Cinq

1.5K 179 119
                                    

Był duży, bardzo duży. Pod każdym względem.

Wilkołak - to było pierwsze, co przyszło mi do głowy, kiedy go ujrzałem. Przypominał potwora opisanego w książkach, które za młodu czytała mi matka, aby wpoić we mnie wiedzę o środowisku, w którym się wychowywałem.

W skrócie, wielkie monstra żywiące się srającymi że strachu ludźmi. Nikt nie znał ich powodu, ani celów, może uważli to za rozrywkę, a może zostali stworzeni przez kogoś, aby świat został skontrolowany. Plotek było tak wiele, ile ludzi po ziemi chodziło.

Wybił ich pewien oddział, ale informacji w jaki sposób to zrobili, albo kto dokładnie tego dokonał, mowy nie było.

Kiedy byłem małym szczylem, zdarzało mi się wraz z matką pomodlić za ich dusze, ale było to dawno temu.

Z czasem uznałem, że wilkołaki, zarówno jak żołnierze, byli zwykłą bujdą na resorach.

A teraz, jedna z takich bujd stała przede mną, odziana w białą koszulę, długi granatowy kardigan, tego samego koloru spodnie, bez butów, co nie było dziwne.

Podniosłem głowę, by spojrzeć na jego twarz. Miał duże, czerwone oczy i blond włosy, sięgające mu do ramion. Jego usta i nos w ogóle nie przypominały tych ludzkich.

Mówił czysto i wyraźnie, czego nie jeden mógłby mu pozazdrościć.

- Nie krzyczysz - zauważył cicho.

- Jesteś brzydki - stwierdziłem głośno.

- Myślisz, że tego nie wiem, i trzeba mi to uświadomić? - zapytał sarkastycznie, używając ironizacji po raz pierwszy w naszej rozmowie.

- Ależ skąd - pokręciłem przecząco głową. - Jestem po prostu szczery, a jeśli myślałeś, że stwierdzę, iż nie jest tak źle, tylko dlatego, żeby cię orżnąć z majątku, to grubo się mylisz - powiedziałem zakładając ręce na piersi.

- Wcale tak nie myślałem - podniósł ręce w geście obronnym.

- Ile zjadłeś? - zapytałem mrużąc oczy.

To pytanie błądziło w mojej głowie, już od początku, kiedy tylko go zobaczyłem.

- Słucham? - wyrwał się z zamyśleń i spojrzał na mnie zdziwiony.

- Jesteś wilkołakiem... Wilkołaki jedli ludzi. Pytam się ilu ludzi zjadłeś - wyjaśniłem głaszcząc jedną z róż.

Nie wiem, co mnie do tego podkusiło, ale czułem się spokojniej, kiedy mogłem jeździć palcami po ich płatkach, czując delikatną, równą powierzchnię.

- Nie zjadłem nigdy człowieka! - podniósł głos, co wybiło mnie z rytmu. Moja ręka drgnęła, a jeden z płatków spadł na ziemię, co zostało zauważone przez Bestię. - Zostaw te cholerne róże! Nie dotykaj ich! - warknął uderzając mnie w rękę.

Zapiekło. Klepnięcie nie należało do najdelikatniejszych, i wątpię, aby delikatne miało być. Nie wyglądało na ostrzegawcze, o nie.

Zabrałem posłusznie czerwoną rękę ignorując ból i mrowienie. Rozmasowałem ją drugą dłonią, by złagodzić nieprzyjemne uczucie.

Coś było nie tak z różami. W zasadzie od róż się zaczęło, chronił je, otaczał opieką, dbał o każdą, nie pozwalając się do nich zbliżyć. Spędzał w ogrodzie długie godziny, w ciszy.

Więc, po co potrzebny byłem mu ja?

- Przepraszam - westchnął, kładąc mi rękę na udzie, przez co wzdrygnąłem sie niechętnie, choć zdawałem sobie sprawę, że nie dotknął mnie tak specjalnie. Ot, chciał położyć dłoń, nieważne gdzie. Nie skupiał się na miejscu. Mogła być to ta nieszczęsna dłoń, mogło być to kolano. Wypadło na udo, mówi się trudno.

Bestia z różanego ogrodu |Bakugou x Todoroki|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz