let's start this hell
•♡•
Ania Shirley umiała słuchać. Szczególnie uwielbiała ludzki i wietrzny szept, a także skrzypienie drzwi i trzask ognia. Gdyby mogła, przysłuchiwałaby się temu, jak rosną kwiaty i jak drzewa zapuszczają korzenie. Nie dziwne więc, że szła jak urzeczona poprzez poranek w Avonlea i każdy dźwięk składał się dla niej na jeden wielki koncert pod batutą świata. Liamowi na pewno spodobałoby się takie porównanie, pomyślała.
Podzieliła się swymi przemyśleniami z Dianą, a czarnowłosa tylko kiwnęła głową. Lubiła jej słuchać, próbować zrozumieć ten aniowy świat, więc podążała za nią, gdzie tamta tylko poszła. Nie było drugiej tak wiernej przyjaciołki jak Diana Barry. Ich przyjaźń była porównywalna to płatków śniegu na wietrze. Diana była pięknym, zdobnym płatkiem, lecz to Ania niosła ją w świat na swych niewidzialnych dłoniach.
Były już niedaleko chatki, gdy Ania stanęła jak wryta. Diana prawie przewróciła się o jej wyciągnięte ręce i musiała się schylić po kapelusik, który z wrażenia wypadł jej prosto w śnieg. Otrzepała szybko wstążkę i potrząsnęła dołem sukienki, na którym zebrał się brudnawy puszek.
— Aniu? Co się stało? — zapytała z lekkim lękiem, widząc, że jej przyjaciółka rozgląda się uważnie.
— Jestem pewna, że coś usłyszałam — odparła cicho Shirley. — I to nie był szum wiatru, szczebiot śniegu, pisk małych ptaków czy stukot powozów. Diano, usłyszałam kogoś.
— Może Cole znów nie chce iść do szkoły? — zapytała córka Barrych. — Nie czuł się najlepiej na ostatniej lekcji tańca... — Zmartwiła się. Faktycznie, Cole nie chciał już uczęszczać na lekcje pani Małgorzaty i migał się od nich, co niemiłosiernie smuciło Józię Pye.
— Nie, to nie Mackenzie. — Rudowłosa podeszła do ułamanych gałęzi i przyjrzała się im uważnie. — Diano, myślę, że ktoś tu był w nocy... — Przez jej głowę przemknął Billy. Och, jak bardzo nie chciała, by zniszczył ich azyl w Avonlea, by zniszczył ich wspaniałą galerię sztuki i ostoję dla dusz. — Poczekaj... — Zacisnęła usta i powstrzymała przyjaciółkę ręką. Czyżby ktoś przyszedł tu po jej spotkaniu z Gilbertem?
— A jeśli to dzikie zwierzę, Aniu? — zadygotała Diana.
— No, chyba nie boisz się pana Philipsa o poranku — próbowała obrócić tę sytuację w żart, ale sama zaczęła się obawiać. Powoli uniosła butelkę z mlekiem, by w razie czego nią rzucić i zbliżyła się od chatki.
Jej oczom ukazał się żałosny widok; tak przykry i bolesny, że jej serce rozsypało się na miliard kawałeczków, tak jak kiedyś rozsypano gwiazdy po niebie i wciąż nie można ich zebrać w jedną. Z jej ust wydobył się niemy krzyk; upuściła książki i butelkę z mlekiem, która pękła na kamieniu. Lecz wtedy nikt nie miał zamiaru płakać nad rozlanym mlekiem. Zrozpaczona podeszła bliżej i uklęknęła, biorąc w ramiona zemdlonego Gilberta Blythe'a. Wydawało się jej przez chwilę, że trzyma sopel lodu; tak zimne było jego ciało. Choć jego ręce były lodowate, głowę rozogniła gorączka, tak silna, że gdy dotknęła jego policzków, aż odsunęła rękę. Na twarzy zaschła krew, palce miał sine i obolałe. Przelewał się jej przez dłonie i wyglądał na umęczonego. W oczach niedawnej sieroty zaszkliły się łzy — pochyliła głowę nad jego piersią i załkała cicho.
— Diano! — krzyknęła w stronę przyjaciółki. — Kochana Diano, błagam, przyjdź tu! — Rozpłakała się na całego, ganiąc się za te nagłe emocje. — Ach, Diano, co ja uczyniłam... — Głos jej się łamał.
— To chyba nie ty, Aniu — Barry wygrzebała ze śniegu łuskę od naboju i obróciła ją w dłoniach. — To zdecydowanie nie ty... — Rozejrzała się z lękiem.
— Och, moja bratnia duszo! — Ciałem Shirley wstrząsały spazmy. — Mogłam nie uciekać tak szybko, mogłam poprosić Mateusza, by i jego zabrał, mogłam... Diano, tyle mogłam uczynić! Jestem tak głupia, nie pomyślałam, że... Czy to myśliwi? Jakże mogli go tak, tak... A może to Karol? Nie, Sloane nigdy by tego nie zrobił. — Wytarła nos. — Gilbercie... — Popatrzyła na jego twarz i położyła dłoń na jego policzku. — Och, Blythe, dlaczego byłam takim głuptasem i dlaczego ostatnie swe chwile poświęciłeś na taniec z sierotą... Gilbercie, moja prawdziwa bratnia duszo... — Pochyliła się i oparła głowę na jego piersi. Diana Barry poczuła, że robi jej się słabo.
— Pójdę po pana Philipsa — wydusiła z siebie, po czym pobiegła w stronę szkoły, dwa razy wywracając się w śnieg. — Czekaj na mnie, Aniu! —krzyknęła, lecz przyjaciółka jej nie słyszała.
Gdy Diana pobiegła w kierunku szkoły, Ania Shirley popatrzyła na tego nieznośnego chłopaka. Jego głowę tym razem rozbiło uderzenie, a nie rozbiła się na niej tabliczka. Podkrążone i sine powieki skrywały tak dobrze jej znane oczy, przypominające pnie Lasu Duchów. I on sam wyglądał jak duch, jak najbardziej tragiczna z dusz, jaka krążyła po Avonlea. Przytrzymała jego rękę i łzy kapały na jego pierś, obolałą od uderzenia. Lecz były jak plastry na każdą z jego ran.
— Och, podróżniku — szepnęła. — Przepłynąłeś cały świat, żeby wrócić do miejsca, gdzie utopiono ci serce? Gilbercie, dlaczego... — Wodziła wzrokiem po jego twarzy, na której nie malowały się żadne emocje. — Proszę, powiedz coś. Nazwij mnie znowu Marchewką, pociągnij za włosy. P-patrz... — Chwyciła swoje warkocze. — Odrastają, widzisz? — Zacisnęła powieki, by się nie rozpłakać. — Pamiętasz feralną wanilię? A nasze literowanie? G-i-l-b-e-r-c-i-e, proszę... No, powiedz...
— A-n-i-a. — Poruszył wargami, a jego głos był cichszy od szeptu wiatru. Zatelepała się z wrażenie i omal go nie puściła. — A-aniu, o-odejdź... — Dźwięki wylatujące z jego ust błądziły po cmentarzysku jej nadziei i szukały zniczy do zapalenia. — N-nie po-pokazuj m-mu się... — Zwiesił głowę. — N-nie ze m-mną. — Zakrztusił się krwią, która pociekła mu z ust. Ania zacisnęła wargi, próbując nie łkać.
— Och, Gilbercie! — Do jej uszu dobiegł głos Ruby. Gillis podbiegła do nich, wyprzedzając klasę, po czym upadła na kolana przy czarnowłosym, szukając czegoś w fartuszku. — Kochany mój, co ci... — Wyjęła chusteczkę z inicjałami i dotknęła jego ust, drżąc przy tym. Karol stał za nią, jak gdyby nigdy nic, patrząc gdzieś w dal. Nie mógł znieść widoku chłopaka na śniegu; jego oczy uciekały od wyrzutów sumienia. Cole poczuł, jak ściska mu się serce. — To ty! — krzyknęła nagle Ruby, wstając i odwracając się w stronę Ani. Jej dobre serce leżało wraz z Gilbertem. — To twoja wina! — powtórzyła, rzucając przy tym chusteczką o ziemię. Shirley zamrugała szybko.
Nie powinnaś rozmawiać z Gilbertem Blythe'em.
•♡•
lubię dramy, więc why not
Ruby jest taka badass, ale różowe bezy też mogą być srogie (szczególnie, jak zjesz za dużo)teoretycznie powinien być teraz epilog, ale... nie ma tak łatwo. Jeszcze kilka rozdziałów, zanim zakończymy tę farsę. Dlatego też pytam Was o opinie i jednocześnie zapytuję, co myślicie o jakimś jeszcze (po)tworze z fandomu AWAE. To dość lekka tematyka, więc nie pisze się tego trudno (jeden rozdział to ok. 15/20 minut pracy), także może z 3 sezonem przyjdzie jakiś jeszcze pomysł. Perspektywa Dianki? Ruby? Cole'a? Maybe MATEUSZ CUTHBERT, JEDYNA MOJA MIŁOŚĆ, OK XD
drama Ruby x Anka rozpoczęta, widzimy się w przyszłym tygodniu, trzymajcie się ciepło (cieplej niż Gil), marcheweczki!
(no i zapraszam tak ciuchutko do Kapliczki, ma klimacik AWAE w XXI wieku i w miasteczku w Polsce, so, może się Wam spodoba!)
jestem tu zdecydowanie za często
halo, SOR, macie miejsca?
CZYTASZ
zatańczysz, Shirley? | 𝐀𝐧𝐧𝐞 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐚𝐧 𝐄 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧
Fanfiction„Gilbercie, nie umiałam tańczyć i dobrze o tym wiesz. Myliłam się w krokach, zarówno na parkiecie, jak i w życiu. Potrzebowałam, żebyś mnie poprowadził do melodii, którą znaliśmy tylko my, ale głupio mi było to przyznać." Ślub Prissy ma się odbyć ni...