IV

6 2 3
                                    

Zaraz po wyjścia z tramwaju stopy Adama dopasowały się do tempa szybkiego marszu. Wymijał ciała w kurtkach, próbując nadążyć za Aleksandrem. Blondyn poruszał się niczym wstęga światła; rozbłyskiwał w jednym miejscu, żeby zaraz pojawić się w następnym, z lekko przygarbionymi ramionami, ale jakby wyższy, napełniony energią. Ludzie niemal schodzili mu z drogi – a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Adama, który dla równowagi raz po raz obijał się o czyjś bark albo ramię. Po przejściu ulicy, na przecięciu plant, zrobiło się luźniej, więc Bałdyś z zadowoleniem wyrównał krok z Aleksandrem.

— Spieszymy się gdzieś? — zapytał, chowając dłonie do kieszeni kurtki.

Powietrze szczypało go w policzki, ale to u Aleksandra widać było zaczerwienioną skórę – wypieki rozlewały się na jasnej cerze, a w połączeniu z błyszczącymi oczami dawały zarówno chorobliwe, jak i promienne wrażenie. Choroba życia— pomyślał z uśmiechem Bałdyś.

— Tak, choć żeby być konkretnym, to „spieszyliśmy". Już jesteśmy na miejscu.

Adam rozejrzał się. Dopiero co weszli na ulicę świętej Anny, prowadzącą do rynku; nagie, czarne gałęzie drzew z plant wciąż pochylały się nad nimi. Z jednej strony drogi stała kamienica, ale wejście do niej musiało być dalej, z przodu. Siemiński natomiast zrobił kilka kroków ku drugiej stronie. Jego sylwetka nagle wydała się niezwykle drobna na tle monumentalnej budowli, a cienie pogłębiały to wrażenie, tłocząc się między nim i budynkiem, gromadząc między kolumnami i zaglądając zza bocznych ścian.

— Idziemy do kościoła? — Adam nie krył zaskoczenia.

— Tak. Byłeś tu kiedyś? Ja dopiero ostatnio odkryłem to miejsce i jest wspaniałe, naprawdę wspaniałe. — Chłopak odpowiedział; jego wzrok z uznaniem przesuwał się po fasadzie gmachu, w głosie słychać było oczarowanie.

Bałdyś przejechał zębami po wardze, niepewny tego, co chce powiedzieć.

— Myślałem, że nie jesteś wierzący.

Aleksander zerknął na niego przez ramię. Doszedł już prawie do schodów.

— Nie, nie jestem. Właściwie to wydaje się dobrym wytłumaczeniem na nieodwiedzanie kościołów, ale jednocześnie jest niesamowicie głupie. Wiesz, że ten pochodzi z początku osiemnastego wieku? Piękny barok.

Z ust Aleksandra wszystko brzmiało racjonalnie oraz całkowicie normalnie i Adam za taki zaczął mieć ten pomysł, aż nie podszedł bliżej do chłopaka, a więc także świątyni, i nie usłyszał odgłosów znanych mu ze świąt i nielicznych niedziel, kiedy to matka postanawiała zabrać ich na nabożeństwo.

— Chyba lepiej byłoby go zwiedzać, kiedy akurat nie trwa msza — wyraził przekonanie.

— Ale my przyszliśmy właśnie na mszę — odparł Al z frywolnym uśmiechem.

Żadne słowo protestu nie zdążyło wydostać się już z gardła Bałdysia. Aleksander pchnął ciężkie drzwi i zniknął w środku. Adam stał niezdecydowany jeszcze przez milisekundę po tym, jak plecy Aleksandra pochłonęło wnętrze, a później ruszył za nim.

Gdy tylko drzwi się zamknęły, poczuł inność powietrza tutaj – oplatało się na nim, cięższe, bardziej nieruchome i pełne zadumania. Idąc za Siemińskim, z roztargnieniem dodawał do tego kolejne wrażenia przelatujące gdzieś przez obrzeża jego umysłu: zapach kadzideł, poczucie przestrzeni, przygaszone, złote światło, różne od promieni jesiennego słońca, ale i półcienia pubów. W głowie kotłowało mu się pytanie, co Aleksander robi i co robi on. Na początku myślał, że zatrzymają się gdzieś z tyłu, ale nie zatrzymali, parli do przodu główną nawą, pośród szumu głosów i odwracających się niekiedy w ich stronę głów. Al szedł pewnym krokiem, z uniesioną głową. Zdecydowanie daleko mu było do dyskomfortu, jaki zaczynał odczuwać Adam. Bałdyś nie miał jednak zbyt dużego wyboru – nie mógł teraz zawrócić, a zatrzymać cicho Aleksandra nie było jak – więc tylko przeklął chłopaka w myślach. Krótko po tym blondyn w końcu zmienił kierunek ruchu, by następnie wpakować się do pustej ławki. Adam z cieniem ulgi usiadł obok niego. Już odwrócił się, chcąc wyciągnąć wyjaśnienia z Aleksandra, jednak powstrzymała go fascynacja w oczach chłopaka. Powoli przekręcił głowę i tym razem naprawdę przypatrzył się świątyni, jej jasnym ścianom z malowidłami, delikatnym, rzeźbionym ornamentom oraz idealnie wyważonym złoceniom. I musiał to przyznać, była wyjątkowo piękna.

Neon brotherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz