I

34 4 2
                                    

 Był niezwykły.

Adam nie pamiętał momentu ich pierwszego spotkania — na pewno nie dokładnie, choć mógł domyślać się, jak wyglądało. Ostatecznie nie było to nic specjalnego. Zapewne on sam siedział, spoglądając przez okno, a chłopak zajął miejsce w pierwszej lub drugiej ławce, jak robił zawsze potem. W wyobrażeniach Adama miał na sobie błękitną koszulę — kolor był jasny i delikatny, niemal miękki, niczym mleko zabarwione kroplą niebieskiego atramentu. Koszula została zapięta na ostatni guzik; wyprasowany starannie kołnierz okalał szyję i tylko z rzadka pozwalał piaskowym kosmykom włosów trącić siebie podwiniętymi końcami. Gdyby włosy nie były za długie, nie podkręcałyby się i sięgałyby przed kark, ale z niewiadomych powodów nie doczekały się wtedy jeszcze wizyty u fryzjera. Hipotetycznie nie doczekały, bo hipotetyczne pozostawały te wyobrażenia. Ta sytuacja nie wyryła się w pamięci Adama zbyt wyraźnymi liniami. De facto, obrazowi brakowało choćby niestarannie nakreślonych konturów. Jedynym, co młodzieniec niezaprzeczalnie zapamiętał z tego dnia, było właśnie to przeświadczenie. Przeświadczenie, że Aleksander Siemiński był niezwykły.

Nie chodziło o to, że usilnie starał się na takiego zapozować. Nie nosił się w sposób, który wskazywałby, że uważa się za wyjątkowego; jednak było coś w jego ruchach, nonszalanckim chodzie, niedbale podpartych o drewno rękach. Nie onieśmielał uśmiechem ani nie wiązał spojrzeniem; aczkolwiek patrząc na jego twarz, można było pomyśleć, że to obraz zapomnianego greckiego bożyszcza, zostawionego na Ziemi, żeby inspirować ludzi, kogoś niewinniejszego od Adonisa, a równie natchnionego co Marsjasz. Tętniło w nim życie — jego nieokiełznany, szaleńczy puls Adam wyczuwał już wtedy, gdy przebywał w tym samym pomieszczeniu.

Teraz Aleksander znajdował się znacznie bliżej, a doznania związane z jego obecnością różniły się diametralnie od tych pierwotnych. Pod skórą Adama wolno poruszały się setki mrówek — tych czerwonych, piekących — płuca natomiast jakby napełniły się mętną, kwaśną wodą. Ciężko było odetchnąć czy odwrócić wzrok, uciec nie było gdzie. Adam głębiej wbił się w twarde krzesło. Nie spodziewał się. Po prostu się nie spodziewał.

Jeszcze dwie minuty temu uważał ten dzień za kolejny z grona najzwyczajniejszych. Wstał dwadzieścia minut za późno. Pobrudził podkoszulek kroplą kawy. Kupił szparagi na obiad. Wchodząc po schodach do mieszkania, omal nie potknął się na kocie i, przeklinając go w głos, myślał o tym, jak smutno byłoby umrzeć na obskurnej klatce schodowej, której prawdopodobnie nikt nigdy nie umył. Umówił się ze znajomymi na wieczór. Odwołał kolację z ojcem. Zdążył na tramwaj z dwuminutowym wyprzedzeniem.

Gdy wyszedł z pojazdu, słońce zdążyło całkowicie zniknąć z nieba, zabierając ze sobą różane chmury. Salwator tonął w szarości. Adam rzadko tutaj bywał i, pomyślał, było czego żałować. Panował tu większy spokój niż na Starym Mieście, powietrze zdawało się lżejsze aniżeli na Kazimierzu. Droga do knajpki miała być prosta i taka była, jednak chłopak niemal nie zauważył, że jest już na miejscu. Lokal na rogu ulicy okazał się prawie niedostrzegalny, jakby zapadł się, okrył zielenią i wtopił w kamienice specjalnie, by mylić potencjalnych klientów. W dodatku ogródek, ledwie teraz oświetlony, miał w sobie za wiele prostego uroku, żeby należeć do pubu. Ale jednak, oto był, z altany machali do Adama znajomi. Dosiadł się do nich, przywitał i chwycił zamówione dla niego piwo. Szarość zamieniła się w czerń, rozmowy nabrały tempa, a alkohol skończył. Niecierpliwość młodych mężczyzn dosłownie wypchnęła Adama z zajmowanego miejsca — obwiniał o to ręce Igora — i nakazała wrócić jedynie z naręczem kieliszków. Chłopak, zachwiawszy się z zaskoczenia na schodku, o którym zapomniał, wszedł finalnie do wnętrza budynku i wreszcie uwierzył, że jest to pub. Było ciasno, ciemno, powietrze ciężko osiadało na człowieku, a resztki dymu papierosowego, unoszące się jako poszarpane, mgliste kłęby, oblepiały nozdrza. Przy barze stały ledwie cztery krzesła, nad którymi wisiał przewód z ledami. Adam wślizgnął się na drugi stołek od prawej i złożył zamówienie. Za ladą stała niska brunetka, która uniosła na niego wzrok tylko na chwilę. Bazgrząc w notesie, poleciła mu wrócić do stolika, ale on wzruszył ramionami. Mógł zaczekać.

