— Wytłumacz mi to jeszcze raz. Mamy środek listopada i chcesz urządzić piknik. Na pieprzonych Błoniach.
— To ma być ostatni ciepły dzień w tym roku.
— Dlatego spędzimy go, leżąc na kocu pośrodku niczego.
— Pośrodku łąki.
— Właśnie. Niczego.
Aleksander siedział na krześle, z nogami wyciągniętymi przed siebie, a stopami opartymi o ławkę. Marynarkę miał jedynie zarzuconą na ramiona, dwa pierwsze guziki koszuli rozpiął. Starał się wyglądać arogancko i Adam musiał przyznać, że świetnie mu to wychodziło. Czuł, jakby długopis przekładany pomiędzy palcami blondyna dostawał więcej uwagi, niż on sam. Właściwie, może było w tym mniej starań, a więcej zwyczajnego podejścia Siemińskiego do świata.
— I dlaczego mamy się spotkać pięć godzin wcześniej niż zwykle?
— Bo, jak mówiłem, później idę na obiad z ojcem, którego nie dam rady przełożyć — wyjaśnił cierpliwie Adam.
— A odwołać? — zasugerował śmiało Aleksander.
Jedyną odpowiedzią Bałdysia pozostało westchnienie. Od początku tej rozmowy usiłował zdusić w sobie każdy okruch zdenerwowania, gdy tylko zaczynał mrowić go w skórę, ponieważ chciał przekonać Aleksandra do swojej wizji jutrzejszego dnia. Wiedział, że te plany nijak nie przypominają chociażby wczorajszego wieczoru, kiedy to Siemiński wziął ich na wieczorek poetycki – doświadczenie zdecydowanie bardziej porywające, niż Adam mógłby przypuszczać – ale właśnie tak chciał spędzić sobotę. A skoro już przyzwyczaił się, że soboty spędza razem z Aleksandrem, pozostawało tylko przekonać drugiego chłopaka.
Bałdyś włożył ręce do kieszeni spodni i odwrócił się do okna, przyznając w duchu, że mu to nie wychodziło.
— Słuchaj, ten jeden raz nie zaszko...
— W porządku, pójdziemy jutro na piknik. Nie musisz serwować mi żadnych werterowskich westchnień ani tęsknych spojrzeń za okno. Pozbądź się tej aury wyklętego artysty, zanim zlecą się tu wiedzione jej zapachem dziewczyny.
Adam spojrzał na Aleksandra ze zmarszczonym czołem. Odłożony przed chwilą długopis chwiał się na ławce obok dłoni chłopaka.
— Nie mam żadnej aury artysty.
— Oczywiście,że masz, z tym zadumanym wyrazem na twarzy, specyficzną urodą i spranymi ciuchami. Jakbyś był wyrwany z ulic dziewiętnastowiecznego Paryża.
Konsternacja Adama jeszcze bardziej się pogłębiła. To znaczy, zawsze wiedział, że wyróżnia się wśród innych, z burzą rudych loków i mnóstwem piegów, ale nie widział w tym nic artystycznego; nie wyczuwał w sobie żadnej aury, która mogłaby przyciągnąć dziewczyny. Nie to, żeby mu na tym zależało.
Aleksander w momencie płynnie poderwał się z krzesła i ruszył do Bałdysia, który nie zdążył wykruszyć z myśli skonfundowania.
— Przynieś ze sobą szarlotkę, mon cher*. — Klepnął go przelotnie w ramię, a potem zniknął za drzwiami.
~·•·~
Trawa miała przygasły kolor, a drzewa widoczne w oddali ubrane były jedynie w resztkę pomarańczowego listowia. Niezrażony tymi szczegółami Adam rozłożył na ziemi koc. Z ulgą odłożył na niego plecak i zdjął buty. Sekundę potem siedział, z jedną nogą zgiętą, drugą rozprostowaną, patrząc wyczekująco na towarzysza.
Aleksander stał metr dalej, ze sceptycyzmem wypisanym na twarzy i okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Słońce faktycznie trzymało się dziś mocno na prawie bezchmurnym niebie, wysyłając oślepiające promienie oraz nagrzewając powietrze do tego stopnia, aby osoby, które postanowiły wyjść ze schłodzonych przez noc murów, poczuły chęć na zdjęcie bluzy, płaszcza czy pochopnie zarzuconej zimowej kurtki.

CZYTASZ
Neon brother
Cerita PendekO niezwykłym chłopcu. O tym, jak to jest być niezwykłym dla świata, niezwykłym w swoim własnym wyobrażeniu i niezwykłym w oczach drugiej osoby. O Aleksandrze Siemińskim, który odkrywa tę różnicę. ▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪...