— Co tam jest, Marylo? — Ania pochwyciła uśmiech swojej opiekunki. W oczach Maryli pojawiły się iskierki, niewidziane tam od czasu jej nieudanej próby nawiązania głębszej relacji z Nathanielem. Ani chciało się śmiać na to wspomnienie, jednak widząc spokojną postawę Mateusza i jego ciche Aniu, opanuj się ukryte w spojrzeniu, powstrzymała się. — Co napisała pani Linde?
— Małgorzata chciałaby przygotować uczniów do tego wesela. — Maryla poprawiła okrągłe okulary i zagłębiła się w wiadomość przyjaciółki. — Próby mają się odbywać w szkole po lekcjach, Małgorzata będzie dobierać dzieci z Avonlea parami i nauczy was walca. — Pani Cuthbert bębniła palcami w kolano. Jej bura sukienka zafalowała pod wpływem wiatru, który wdarł się do domu jej ojca i przemknął przez salon, chcąc wynieść z niego wszystkie troski i radości Cuthbertów. — Wydaje mi się, że powinnaś uczęszczać na te lekcje.
— Ale pani Linde nie umie tańczyć! — Obruszyła się Ania, splatając ręce na klatce piersiowej. Musiała wybić Maryli z głowy pomysł usadowienia jej z Gilbertem na uroczystości, a co dopiero by było, gdyby pani Cuthbert zapragnęła, by razem zatańczyli. — Miłosierny Ojcze Niebieski, przecież to będzie tragedia! Tragedia! — Powtórzyła, by jej wypowiedź zabrzmiała dramatyczniej.
— Ty tym bardziej nie umiesz, Aniu — powiedziała twardo kobieta. — Musisz pokazać Cuthbertów z jak najlepszej strony. I tym razem mówię to poważnie. — Uniosła lekko głowę, przez co wyglądała jak dama dworu. Ania już nabrała powietrza, by jej to powiedzieć, jednak Maryla jeszcze nie skończyła mówić. — Ja i Mateusz... — Popatrzyła na brata kontrolnie, lecz ten ani drgnął. — chcemy, żebyś zachowywała się, jak trzeba. Nie musisz wykonywać tak wiele obowiązków w gospodarstwie, mamy od tego Jerry'ego. W tym miesiącu skupimy się na twoim wychowaniu. I, Aniu, żadnych dyskusji. — Pogroziła jej palcem.
Ania Shirley westchnęła przeciągle. Może Marylę faktycznie porwano i posadzono na jej miejscu starszą wersję pani Barry? Nie, to niemożliwe. Pani Linde jeszcze nie wiedziała, jak bardzo jej kartka poruszyła serce rudowłosej dziewczyny. Zerwała się nagle z miejsca, gdzie siedziała i popędziła do swego pokoju na górę. Maryla i Mateusz tylko wymienili spojrzenia.
Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, oddychając ciężko. To był absurd. Absolutny i kolosalny absurd! Jak Maryla mogła w ogóle myśleć, że... że ona, że Ania Shirley mogłaby zatańczyć w Gilbertem Blythe'm! To było niedorzeczne! To było okropne! To gorsze niż brak imaginacji, gdy się zasypia! Wytarła dłońmi twarz i popatrzyła na wnętrze swojego pokoju.
Białe, otynkowane ściany, niegdyś tak boleśnie nagie i litujące się same nad swym ubóstwem, przybrały barwę pól wokół Zielonego Wzgórza. Bladozielone, muślinowe firanki powiewały, kuszone do tańca przez zimowy wiatr, który kręcił się pomiędzy meblami. Obrazki pani Allan na chwilę zniknęły i zastąpiły je obrazy nieba nad Jeziorem Lśniących Wód i Alei Zakochanych. Wszystko to, co znajdowało się teraz na ścianach, namalował Cole, tak bardzo Ani drogi. Spędzał całe godziny nad malowaniem krajobrazów Avonlea, podczas gdy Shirley czytała mu wiersze, ballady i fragmenty swoich opowiadań. Rozmawiali wtedy na różne tematy, a czasem także milczeli, słuchając szurania pędzla i śniegu, który uderzał o okiennice.
Ujęła w dłonie ułamane gałązki wiśni z papierowymi kwiatami i przyjrzała się im. Gdyby Pani Wiśnia wiedziała, jak bardzo Ania pragnęła zamienić się wtedy w jedną z jej gałęzi. Jak bardzo chciała zostać jednym z niezauważonych kwiatków, który spadłby przed zimą na ziemię. Wzięła papierowy płatek i napisała na nim czarnym atramentem:
Pierwsza wiadomość od kwiatów: Nigdy nie umiałam tańczyć, Gilbercie Blythe'cie.
***
Jerry Baynard oparł się o widły i popatrzył w stronę posiadłości państwa Barrych, od którego biegła Diana Barry. Brązowe oczy chłopaka zapisywały, niczym pióro poety, widok hebanowych włosów córki państwa Barrych, jej niebieską kokardę i biały fartuszek. Jerry nie miał fantazji Ani, myślał prosto i zwięźle, jednak gdy jego oczy spoczywały na twarzyczce Diany, był skłonny do dłuższego namysłu nad jej urodą. Choć nie porównywał jej do oblicza damy ze średniowiecznych rycin, to uważał Dianę za najpiękniejszą dziewczynę, jaką kiedykolwiek widział.
— Jeśli Kordelia nie jest twoim imieniem, to czym jest? — Jerry ziewnął, przerzucając siano dla Bell. Diana spojrzała na Anię i splotła ręce za plecami.
— To, panie Baynard, jest dusza Ani. Czy pan nigdy nie nazywał swojej duszy? — zapytała słodko, a jej policzki przybrały barwę zachodzącego słońca.
Och, gdyby Jerry Baynard kiedykolwiek zastanowił się nad imieniem swojej duszy, na pewno nazwałby ją Diana. To Diana Barry porwała jego serce i skryła w swoich oczach, swoim głosie i osobowości, która tak mu się podobała. Choć Anię traktował jak siostrę, to nigdy nie przyznał się przed nią, że dziwna siła ciągnie go do jej drogiej przyjaciółki. Był zwykłym parobkiem, miał pomagać Cuthbertom, by wesprzeć jakoś ich, a finansowo i swoją rodzinę. A Diana Barry mogła być dla niego tylko pięknym obrazem, który mógł obserwować.
Patrzył więc, jak przyjaciółka Ani wbiega na Zielone Wzgórze, prawie wywracając się o bramę. Poprawił czapkę i chrząknął, biorąc się za zamiatanie siana sprzed obory. Krowy potrafiły nabrudzić jak mało kto, a Maryla piekliła się, gdy siano leżało w śniegu i tworzyło z nim brązowawą breję.
— Bonjour, panienko Barry! — Przywitał się dość głośno, zanim czarnowłosa zdążyła wejść do domu Cuthbertów. Diana zatrzymała się z ręką na klamce i spojrzała na niego. Śnieg prószył na jej sukienkę i włosy, dekorując je niczym delikatna koronka. Córka Jerzego Barry uśmiechnęła się do chłopca promiennie i odsunęła dłoń od drzwi. — Ania przed chwilą wróciła, powinna ją panienka zastać. — Skłonił głowę, jak nakazała mu Maryla.
— Bonjour, Jerry — przywitała się grzecznie i dygnęła. — Je vous remercie. — Podziękowała mu za informację o Ani. — Przez chwilę stała nieruchomo, po czym wbiegła do domu na Zielonym Wzgórzu, zostawiając Jerry'ego z natłokiem myśli.
I choć jesteś warta blasku tysiąca gwiazd, ja mogę dać ci tylko promyk mojego uśmiechu.
•♡•
dirry to tak uroczy szip, że ojeju. jestem w niebie
(imię ojca Diany tłumaczone jest jako Jerzy lub też George)
pociąg shirbert powoli rusza ze stacji, ok
Małgorzata to mood, ona i Marylka to będę ja i psiapsi na starośćKocham Was, buziaki, mam nadzieję, że będziecie mieć dobry dzień! ♡
CZYTASZ
zatańczysz, Shirley? | 𝐀𝐧𝐧𝐞 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐚𝐧 𝐄 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧
Fanfiction„Gilbercie, nie umiałam tańczyć i dobrze o tym wiesz. Myliłam się w krokach, zarówno na parkiecie, jak i w życiu. Potrzebowałam, żebyś mnie poprowadził do melodii, którą znaliśmy tylko my, ale głupio mi było to przyznać." Ślub Prissy ma się odbyć ni...