Na blacie i wokół niego ustawiono mnóstwo rzeczy mających uchodzić za dekorację. Adam docenił herbatę z drobnymi kwiatami wyłaniającymi się spośród ususzonych liści. W tym świetle trudno było osądzić, ale wyglądały na granatowe, więc uznał, że to chabry. Główną ozdobą z założenia miały zostać widocznie butelki z piwem — najzwyklejsze, zielone i brązowe, od których Adam szybko odwrócił wzrok. Na ścianie po prawej wisiało mnóstwo tablic z rejestracjami, co było niezrozumiałym, ale przyjemnym dla oka trendem. Kiedy przyglądał się szeregom cyfr i liter, poczuł, że ktoś zajął miejsce obok niego, więc machinalnie przekręcił się w lewo.

Przygaszone złote światło ściekało z lamp i oblewało przygarbione ramiona, płowe włosy, pochyloną głowę, znaną twarz. Ten widok był jak uderzenie — zaskoczenia, melancholii, radości, wszystkich łatwych oraz skomplikowanych uczuć, ale głównie przeszłości. Przeszłość przyszła i skopała Adama po jajach, zamachnęła się prawym sierpowym na jego policzek, mocno, tak, że syknął i zacisnął zęby. Mimo wszechobecnego szumu zdradliwy dźwięk zakołysał przestrzenią, popychając siedzącego obok chłopaka do zerknięcia nad ramieniem. Adam widział, jak iskry jakiejś gwałtownej emocji przeskakują błyskawicznie po jego źrenicach. Blondyn zaplótł dłonie ze sobą — uprzednio leżące swobodnie na hebanowej ladzie, teraz z napiętymi ścięgnami i paznokciami praktycznie wbijającymi się w skórę.

Sekunda, która upłynęła, pozwoliła emocjom się wygładzić. Zostały same rzeczowe refleksje. Byli dwójką starych znajomych, którzy spotkali się w sobotni wieczór w pubie. Nie planowali tego — ani na dziś, ani na żaden inny dzień, co tłumaczyło ich osłupienie. Zmienili się, ale też nie zmienili, więc mieli pełne prawo do owego nieruchomego, zdumionego spojrzenia (poza tym, czy to był zarost? Zarost był czymś, o co Adam nigdy, przenigdy nie podejrzewał Aleksandra.)

Kelnerka właśnie wskazywała na przygotowane shoty, a Adam machnął ręką. Dziewczyna zrozumiała bez słów, złapała tacę i ruszyła na zewnątrz.

Aleksander obrócił się w kierunku baru, pocierając palcami o siebie, ale zaraz jeszcze bardziej przekrzywił się ku drugiemu chłopakowi.

Adam przeklął w duchu. Przejechał dłonią po gęstych włosach, przeganiając z głowy wszystkie małe analizy, których jego umysł właśnie dokonywał.

(Broda wydawała się bardziej kanciasta, a kości policzkowe wyraźniejsze, choć wciąż łagodne. Poniżej podwiniętych przed łokcie rękawów koszuli widać było bledsze niż dawniej przedramię i odstające kości nadgarstka. Nie powiedziałby, że chłopak jest wyższy, ale nie dawał stuprocentowej wiary ocenie wykonanej w pozycji siedzącej.)

Musiał złamać zaklęcie.

— Al. — Słowo wypowiedział normalnym tonem; tylko on mógł poczuć jego miękkość na języku.

— Witaj po tysiąc razy — odparł Aleksander. W głosie było słychać pewne rozdarcie, które jednak zostało przegnane wraz z pojawieniem się grymasu na twarzy, jakiegoś nieukrywanego skrzywienia. — Nigdyś nie był nieprzyjacielem moim w takim stopniu, jak teraz jesteś przyjacielem.

Mówiąc, utrzymał spojrzenie na oczach Adama, ale kiedy tylko ostatni wyraz tego burleskowego powitania wybrzmiał w ich otumanionych uszach, obrócił się do baru, zdaje się na dobre, żeby zamówić drinka.

Adam zmarszczył brwi.

— Szekspir?

Na ustach blondyna zamajaczył półuśmiech i było tak, jakby wszelkie złoto opuściło lampy oraz swoje ulotne mieszkania w migoczących szybach, po czym wlało się do niego.

~·•·~

Lubię konkretne daty, więc po jakimś dwumiesięcznym zwlekaniu uznałam, że pierwszy września będzie idealnym dniem, żeby w końcu ruszyć z publikacją tego opowiadania. Jak zostało wspomniane w opisie, jest już napisane w całości, więc, pierwszy raz w życiu, istnieje duża szansa, że będę dodawać rozdziały w sposób regularny!
Tę część możecie uznać za pewnego rodzaju prolog. Oczywiście, będzie mi bardzo miło, jeśli dacie znać, co sądzicie. Ze swojej strony obiecuję dużo Krakowa, dużo poezji i wiele raczej skomplikowanych uczuć!

Neon brotherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz