Wypalając porannego papierosa, Adam myślał o tym, jak szybko ludzie się przyzwyczajają. Wystarczyły bzdurne dwa tygodnie, by stanie w otwartym oknie, otoczonym dymem uciekającym w chłodne powietrze, podczas gdy szarość powoli wypełniała niebo nad kamienicami i szczeliny w chodniku, stało się nieodstępnym elementem codziennej rutyny. Na pierwszy rzut oka blisko było temu do nałogu - ale Adam stwierdził, że mógłby przyznać owemu stwierdzeniu tylko część racji, bo nałóg nijak miał się do sterczenia przy drewnianych okiennicach. To był jego nowy nawyk, bezwiedny i nieuchronny. Można się było przyzwyczaić też do innych rzeczy, jak jedzenia płatków na śniadanie - ręce same sięgały po karton z mlekiem - czy plakatu wiszącego na ścianie - umysł zaczynał ignorować jego obecność, jakby ściana wróciła do stanu braku wyrazu, swojego pierwotnego, białego nieistnienia. Przyzwyczajało się także do ludzi i według Adama okazywało się to rozczarowującym przyzwyczajeniem. Świat przez chwilę zostawał feerią barw, kiedy pojawiał się w nim ktoś nowy, ale później kolory bledły, aż nie wtopiły się w krajobraz komfortowej znajomości, z jej wzniesieniami oraz niespodziewanym dołami. I jasne, wciąż można było uwielbiać te osoby, nawet je pokochać, ale najbardziej ekscytujący okres mijał, a ich wyjątkowość odsłaniała się jako zwykłe, ludzkie usposobienie.
Bałdyś zawsze tak o tym myślał i dlatego nie mógł się teraz otrząsnąć z zaskoczenia. Pozwalał kłębom dymu owiewać swoje płuca, wpuszczał wiatr pod koszulkę, łapał kłujące powietrze, a wszystko to, dziwiąc się nad tym, że z Siemińskim było inaczej. On nie zerwał z siebie kurtyn niesamowitości, odsłaniając nagle znajomego człowieka; on był niesamowity. Adam, rzecz jasna, przyzwyczaił się do kilku rzeczy z nim związanych - ich cotygodniowych wyjść w czwartki, frywolnego uśmiechu na ustach blondyna, cytowania literatury - ale nie dało się przyzwyczaić do Aleksandra Siemińskiego. Nawet jeśli spędzało się z nim wyczerpujące, wspaniałe godziny co najmniej kilka razy w tygodniu. A to im się udawało, nawet mimo tego, że Al przeszedł w dziwny tryb znikania na kilka dni. Nie chodził do szkoły - już wcześniej zdarzało mu się opuszczać zajęcia, ale zazwyczaj były to pojedyncze nieobecności - ani nie było z nim kontaktu. Nigdy nie udało się Adamowi skłonić go do odpisania na „zbędne" smsy, co nie sprawiło, że Bałdyś czasami ich nie wysyłał - po prostu tego, co mu wpadło do głowy, tego, co w jego oczach mogło zainteresować Aleksandra, co sprawiło, że o nim pomyślał. I Aleksander odczytywał te wiadomości, tego Adam mógł być pewien; może nie od razu, może nie z niecierpliwością, ale w końcu to robił. Bałdyś przekonał się o tym w pewny wtorek, dzień, kiedy bogowie wiatru przypuścili szturm na biedne, nic nikomu niewinne krakowskie ulice. Musiał wyjść z mieszkania - nie mógł dłużej udawać, że zaschnięty chleb z zeszłego tygodnia jest zjadliwy - a gdy do niego wracał, z rudymi lokami targanymi we wszystkie strony oraz szalikiem trzepoczącym za nim w paroksyzmowych ruchach, przeczucie szarpnęło nim w kierunku pobliskiego antykwariatu. Dzień wcześniej napisał o nim Siemińskiemu, więc kiedy popchnął drzwi, kiwnął starszemu sprzedawcy głową i wszedł dalej, zastając blondyna pochylonego przy jednej półce w głębi sklepu, nie zaskoczył się aż tak. Pewnie przyczyniło się do tego to, że chłopak naprawdę tu pasował, ze swoimi płowymi włosami, brązowym płaszczem, rdzawą, skórzaną torbą. I gdy podszedł do niego, mówiąc ciche „hej", Al w roztargnieniu uniósł głowę, po czym uśmiechnął się tym cieniem uśmiechu i w spontanicznym, rozemocjonowanym odruchu chwycił go za nadgarstek.
- To złote miejsce - powiedział z opanowaną nutą admiracji w głosie.
To tylko umocniło przekonanie Adama. Sklep faktycznie był niepozornie wyglądającym skarbem, z setkami starych i nowych książek za grosze. Stały tu nawet fotele, ale chłopcy je zignorowali. Siemiński w pewnym momencie po prostu usiadł na podłodze, ze swoimi eleganckimi ubraniami opadającymi swobodnie wokół, otoczony woluminami, a Adam zrobił to samo. Zostali aż do zamknięcia, otoczeni ciepłym światłem z lamp i przyjemnym zapachem tysięcy zapisanych na papierze słów. Bałdyś nie przejął się ani trochę mrożonymi pierogami, które zdecydowanie przestawały być mrożone.
Był to jedyny wieczór, który spędzili w księgarni razem, mimo że Siemiński niewątpliwie tam później zaglądał. Raz nawet pojawił się u Adama z całą torbą „nowych-starych" książek. W ogóle zaczął często pojawiać się u Adama. Nie zbyt często, ale często na tyle, by Bałdyś na stałe przesunął donicę z uschniętym wrzosem, która zahaczała o zaanektowane przez Aleksandra miejsce na parapecie i w efekcie niefortunnych zderzeń obsypywała podłogę milionem uciążliwych ziarenek. Pierwszy raz - nie licząc wieczornego koncertu - Al odwiedził go prosto po szkole.
- Wpadniemy do ciebie? - zapytał zwyczajnie, kiedy zakładał szalik; Adam czekał na niego w drzwiach szatni.
- Jasne - odparł Bałdyś, niezbyt zaskoczony, ale jednak z łaskoczącym uczuciem spływającym w dół krtani, do żołądka. - Możemy od razu zająć się tą prezentacją z przyrody - zaproponował.
Aleksander podniósł głowę i spojrzał na niego ze zgorszeniem.
- Och, bogowie, czemu zsyłasz czarne wizje na całkiem przyzwoity dzień?
Blondyn wyminął go w przejściu. Nie zwlekając ani na sekundę, ruszył dalej. Bałdyś pokręcił głową i poszedł za nim.
- Żadne czarne wizje, tylko nasz projekt semestralny - oznajmił. Kiedy nie doczekał się reakcji, wbił w Siemińskiego intensywniejsze spojrzenie. - Musisz go zrobić, żeby zdać, wiesz? I nie myśl, że odwalę całą robotę za ciebie.
Wyszli na zewnątrz. Grudniowe powietrze zmroziło ich nagłą falą. Adam kiwnął głową na pożegnanie grupce z ich klasy, a Aleksander niewzruszenie parł przed siebie. Westchnąwszy, Bałdyś pomyślał, że może dobieranie się w parę z Siemińskim nie było tak dobrym pomysłem. Gdyby zgłosił się do projektu na przykład z Magdą,tak jak robił zazwyczaj - ...to znaczy wcześniej... - nie musiałby się teraz martwić niesfornym partnerem.
Ale nie potrafił tego żałować ani nawet poważnie się tym zmartwić, zwłaszcza kiedy do głowy wpadło mu coś innego.
- Planujesz zdać, co?
Siemiński nie zatrzymał się, ale zwolnił i posłał mu długie spojrzenie przez ramię.
- Może jednak zrezygnujmy z tego spotkania... czy raczej przesłuchania - rzucił z uniesioną brwią.
Adam potrafił rozróżnić prawdziwe rozdrażnienie Aleksandra od wciąż w istocie rzeczy niepoważnej irytacji, którą chłopak mu teraz prezentował. Dlatego też zbliżył się do Siemińskiego i pozwolił sobie zarzucić mu ramię przez bark, ciągnąc go do siebie, a potem dalej do przodu.
- No już, zagram ci Bacha, którego właśnie ćwiczę - powiedział ugodowo, kuszącym tonem.
Al nie odpowiedział, ale nie udało mu się ukryć zarysu uśmiechu. Adam zobaczył go kątem oka; wszystko widział z bardzo bliska - ściśnięte wargi uniesione do góry, pełne policzki zaróżowione od mrozu i jasne włosy splątane z rzęsami. Z tej odległości, Aleksander Siemiński wyglądał do złudzenia niewinnie i rozdzierająco pięknie.
~·•·~
Here we go again

CZYTASZ
Neon brother
Short StoryO niezwykłym chłopcu. O tym, jak to jest być niezwykłym dla świata, niezwykłym w swoim własnym wyobrażeniu i niezwykłym w oczach drugiej osoby. O Aleksandrze Siemińskim, który odkrywa tę różnicę. ▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪▫▪...