. Z każdym dniem bardziej. Wiem, że jest krucha, wierzcie mi znam już jej temperament.

- Jedyne o co Cię proszę, to bądź ostrożny. Dla waszego dobra- powiedziała Sarah obejmując syna, wiedziała jaki jest uparty, szczególnie jeżeli mu na czymś zależy, a ewidentnie zależało mu na tej dziewczynie. 

Leżąc w łóżku próbowała się uspokoić, słyszała odgłosy z dołu, nie wiedziała o czym mówią, ale zażarcie dyskutowali. Wewnętrznie czuła, że mówią o niej, jednak nic nie umiała na to nic poradzić, chciała jedynie zasnąć, chciała aby minął kolejny dzień, chciała już wracać na uczelnie, móc uciec od tego wszystkiego co czuła w tej chwili. Łatwiej jej było żyć, nie mając świadomości co traci, nie wiedząc jakie to uczucie mieć prawdziwą rodzinę, lecz teraz wiedziała, albo umiała sobie wyobrazić to uczucie. Mur który budowała przez lata, tracił kolejne zapory, jej emocje coraz częściej brały górę, stawała się coraz mniej stabilna. Może to był czas, aby wrócić na terapię, może powinna wrócić do swojego starego trybu, samotnego życie, tak było znacznie łatwiej, jednak czy dała by radę wrócić do tego, wiedząc co traci. Chciała jedynie normalnie żyć, złapać w końcu oddech. Jednak nie mogła, była już tak bardzo zmęczona tą ciągłą walką. 

Przez chwilę Steve stał pod jej drzwiami, zastanawiając się czy zapukać, sprawdzić co u niej. Jednak sam był teraz nabuzowany, wiedział że jego rodzice chcą dla niego dobrze, jednak czuł ogromną potrzebę chronienia Natashy. Nikt dotąd jej nie bronił, nie walczył o nią, nikomu miał wrażenie na niej nie zależało, a ona zwyczajnie pogodziła się z tym, zaakceptowała ten stan rzeczy.  Jednak on pragnął to zmienić, znowu widzieć jej uśmiech, blask w oczach, słyszeć ten cudowny śmiech. Chciał, żeby się otworzyła, na niego, na świat, na prawdziwe życie. Jednak nie zrobi tego osaczając ją, widział jak ciężki był to dla niej wieczór, widział poczucie winy wypisane na jej twarzy. Musi dać jej złapać oddech, uspokoić się. Rano będzie lepiej, jeżeli nie to sprawi, aby było, wymyśli plan, będzie dobrze, Nat jest warta walki, a on nigdy nie poddawał się tylko dlatego, że coś było trudne, uda im się, wiedział to. Musi mu tylko zaufać.

I don't Need Anyone.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz