Prolog

2.6K 83 8
                                    

- Wyglądasz zwyczajnie. - przekonuje sama siebie stojąc przed lustrem. Biały t-shirt, czarne spodnie i tenisówki, mają sprawić że nikt w nowej szkole nie zwróci na mnie uwagi. Może założę okulary? Nie to zły pomysł. Jeszcze bardziej przykuwa to uwagę do moich, nienaturalnie, błękitnych oczu. Spiąć włosy? Nie. Zsuwam gumkę z długich fal w kolorze dojrzałego kasztanu. Czemu dałam się namówić mamie na liceum. 

Schodzę na parter po schodach, gdy mama, w kuchni, rozmawia ze swoim nowym facetem. 

-... sam mówiłeś! Powinna zostać w domu. - mimo ściszonych głosów, wszystko słyszę. 

- Nie możesz jej zamknąć przed całym światem. Ona musi zacząć przebywać z ludźmi. - Mama jest zdenerwowania, a Sam ją uspokaja, co za cliché. Czas to przerwać. 

- Dzień dobry! Kto mnie podrzucić do szkoły? - pytam bez emocji. 

- Pięknie wyglądasz, kochanie. - mówi zaskoczona, zaraz chyba zacznie płakać. Szybko stara się uspokoić, widząc moja reakcję. - To może Sam cię odwiezie.

- Jasne. Czekam przy aucie. - odpowiadam od niechcenia i opuszczam dom. 

Przeprowadziliśmy się raptem kilka dni temu, a już znam tu każdy zakątek parku, drogi czy domów sąsiadów. Wcześniej mieszkaliśmy w Kaliforni, ale tam zbyt wiele osób znało nasze sekrety. Mama samotnie mnie wychowywała, a to tylko wierzchołek góry lodowej, przez który większość ludzi dokuczało jej. Dopiero z pojawieniem się Sam'a sąsiedzi dali nam spokój. Mężczyzna szybko złapał rytm naszego życia, pomógł nam gdy było źle i... zawdzięczam mu życie. 

South San Antonio High School. Szkoła jak szkoła, budynek parterowy z ogromnym boiskiem. Wszędzie mnóstwo ludzi, w powietrzu unosi się swąd strachu, ekscytacji, hormonów. A ja będę musiała to znosić przez okrągłe trzy lata. Nie jestem głupia, mimo że mama uczyła mnie w domu mam zaliczone wszystkie lata nauki... aż do teraz.

- Pamiętaj czego cie uczyłem. - Sam zatrzymuje się po drugiej stronie drogi. - Nie wychyla się, a czas leci szybko. 

- Serio? W naszym przypadku, każda sekunda to wieczność, a ja mam dziś pięć lekcji. Mam nadzieję, że dam radę. - ogarniają mnie wątpliwości, co do mojej samokontroli. 

- Dasz radę. Wierzę w Ciebie. - oczy mężczyzny błyszczą z dumy. Nie jest moim ojcem, przynajmniej nie w biologicznym tego słowa znaczeniu. Jednak dał mi drugie życie. Właśnie dlatego mama go kocha, a on czuje więź ze mną. - Masz śniadanie? 

- Tak zabrałam kilka fiolek, powinny pomóc w kontakcie z takim bankiem żywności jaki mi zafundowaliście. 

- Wyrabiasz się, twoje żarty są coraz lepsze. - Śmieje się, odsłaniając przy tym śnieżnobiałe zęby. - Do zobaczenia. 

Nie mogę uwierzyć, że moja mama z nim wytrzymuje. Na początku myślałam, że trzyma go przy sobie bo się mnie boi. Do czasu, kiedy zobaczyłam ich w jednoznacznej sytuacji i to mnie przekonało. Wciąż jednak myślę, że Sue, znaczy moja mama, boi się mnie. Może zacznę od początku...

Jakieś 16 lat temu Sue, mieszkała w Południowej Karolinie. Na obrzeżach miasta nad Północnym Atlantykiem. Dorabiała do studiów pracując w hotelu. Pewnej nocy, po skończonej pracy przysiadła nad brzegiem oceanu wpatrując się w fale. Podszedł do niej mężczyzna. Przystojny blondyn z brytyjskim akcentem. Zapytał co robi całkiem sama. Odparła: "Podziwiam taniec oceanu.", co bardzo spodobało się mężczyźnie. Od słowa do słowa, mężczyzna zaprosił ja na drinka, skończyli w łóżku. Kiedy Sue się obudziła, mężczyzny już nie było. Zostały po nim tylko dwa ślady ukłucia na szyi i naszyjnik, który nosił poprzedniego wieczoru. Sue wiedziała kim był nieznajomy, znała też jego imię. Niklaus.

Po tym wszystkim, mama nie mogła dłużnej zostać w mieście. Rodzice się jej wyparli, byli bardzo religijni. Sądzili, że nosi dziecko diabła, co po części jest prawdą.  Gdy się urodziłam mama nie widziała świata poza mną. Skończyłam pięć lat kiedy pierwszy raz przesunęłam przedmiot, siłą woli, co oczywiście przeraziło mamę. Postanowiła pojechać ze mną do swojej babci. Mieszkała w Bostonie jednak jej rodzina pochodzi z Salem. Tak moja prababcia jest czarownicą z Salem, jak się później okazało ja i mama też, jednak ona nie używa swojej magii. Prababcia uczyła mnie jak kontrolować swoją moc. Odkryła także kto jest moim ojcem, oraz to, że w przyszłości mogę być wilkołakiem. Dla kilkuletniej dziewczynki taka wiadomość to jak wspaniała przygoda, nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo muszę ukrywać to kim jestem. Za namową babci, mama uczyła mnie w domu. Pewnego dnia, gdy już miałam dosyć zakazów, nakazów, wyszłam z domu. W parku był plac zabaw, tak bardzo chciałam spróbować wszystkiego, że nie zwracałam uwagi na to kto tam jest. Korzystając z huśtawki, czułam, że chcę więcej, mocniej...więc użyłam magii. Zauważył to mały chłopak bawiący się w piaskownicy. "Jak to zrobiłaś?" zapytał. Odpowiedziałam, że nie wiem o co mu chodzi. Nie odpuszczał. Nie wiem jak to się stało, upadł wprost na kamień.

I tak kilkuletnie dziecko stało się wilkołakiem. Nie straciłam jednak swojej mocy. Prababcia użyła zaklęcia, nie chciała, żeby wypadek sprawił utratę tak cennego daru. Tak stałam się hybrydą. Minusem całej sytuacji była śmierć tego chłopca. Przez to musiałyśmy uciekać z miasta. W wieku piętnastu lat moja moc i gen wilkołactwa dawał się we znaki mamie, nie umiała mnie upilnować. 

Jednego wieczoru, wymknęłam się z domu, do miasta. Miami jest piękne, tętni życiem. Chciałam zakosztować tego i to był błąd. Samotna dziewczyna krążąca po klubach, wyglądająca na zagubioną to łatwy cel. Dwóch kolesi dopadło mnie i chciało skrzywdzić...Na ich nieszczęście oczywiście. Obu pokiereszowałam, a krew jednego prysnęła mi prosto w usta... W życiu nie czułam jednocześnie tak pysznej i obrzydliwej rzeczy. Krew obudziła we mnie kolejną naturę. Wampira. Był jeden problem. Moja prababcia rzucając zaklęcie, abym zatrzymała moc, popełniła błąd. Do czaru użyła werbeny i tym samym moja natura wampira nie mogła się ujawnić, mimo iż moim ojcem był w połowie wampir. Cierpiałam niesamowite męki, zwijałam się z bólu, wymiotowałam krwią, kości łamały mi się równie szybko jak zrastały. Istny koszmar. Mama, nie mogąc  tego znieść, pojechała do Nowego Orleanu, prosić o pomoc Klausa. Z tego co wiem, nawet się z nim nie zobaczyła, ale jeden z jego podwładnych wampirów, zlitował się nad nią i postanowił pomóc. Przybył z nią do Miami. Podał prababci kartkę z zaklęciem i fiolkę z krwią. Powiedział, że to mnie uratuje. Po odprawieniu czarów, wypiłam krew. W mgnieniu oka stałam na nogach. Pełna mocy, pewności siebie... i głodna. Tym wampirem, który nam pomógł był Sam. Został z nami, wiedząc, jeśli wróci, Klaus go zabije. Krew którą mi podał była jego drugiej córki - Hope. Ironia losu. Jedna z córek ojca, nieświadomie ratuje drugą, czyniąc ja tym samym drugim osobnikiem z gatunku trybryd. Nadzieja uratowała Wiarę. 

Mam na imię Faith. I jestem Trybrydą! 


Pozostaw po sobie ślad! Chętnie przyjmę krytykę, jak i pochwały.  

TribridOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz