15. Pocałować to cię może mama

3.5K 356 388
                                    

     Ukłon, dygnięcie, krok do przodu, do tyłu. Wyciągnięte dłonie, zetknięcie palców. Rytm, muzyka, szuranie stóp o podłogę. Spuszczony wzrok, dygnięcie, zmiana ręki, dumnie uniesiona głowa. Obrót, obrót, obrót...

     Ruby Gillis wirowała w ramionach Gilberta Blythe'a, czując się przy tym jak księżniczka ze swych własnych opowiadań. Trzymał ją tak lekko, iż miała wrażenie, że tańczy z wiatrem, który co raz muska jej sukienkę, ramiona i włosy. Dotyk jego dłoni był przelotny, jak letni deszcz, który nie zdążył wypełnić suchot jej serca. 

     Mimo to czuła się przy nim dobrze. Choć przeszła z Liamem całe Avonlea, choć rozmawiało się im przednio, to Gillis nie mogła pogodzić się z tym, że na jego miejscu nie było chłopaka o czarnych włosach. Pianista dostrzegł jej smutek znad klawiszy fortepianu; pomylił się o dwie oktawy i walc w jednej chwili zabrzmiał tak smutno, że aż jego serce jęknęło z rozpaczy. 

     Karol Sloane nie odczuł tego smutku, obracając Anię obok siebie. Choć nie próbował już rozmowy z nią, to wielką radość sprawiało mu trzymanie jej dłoni, objęcie w talii czy zerkanie na jej wiosenne oczy. Billy zerkał ku nim co raz, jak gdyby po cichu zazdrościł swemu koledze, jednak nigdy jego spojrzenie nie było dłuższe niż ułamek sekundy. Co innego wzrok Gilberta, utkwiony w postaci ukochanej Ani. Blythe nie mógł się napatrzeć na swoją Kordelię i w duszy obiecywał sobie, że pozostanie znów do końca, by spędzić z nią czas. By nauczyć ją kochać i tańczyć. 

     — I ukłon! Dobrze! Cole, co z tobą? — Pani Linde spojrzała na młodego artystę. Mackenzie spuścił wzrok, mając wrażenie, że oczy palą go od tego wszystkiego, co dostrzegał w tej sali. W klasie aż kipiało od zazdrości, od pragnień, a on dusił się w tym wszystkim. On też chciał odetchnąć miłością. — Może usiądziesz na chwilę?

     — Odprowadzę go! — Zarzekła się nagle Józia, chwytając chłopaka pod rękę. Cole powstrzymał się od powiedzenia, że w takim razie on nie chce chodzić; po prostu dał się poprowadzić Pye w stronę wieszaczków na kapelusze i płaszcze. Wszystko było mu obojętne, świat stracił barwy, których imiona znał lepiej od kolegów z klasy. Wszystko było takie nijakie, bezsensowne, a to za sprawą pianisty, który biegł palcami po klawiszach. Malarze nie powinni słuchać muzyki. Słyszą wtedy to, co widzą i zaczyna ich to przerażać, mamić i plątać, aż pozostaje z ich serc jedynie mokra plama po rozcieńczonej farbie. 

     Diana Barry zmartwiła się samopoczuciem przyjaciela Ani. Nie dała jednak po sobie znać; przytrzymała mocniej dłoń Jerry'ego i skłoniła główkę, gdy obdarzył ją czułym spojrzeniem. Co jak co, ale gdy jest się tak blisko ludzi, gdy nie wpajają ci żadnych francuskich nauk, człowiekowi łatwiej jest patrzeć czule, bez stresu, że jest to nieprzyzwoite w towarzystwie. 

     — Czy... czy panienki rodziców zasmuca moja obecność? — zapytał cicho. Diana poczuła, że się rumieni.

     — Nie... Nie zasmuca. Jerry... Mego ojca mało obchodzi, lecz moja matka... Moją matkę drażni, gdy prowadzam się ze służbą, gdy, ach! — Zakryła usta dłonią. — Przepraszam, wybacz mi, ja... nie chciałam, nie miałam na myśli... — Oczy jej się zaszkliły. — Ja cię Jerry traktuję na równi ze sobą, z mym ojcem i matką. — Gdyby mogła, schowałaby twarz w dłoniach, jednak pani Linde akurat w tamtym momencie popatrzyła w ich stronę. 

     — Niech się panienka Diana nie martwi, ja... wiem, że to nie przystoi. — Przełknął z trudem ślinę. Ja wiem, że to nie wypada, by anioł chodził między grzesznikami. 

***

     — Dobrze, czy ktoś mógłby posprzątać dziś salę? — Pani Linde odetchnęła z ulgą, gdy dzieci Avonlea nauczyły się płynnie przechodzić z ukłonu do układu, a Liam Cote nie pomylił nut przy końcowych taktach. — Może Ruby? Ruby Gillis? — Spojrzała na blondynkę, która zamrugała szybko. 

     — Ja? — zdziwiła się, że jej plan dołączenia się do Gilberta runął. — Ja... nie wiem czy mój ojciec nie będzie chciał jechać po mnie i... — Ścisnęła ręce za plecami. 

     — Mogę panience pomóc — zaoferował się pianista z Carmody. — Mój ojciec przyjedzie dopiero za godzinę. — Zerknął na zegar. — A na piechotę o tej porze do Carmody trudno wrócić. — Uśmiechnął się. Cole, siedzący w korytarzu, poczuł, jak coś ściska mu się w żołądku. Nagle zachciało mu się przewrócić i zasnąć, nie pamiętać niczego i nie iść na żaden cholerny ślub Prissy Andrews. A już w ogóle nie chciało mu się tańczyć. 

     — Dobrze! — Zanim ktoś zdążył zaoponować, Małgorzata klasnęła w dłonie. — Zbierajmy się więc, Ruby i Liam, proszę, żeby wszystko było tu jak przedtem, reszta do domów, widzimy się pojutrze! — Ucieszona opatuliła się szczelnie i poszła wypatrywać Tomasza.

     Ania założyła płaszczyk i popatrzyła, jak Diana wychodzi z Jerrym w kierunku posiadłości Barrych. Józia i Billy wraz z Janką pospieszyli do dwókółki Andrewsów, Moody czekał na ojca, a Tillie ziewnęła, zerkając na Małgorzatę. Karol spojrzał na Shirley z nadzieją, po czym zdjął jej kaplusz z wieszaka i przytrzymał w dłoniach. Rudowłosa zgromiła go spojrzeniem, próbując zabrać mu swoje nakrycie głowy, jednak on schował je za plecami.

     — Kapelusz za całusa, Shirley? — zapytał przekornie, a jego oczy błysnęły jak sople lodu. Anię przeszedł dreszcz. 

     — Pocałować to cię może mama na dobranoc, Sloane. — Blythe zabrał mu kapleusz od tyłu i skłonił się lekko, podając go Ani. — To chyba panienki Cuthbert — powiedział to z taką łagodnością, że Ani na chwilę zmiękło serce. Zabrała od niego kapelusz i nałożyła go na głowę, po czym odwróciła się w kierunku drzwi. 

      — Czy mogę cię odprowadzić, panno Shirley? — Usłyszała za sobą.
 

•♡•

Ja naprawdę napiszę ten shot coliam, ok? Choć w życiu nie publikowałam żadnego tego typu shota, to Cole jest słoneczkiem i jeju

tu macie kwiatka i miejsce na pytania, bo spodobał się Wam pomysł q&a (spróbuję odpowiedzieć zwięzłe, ok? Ewentualnie podzielę to na części) → ❁

Następny rozdział to uwu shirbert

Jak tam rozpoczęcia roku?

zatańczysz, Shirley? | 𝐀𝐧𝐧𝐞 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐚𝐧 𝐄 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz