VIII

10 1 0
                                    


Śnieg leciał z nieba lekkim puchem i ginął, zanim dosięgnął szarości chodnika. Widać go było tylko na pojedynczych źdźbłach przygniecionej zimnem trawy oraz, ma się rozumieć, oprószonych z ochotą ubraniach. Zdarzyło mu się też wpleść we włosy Adama – małe drobinki wśród poplątanych loków, które stopiły się w momencie, w którym chłopak pokonał drzwi do kamienicy. Płatki na kurtce były wytrwalsze i nie zniknęły, nawet gdy dotarł do mieszkania, ale nie przejąwszy się nimi, Bałdyś ściągnął z siebie odzież i rzucił ją na sofę. Obok wylądowała niewielka torba, mieszcząca w sobie wszystko, czego potrzebował na wyjazd do domu.

Nie, nie do domu – stwierdził chłopak, zgarniając z kuchni opakowanie po jogurcie, którego nie wyrzucił, spiesząc się na pociąg cztery dni temu. Z szafki wyjął zapasową paczkę papierosów, za to z komody w sypialni zapalniczkę. Oddychając głęboko – wciągając znajomy zapach starości, starego drewna i starych książek, może nawet wilgoci, ale wymieszanej z nutą lawendy i jego wody kolońskiej – Adam opadł na łóżko i odpalił papierosa.

Teraz jestem w domu.

~•·~

Spotkali się na przystanku i razem ruszyli na miejsce imprezy. Miasto wokół nich było rozemocjonowane – wąskimi ulicami Starego Miasta przemykały pogłosy muzyki, mające swoje źródło na Rynku, oraz echa rozbuchanego poruszenia. Aleksandrowi także dopisywał humor – dopisywał tak bardzo, że idąc, okręcał się wokół latarni i z nieskrępowanym uśmiechem recytował wiersze. Na to Adam nie mógł pozostać obojętny i sam szczerzył się zza kołnierza kurtki, wodząc wzrokiem za kolegą; myśląc o tym, że ten wygląda jak urwany z romantycznych poematów, które wylatywały z jego ust; postać na pograniczu rzeczywistości i fantazji, eteryczny duszek i światełko prowadzące przez nieuchwytne szczęście do zguby. Przez chwilę Bałdyś naprawdę nie był pewny, czy Aleksander jest tu z nim, ale odkąd nie zaczął jeszcze pić, musiał przyjąć to jako fakt.

Zdaje mi się, że złociściej
Palą się latarnie,
Że posągi pośród liści
Mrugają figlarnie;

Zdaje mi się, że pojazdy
Do rytmu turkoczą,
Że nie świece, ale gwiazdy
W ulicach migoczą*.

Siemiński jeszcze raz okręcił się na pięcie wokół własnej osi, z wzrokiem uniesionym w górę. Znalazł się już tuż obok Adama, dlatego płynnie przerzucił mu ramię przez bark.

— I jesteśmy — oznajmił, zatrzymując się przed drzwiami.

Adam kiwnął głową, po czym obaj weszli do środka. Na spotkanie wybiegł im gwar głosów, nikłe światło oraz butelka wódki. Nigdzie nie było gospodarza, z którym mogliby się napić; Siemiński się tym nie przejmował, po prostu złapał kieliszki, zaniósł je na względnie pustą ladę i wypełnił alkoholem. Ludzie przesypywali się wokół, ale jak na razie byli tylko tłem.

— Za wszystkie milczenia i noce — oznajmił Al z błyskiem w oku, unosząc szkło w górę.

Przechylili kieliszki. Adam poczuł w gardle piekącą strzałę, a jego ręce sięgnęły po plastikowy kubek z sokiem. Zanim zdążył go złapać, Al zatrzymał jego dłoń muśnięciem palców.

— To była dopiero połowa toastu — wytłumaczył; już chwytał butelkę i zręcznie nalewał następną kolejkę.

Adam tylko skrzywił się na niegasnący uśmiech przyjaciela, ale nie potrafił utrzymać tego grymasu, kiedy Aleksander popatrzył na niego z życiem tętniącym w oczach. Było to niesamowicie intensywne spojrzenie, tak że mimo ciemności panujących wokoło, Siemiński zdawał się jaśnieć.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 02, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Neon brotherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz