Minęło kilka dni i nie wiem kiedy w Nowym Orleanie zawitały święta. Wszystkie witryny sklepowe i bary zamieniły się w swego rodzaju Wall Street. Światełka, bombki i inne ozdóbki widoczne na każdym oknie przypomniały mi o naszych światach. Tak jak Święto Dziękczynienia obchodziliśmy z dala od ludzi, tak Boże Narodzenie zawsze było huczne. Swoją drogą to dziwne, że istoty nieśmiertelne radują się na narodzenie syna Boga, w którego nawet nie wierzymy. Ale co tradycja to tradycja...U Mikaelsonów samo wspomnienie świąt jest wyniosłe, ale gdy zobaczyłam pewnego ranka choinkę na środku placu, która zasłoniła fontannę i sięgała czujnikiem do drugiego piętra zaniemówiłam. Zeszłam na dół, wciąż patrząc na zielone drzewko. Ciotka ubierała ostatnią pustą gałązkę w bombkę wielkości mojej głowy.
- Jak się podoba? - zapytała, zadowolona z efektów swojej pracy.
- Jak u Ktosiów. - odpowiedziałam
- U kogo?
- Nie ważne, jeszcze Grinch'a brakuje. - odwróciłam się i chciałam wyjść.
- Wydaje się, że już ktoś idealnie pasuje na Grinch'a. - usłyszałam głos wuja na balkonie. Odwróciłam się w jego stronę.
- Kto?
- Ty. - oznajmił z uśmiechem - Tak reagujesz na świąteczny nastrój, że...
- Święta powinny być rodzinne. A mojej całej rodziny tu nie będzie. - miałam na myśli Sama i wuj dobrze o tym wiedział.
- Pomyśl życzenie, może się spełni. - rzucił, nagle znikając za drzwiami swojego pokoju. Czyżby chciał mi dać to czego pragnęłam. Wątpię. Klaus zabiły Sama w progu tego domu i żadne święto by mu w tym nie przeszkodziło.
Wyszłam z domu, aby trochę odetchnąć. Wszyscy dookoła mieli świetny nastrój, a mój był do niczego. Na myśl o tym, że znów mama będzie musiała dzielić czas między mnie, a Sama... denerwowało mnie to. Schowałam ręce w kieszenie kurtki i przeglądałam się jak para stojąca na drugiej stronie ulicy kłóci się o kupiony przez nią lampion. Zabawne jak ludzie potrafią drzeć koty z powodu błahostki. Ta scena zakończyła się jednak namiętnym pocałunkiem, na który nie powinnam patrzeć. Ruszyłam przed siebie i wpadłam na przeszkodę. Był nią wysoki ciemnooki chłopak, którego bardzo dawno nie widziałam.
- Faith. - uśmiechnął się dotykając mojego ramienia - Dobrze cię widzieć. - dodał z uśmiechem.
- No co Ty? - odsunęłam się o krok. Patricka nie widziałam od czasu gdy dał mi dziennik wuja. Nie zadzwonił i nie napisał, mimo iż wiedział co się stało. Pisałam kilka wiadomości, na które nie odpisał. Później zrezygnowałam. Stwierdziłam, że to nie ma sensu. A teraz?
- Naprawdę tęskniłem. - wyznał zmieszany.
- Błagam. Nie rozśmieszaj mnie. - minęła go nie chcąc dłużej patrzeć na jego udawanie.
- Faith zaczekaj. Ja...
- Zostaw mnie. - poczułam szarpniecie i znaleźliśmy się w alejce za barem.
- Posłuchaj mnie! - krzyknął pierwszy raz odkąd się znamy - Nie było mnie w mieście. Nie mogłem pisać ani dzwonić. - zawstydzony odsunął się o krok - Polowałem.
- Słucham? - chyba się przeszkalam.
- Polowałem. Musiałem, nie miałem wyjścia, ale...
- Zostaw mnie! - warknęłam - Nie kontaktuj się ze mną! Zostawiłeś mnie więc trzymaj się tego! Zajmij się sobą!!!! - odeszłam, ale nie daleko, bo chwilę potem wylądowała na ścianie przyparta przez Patricka.
- Wysłuchaj mnie, bo tylko tobie mogę to powiedzieć. - szepnął błagalnie. Tak bardzo zrobiło mi się go żal, że prawie przestałam oddychać. A może to ze strachu? - Wuj zabrał mnie, aby polować na wampiry w Minnesocie. Byliśmy w lesie. Złapaliśmy dwie wampirzyce. - spojrzał w moje oczy, a w jego były łzy - Była taka podobna do Ciebie.... - westchnął i załamany położył głowę na moim ramieniu. To nie był ten sam Patrick, którego znałam. Zmienił się, nie tylko fizycznie i nie wiem czy bardziej mnie to przeraża czy martwi.
- Patrick. - podniosłam jego głowę i zobaczyłam jego złamaną duszę. To był moment gdy podjęłam decyzję. - Chodź. - rzuciłam, ciągnąc go za sobą. Weszłam do domu trzymając go za rękę. - Nic nie mów i najlepiej nie oddychaj. - przytaknął - In visibilia - wypowiedziałam to zaklęcie szybko, teraz tylko przemknąć do pokoju. Kilka kroków i już wiedziałam, że się uda. Minęliśmy ciocie Rebece i wuja Kola, którzy przygotowywali jakieś ozdoby. W pokoju po cichu zamknęłam drzwi i dodałam - Visibilis. - udało się. Uśmiechniętą odwróciła się do chłopaka. Patrick stał patrząc na mnie z taką samą smutną miną. Więc i ja spoważniałam. Złapałam znów jego rękę i zaprowadziłam na kanapę. Posadziłam go i usiadłam obok. - Mów.
- Wuj domyślił się, że zabrałem dziennik i chciał wiedzieć dlaczego. - zaczął - Powiedziałem, że to dla mnie. Żebym mógł poczuć nienawiść do wampirów. Wtedy dumny poklepał mnie po ramieniu i poprosił o spakowanie się. Nie widziałem gdzie jedziemy. Później było za późno. - zrezygnowano wstał. Teraz zobaczyłam dokładniej, że wygląda inaczej. Tak doroślej. Nie był to ten chłopak z aparatem, który robił zdjęcia budynkom Nowego Orleanu. Teraz stał podpierając ręce na bokach i patrząc w dal. Mężczyzna, który z pewnością pozbył się skrupułów zabijania... A może jednak nie? - Przyprowadził je gdy spałem. A później kazał ściąć jej głowę. - spojrzał na mnie - Była podobna do Ciebie. Ciemne włosy. Niebieskie oczy. Jakby specjalnie ją wybrał. - oznajmił - To był moment gdy dał mi w dłoń maczetę. Zamach i... - zmilkł chowając twarz w dłoniach.
- Co się później stało? - zapytałam zachrypnięta. Zaschło mi w gardle z wrażenia.
- Myślałem, że nigdy się to nie stanie. Ale gdy tylko poczułem zapach krwi wampira, zobaczyłem czerwone krople na swoich rękach... zamachnąłem się drugi raz i ściąłem drugiej głowę. Potem bez pytania spaliłem obie przed domem. - znów spojrzał na mnie, ale tym razem zmienił wyraz twarzy - Nie chciałem, ale... - podszedł do mnie i uklęknął przy moich nogach. W mojej głowie toczyła się walka. Jedna część mnie chciała go przytulić i zabrać jego troskę, a druga chciała wiać jak najdalej. - Twój wuj miał rację. Nie da się uniknąć tego kim się jest. - westchnął
- Elijah z Tobą rozmawiał? - ta informacja na chwilę odwróciła moją uwagę od tego co powiedział wcześniej.
- Dawno, zaraz po tym jak dałem Ci dziennik. - oznajmił - Myślę, że trochę go przekonałem, że nie dam zrobić ci krzywdy. Ale teraz... - wstał i oddalił się stając przed kanapą - Powinienem cię zostawić w spokoju, wiesz wszystko, więc...
- Patrick! O czym Ty mówisz? - zezłościłam się - Najpierw się uzewnętrzniasz, a teraz chcesz zwiać. Nie ma mowy! Zostajesz tu! Pomożemy ci. To tylko raz kiedy...
- To nie był raz. - zamknął oczy - Nie było mnie kilka dni. - Zabiłem prawie sto wampirów.
- Co!? - to było jak policzek... Nie wiedziałam co zrobić... Nagle poczułam jak jego ręce opierają się o moje policzki, a jego usta spoczęły na moich. Pocałunek trwał chwilę, jednak wystarczająco długo abym mogła zobaczyć to, co działo się w jego głowie. Zobaczyłam wszystkie wampiry, które zabił. Czułam to, co on czuł mordując je. Ale wyłapałam też coś, co nie mogło zostać niezauważone. Jego żal.
CZYTASZ
Tribrid
FanfictionNiebezpieczna, piękną i jedyna w swoim rodzaju... przynajmniej w tej części Ameryki. Faith wkraczała w normalne życie, nie na długo. Na drodze staną jej jej ojciec, siostra i miłość, której się nie spodziewała. W tekście mogą pojawić się słowa niece...