Wspaniały świat! (shirbert valentine's one shot)

2.2K 203 137
                                    

     słuchałam przy tym angielskiego i francuskiego a whole new world, polecam włączyć sobie gdzieś w tle to lub instrumental i zapraszam Was do naszych Alladyna i Jasminy z Avonlea, my dear. Czy można sobie wymarzyć lepsze walentynki niż te z Gilbertem? 

      — Czy to nie jest niesamowite mieć taki latający dywan, Marylo? — Ania siedziała w fotelu, próbując skupić się na haftowaniu poduszki dla Maryli, gdyż z jej wzrokiem było coraz gorzej i myliły jej się ścięgna na wzorach. — Czytałam wczoraj w Dolinie Fiołków jedną z Baśni tysiąca i jednej nocy i gdy wracałam przez Aleję Zakochanych, to czułam ten powiew Wiatru, jaki na pewno towarzyszył Alladynowi i jego ukochanej podczas lotu po niebie. Czy to nie byłoby piękne w jedną noc przelecieć nad całą Kanadą? A Europa? Och, Marylo, tak bardzo chciałabym zobaczyć Europę. Panna Stacy tyle nam o niej opowiadała! Gdybym tylko miała taki latający dywan! 

      — Jak już mowa o dywanach, Aniu, nasz trzeba wytrzepać. — Maryla zerknęła nad nią znad gazety. — Weźmiesz trzepaczkę z komórki i pójdziesz za dom? Mateusz ciągle kicha od tego kurzu. — Machnęła ręką, chociaż dobrze wiedziała, że Zielone Wzgórze, choć gościnne, kurzu w swoje progi nie zapraszało. Mimo żalu Ani, która uważała, że wyrażenie "zakurzyć progi czyjegoś serca" jest najpiękniejszym na świecie. Maryla traktowała Aniową miłość jak zbędny kurz i ścierała go szmatką rzeczywistości.

    — Czy wtedy odleci, Marylo? — Zaśmiała się Shirley, odkładając robótki. Zbliżał się wieczór, a słońce powoli kładło się w koronach drzew, jak w ciemnej, szeleszczącej kołderce, gotowe na kołysankę Nocy. 

    — Lepiej żeby nie odleciał, jest wart parę dobrych dolarów — stwierdziła panna Cuthbert, odprowadzając dziewczynę wzrokiem. — Wróć zaraz, zimno się robi na dworze. 

     Ania posłusznie zwinęła dywan z bawialni w rulon i, biorąc go pod pachę, wyposażyła się w trzepaczkę, po czym ochoczo wyszła na podwórze, schodząc do bialutkiego ogrodzenia, na którym zamierzała wytrzepać swój niezbyt arabski i niezbyt magiczny dywan. Mamrocząc coś pod nosem o bezużyteczności takich niemagicznych dywanów, uderzyła w niego kilka razy, a pyłki kurzu wzbiły się w powietrze. Kichnęła, po czym roześmiała się krótko. 

     — Dżinie, czy to ty? — Trzepaczka poszła w ruch i pyłki zakręciły się wokół niej. — Czy mogę mieć kilka życzeń? — Poprawiła dywan, gdy ten spadł nieco z jej prowizorycznego trzepaka. — Moim pierwszym będzie więc...

     — Dobry wieczór, panno Shirley!

    Gilbert Blythe. No, jasne. Rudowłosa tylko przewróciła oczyma, po czym podskoczyła, stając na dolnej belce ogrodzenia i spoglądając na chłopaka, wracającego z pola w rozpiętej u górze koszuli i policzkach ucałowanych przez Wiatr aż do rumieńców. Jego czarne włosy były potargane przez Słońce, a spracowane dłonie dzierżyły narzędzia do sianokosów. W świetle letniego słońca wyglądał jak postać z jednego z obrazów w domu ciotki Józefiny. 

     — Dobry wieczór, panie Blythe — przywitała się uprzejmie, lecz bez entuzjazmu. Wiedziała, że po Zielonym Wzgórzu wszystko się niosło i gdyby była opryskliwa, Maryla robiłaby jej wyrzuty z tego powodu. Shirley nie miała pojęcia dlaczego jej opiekunce tak zależało na dobrych relacjach z Blythe'ami, jednak nie śmiała o to zapytać. Utrzymywała więc, że Gilberta Blythe nie znosi jedynie w swej duszy. — Na polach spokój? — zagadnęła uprzejmie, a Wiatr poruszył kosmyki jej włosów, które wydostały się ze ściśle splecionych warkoczy. 

     — Jak to latem. — Uśmiechnął się, opierając dłoń na płocie. — Widzę, że panna Cuthbert dała panience zajęcie? — Zerknął przelotnie na dywan. 

zatańczysz, Shirley? | 𝐀𝐧𝐧𝐞 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐚𝐧 𝐄 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz