21. Będę ci towarzyszył do końca świata

3.2K 307 318
                                    

      Gilbert Blythe leżał w swoim łóżku w domu, który nagle przestał być pusty. Bash krzątał się w kuchni, przygotowując mu jakieś lekarstwa, pani Linde pichciła coś obok, Diana i Cole porządkowali pokój, a Ruby tkwiła na krześle obok chłopaka, co jakiś czas zmieniając mu okład na czole. Sebastian wszedł akurat, by dołożyć do pieca i spostrzegł ją przy nim; skrzywił się lekko, lecz nic nie powiedział. Po prostu ukucnął przy piecu i poprawił tlące się drewno, czując na policzkach jego ciepło. Ogień przypomniał mu pracę przy piecu na statku i z wrażenia usiadł, wpatrując się w tańczące płomienie. 

      Nie dziwił się, że Blythe uciekł od tych płomieni do płomiennych włosów swej przyjaciółki. O wiele milsze musiało być dokładanie drew do ich relacji, niż do starego kominka Johna. Czarnoskóry mężczyzna uśmiechnął się lekko i wyjął z kieszeni brudną i pomiętą kartkę. Jedynymi nieskreślonymi na niej słowami były dwa wyrazy.

      Najdroższa Aniu! 

      Droższa niż złoto Avonlea, niż rubiny w koronie Księcia Edwarda. Przyjaciel Gilberta przez chwilę obracał kartkę w dłoniach, po czym wrzucił ją do kominka. Płomienie rzuciły się na bezbronne, papierowe ciało i stłamsiły je w swych objęciach.

      Będziesz musiał jej sam to powiedzieć, pomyślał, zerkając na Gilberta.

     W tym czasie Diana wytarła kurze w gabinecie pana Johna i usiadła na parapecie, zerkając w kierunku Zielonego Wzgórza. Odłożyła ściereczkę, ciesząc się, że matka nie zgani jej za ten czyn i oparła głowę o ścianę. Jej myśli podążyły w kierunku francuskiego chłopca.

      — Diano, powinnaś już iść — rzucił nieśmiało Jerry. Stali nieopodal stawu Barrych, który błyszczał jak oblodzona kałuża, w której przeglądał się Bóg. Wszystko było tak ciche i spokojne, tak uśpione, że bali się to mącić słowami. — Twój ojciec będzie zły, że wracasz tak późno.

      — Gniew mojego ojca mija — odparła cicho, spuszczając wzrok. — O wiele milsza jest mi ta chwila, niż jego ostre słowa. — Popatrzyła przelotnie na Baynarda, a ten delikatnie ujął jej ręce i skłonił się, by je pocałować. — Odprowadzisz mnie jutro?  Cuthbertowie nie robią o to problemów?

      — Pani Cuthbert o niczym nie wie — zapewnił ją. — Będzie mi miłe, Diano, jeśli i jutro będę ci towarzyszył. 

      Jeśli będę ci towarzyszył do końca świata. 

      Delikatnie ujął jej twarzyczkę w dłonie i popatrzył w jej piękne, szlachetne oczy. Spłonęła rumieńcem, lecz nie widział tego, odziewając swe spojrzenie w szaty mroku. Usta jej zadrżały, gdy musnął je delikatnie swymi popękanymi od pracy na wietrze wargami. Odwzajemniła pocałunek, choć wiedziała, że nie powinna tego robić. Kosmyki włosów wpadały jej w twarz, jednak w tamtym momencie nie było to ważne. Niepewnie objął ją, a ten dotyk przypominał muskanie płomieni kominka w zimową noc. Utonęła całkowicie, choć od tafli stawu dzieliło ją kilka metrów. Ten chłodny, smakujący płatkami śniegu pocałunek był jego dobranoc tamtej nocy. Lecz Diana wcale nie chciała iść spać. 

     —  O czym myślisz, Diano? — Cole udał, że wyciera ścierką jej ręce. Zaśmiała się i odtrąciła go lekko, patrząc na tonące w śniegu wzgórze Cuthbertów.

     — O tym, o czym nie powinnam — odparła. — Cole, wiesz jak to jest ko... zauroczyć się w kimś, kto, jak by to powiedziała Ania, nie jest z twojego gwiazdozbioru? W kim nie wypada ci się zauroczyć? — Spuściła wzrok. Młode damy nie rozmawiają o takich rzeczach. Najlepiej, gdybyś milczała, Diano. — Czułeś to kiedyś?

      — Czuję, że w ogóle nie wypada mi kochać — rzekł gorzko, krzywiąc się lekko. Dmuchnął na płowe włosy, które wpadały mu na czoło i oparł się o ścianę obok niej, po czym zerknął w kierunku pokoju Gilberta. Gdyby mógł, pomalowałby te białe ściany tak samo, jak pokój Ani. Byliby wtedy tak blisko siebie, w tym samym, swoim Avonlea. 

       — Och, Cole... — zasmuciła się Barry i położyła głowę na jego ramieniu. — Każdemu wypada kochać, lecz trzeba uważać, by miłość nie wypadła z serca.

***

     Ania Shirley ugniatała ciasto na szarlotkę z taką pasją, że Maryla zaczęła obawiać się o stabilność stołu w kuchni na Zielonym Wzgórzu. Rudowłosa zatapiała palce w mące i z każdym kolejnym mocniejszym ruchem, mówiła sobie pod nosem jakiś znany sobie wers z wiersza. Pani Cuthbert oparła się o blat, po czym podwinęła rękawy, by obrać jabłka. Nie chciała dawać tej roboty Ani, martwiąc się o to, co stałoby się z nożem w rękach jej podopiecznej. 

      — To... takie... niesprawiedliwe... i... absolutnie... szalbiercze. Tak, to... zdecydowanie... szalbiercze zagranie... dla... duszy! — krzyknęła i prawie uderzyła głową w mąkę, sprawiając, że jej włosy oblekły się białym proszkiem. — Kordelio, Kate, Królowo Śniegu, gdzie jesteście me drogie przyjaciółki w potrzebie... — Westchnęła teatralnie, na co Maryla tylko pokręciła głową, otrzepując ręce ze skórek. 

       — Za wielkie to słowa, moja Aniu, na tak małą sprawę — stwierdziła, krojąc kilka pierwszych jabłek i wrzucając je do garnka. — Zbytnio przeżywasz to wszystko i zbyt niepraktyczne jest twoje postępowanie. Mogłabyś, zamiast użalać się nad swą głupotą, moje dziecko, pójść i pomóc w domu Blythe'ów. — Nie patrzyła na nią, jednak wiedziała, że ostatnie słowa ją poruszyły. — Mateuszu! Czy Jerry przypilnował krów do wydojenia? 

     — Marylo, nie wiem co z nim... — Pan Cuthbert wszedł do kuchni i położył czapkę na stole. Jego siostra uniosła bojowo ścierkę, na co on zabrał swe nakrycie głowy i spuścił wzrok. — Ale jest strasznie rozkojarzony, przyprowadził mi Bell do dojenia... — Zmieszał się. Ania parsknęła śmiechem, lecz zaraz zakryła usta. Maryla posłała jej ganiące spojrzenie i popatrzyła na Mateusza. 

      — Doprowadź go do porządku, Mateuszu. Do wieczora chcę widzieć butelki mleka w kuchni. A ty, Aniu, pójdziesz zanieść ciasto do Basha. — Wyciągnęła blachę spod stosu garnków i dmuchnęła na nią. Choć w kuchni Maryli nie było kurzu, kobieta wolała się upewnić. 

      — Ale Bash jest u Gilberta! — Ania zdjęła fartuszek.

     — Ja tego nie powiedziałam. — Maryla popatrzyła na nią stanowczo. — Idź odrób geografię. I lepiej, żebyś umiała wszystkie miasteczka naszego hrabstwa, bo wyślę cię jeszcze z obiadem jutro. — Uśmiechnęła się sama do siebie, zadowolona ze swojego planu. 

     Może tobie nie wyszło, Marylo Cuthbert. Może twój statek zatonął przed portem. Ale umiesz zapalić latarnię i poprowadzić jej blaskiem statek Ani Shirley do portu imienia Gilberta Blythe'a.

•♡•

D I R R Y
dziękuję, dobranoc

jakoś trudno mi się ostatnio pisze, wszystko nie wychodzi i ojeju, czy to już jesień? Kocham tę porę roku, ale odbiera wenę i chęci tak totaaalnie
Ale trzeba się zebrać, zgadnijcie, kto wkręcił się w bycie kadrą kursu zastępowych XD

jakie ciasto lubicie? Team Sernik czy Szarlotka? A może coś innego?

Kocham Was i będę to powtarzać w każdej pracy. Dobrych dni! ♡
W weekend zmykam na Częstochowy na pielgrzymkę ZHR, więc raczej nie będę aktywna! No i jeśli macie jakieś intencje, wezmę je! ♡

zatańczysz, Shirley? | 𝐀𝐧𝐧𝐞 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐚𝐧 𝐄 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz