Rozdział 27

578 30 2
                                    


Minęło kilka dni i nie wiem kiedy w Nowym Orleanie zawitały święta. Wszystkie witryny sklepowe i bary zamieniły się w swego rodzaju Wall Street. Światełka, bombki i inne ozdóbki widoczne na każdym oknie przypomniały mi o naszych światach. Tak jak Święto Dziękczynienia obchodziliśmy z dala od ludzi, tak Boże Narodzenie zawsze było huczne. Swoją drogą to dziwne, że istoty nieśmiertelne radują się na narodzenie syna Boga, w którego nawet nie wierzymy. Ale co tradycja to tradycja...

U Mikaelsonów samo wspomnienie świąt jest wyniosłe, ale gdy zobaczyłam pewnego ranka choinkę na środku placu, która zasłoniła fontannę i sięgała czujnikiem do drugiego piętra zaniemówiłam. Zeszłam na dół, wciąż patrząc na zielone drzewko. Ciotka ubierała ostatnią pustą gałązkę w bombkę wielkości mojej głowy.

- Jak się podoba? - zapytała, zadowolona z efektów swojej pracy.

- Jak u Ktosiów. - odpowiedziałam

- U kogo?

- Nie ważne, jeszcze Grinch'a brakuje. - odwróciłam się i chciałam wyjść.

- Wydaje się, że już ktoś idealnie pasuje na Grinch'a. - usłyszałam głos wuja na balkonie. Odwróciłam się w jego stronę.

- Kto?

- Ty. - oznajmił z uśmiechem - Tak reagujesz na świąteczny nastrój, że...

- Święta powinny być rodzinne. A mojej całej rodziny tu nie będzie. - miałam na myśli Sama i wuj dobrze o tym wiedział.

- Pomyśl życzenie, może się spełni. - rzucił, nagle znikając za drzwiami swojego pokoju. Czyżby chciał mi dać to czego pragnęłam. Wątpię. Klaus zabiły Sama w progu tego domu i żadne święto by mu w tym nie przeszkodziło.

Wyszłam z domu, aby trochę odetchnąć. Wszyscy dookoła mieli świetny nastrój, a mój był do niczego. Na myśl o tym, że znów mama będzie musiała dzielić czas między mnie, a Sama... denerwowało mnie to.  Schowałam ręce w kieszenie kurtki i przeglądałam się jak para stojąca na drugiej stronie ulicy kłóci się o kupiony przez nią lampion. Zabawne jak ludzie potrafią drzeć koty z powodu błahostki. Ta scena zakończyła się jednak namiętnym pocałunkiem, na który nie powinnam patrzeć. Ruszyłam przed siebie i wpadłam na przeszkodę. Był nią wysoki ciemnooki chłopak, którego bardzo dawno nie widziałam.

- Faith. - uśmiechnął się dotykając mojego ramienia - Dobrze cię widzieć. - dodał z uśmiechem.

- No co Ty? - odsunęłam się o krok. Patricka nie widziałam od czasu gdy dał mi dziennik wuja. Nie zadzwonił i nie napisał, mimo iż wiedział co się stało. Pisałam kilka wiadomości, na które nie odpisał. Później zrezygnowałam. Stwierdziłam, że to nie ma sensu. A teraz?

- Naprawdę tęskniłem. - wyznał zmieszany.

- Błagam. Nie rozśmieszaj mnie. - minęła go nie chcąc dłużej patrzeć na jego udawanie.

- Faith zaczekaj. Ja...

- Zostaw mnie. - poczułam szarpniecie i znaleźliśmy się w alejce za barem.

- Posłuchaj mnie! - krzyknął pierwszy raz odkąd się znamy - Nie było mnie w mieście. Nie mogłem pisać ani dzwonić. - zawstydzony odsunął się o krok - Polowałem.

- Słucham? - chyba się przeszkalam.

- Polowałem. Musiałem, nie miałem wyjścia, ale...

- Zostaw mnie! - warknęłam - Nie kontaktuj się ze mną! Zostawiłeś mnie więc trzymaj się tego! Zajmij się sobą!!!! - odeszłam, ale nie daleko, bo chwilę potem wylądowała na ścianie przyparta przez Patricka.

- Wysłuchaj mnie, bo tylko tobie mogę to powiedzieć. - szepnął błagalnie. Tak bardzo zrobiło mi się go żal, że prawie przestałam oddychać. A może to ze strachu? - Wuj zabrał mnie, aby polować na wampiry w Minnesocie. Byliśmy w lesie. Złapaliśmy dwie wampirzyce. - spojrzał w moje oczy, a w jego były łzy - Była taka podobna do Ciebie.... - westchnął i załamany położył głowę na moim ramieniu. To nie był ten sam Patrick, którego znałam. Zmienił się, nie tylko fizycznie i nie wiem czy bardziej mnie to przeraża czy martwi. 

- Patrick. - podniosłam jego głowę i zobaczyłam jego złamaną duszę. To był moment gdy podjęłam decyzję. - Chodź. - rzuciłam, ciągnąc go za sobą. Weszłam do domu trzymając go za rękę. - Nic nie mów i najlepiej  nie oddychaj. - przytaknął - In visibilia - wypowiedziałam to zaklęcie szybko, teraz tylko przemknąć do pokoju. Kilka kroków i już wiedziałam, że się uda. Minęliśmy ciocie Rebece i wuja Kola, którzy przygotowywali jakieś ozdoby. W pokoju po cichu zamknęłam drzwi i dodałam - Visibilis. - udało się. Uśmiechniętą odwróciła się do chłopaka. Patrick stał patrząc na mnie z taką samą smutną miną. Więc i ja spoważniałam. Złapałam znów jego rękę i zaprowadziłam na kanapę. Posadziłam go i usiadłam obok. - Mów.

- Wuj domyślił się, że zabrałem dziennik i chciał wiedzieć dlaczego. - zaczął - Powiedziałem, że to dla mnie. Żebym mógł poczuć nienawiść do wampirów. Wtedy dumny poklepał mnie po ramieniu i poprosił o spakowanie się. Nie widziałem gdzie jedziemy. Później było za późno. - zrezygnowano wstał. Teraz zobaczyłam dokładniej, że wygląda inaczej. Tak doroślej. Nie był to ten chłopak z aparatem, który robił zdjęcia budynkom Nowego Orleanu. Teraz stał podpierając ręce na bokach i patrząc w dal. Mężczyzna, który z pewnością pozbył się skrupułów zabijania... A może jednak nie? - Przyprowadził je gdy spałem. A później kazał ściąć jej głowę. - spojrzał na mnie - Była podobna do Ciebie. Ciemne włosy. Niebieskie oczy. Jakby specjalnie ją wybrał. - oznajmił - To był moment gdy dał mi w dłoń maczetę. Zamach i... - zmilkł chowając twarz w dłoniach.

- Co się później stało? - zapytałam zachrypnięta. Zaschło mi w gardle z wrażenia.

- Myślałem, że nigdy się to nie stanie. Ale gdy tylko poczułem zapach krwi wampira, zobaczyłem czerwone krople na swoich rękach... zamachnąłem się drugi raz i ściąłem drugiej głowę. Potem bez pytania spaliłem obie przed domem. - znów spojrzał na mnie, ale tym razem zmienił wyraz twarzy - Nie chciałem, ale... - podszedł do mnie i uklęknął przy moich nogach. W mojej głowie toczyła się walka. Jedna część mnie chciała go przytulić i zabrać jego troskę, a druga chciała wiać jak najdalej. - Twój wuj miał rację. Nie da się uniknąć tego kim się jest. - westchnął

- Elijah z Tobą rozmawiał? - ta informacja na chwilę odwróciła moją uwagę od tego co powiedział wcześniej.

- Dawno, zaraz po tym jak dałem Ci dziennik. - oznajmił - Myślę, że trochę go przekonałem, że nie dam zrobić ci krzywdy. Ale teraz... - wstał i oddalił się stając przed kanapą - Powinienem cię zostawić w spokoju, wiesz wszystko, więc...

- Patrick! O czym Ty mówisz? - zezłościłam się - Najpierw się uzewnętrzniasz, a teraz chcesz zwiać. Nie ma mowy! Zostajesz tu! Pomożemy ci. To tylko raz kiedy...

- To nie był raz. - zamknął oczy - Nie było mnie kilka dni. - Zabiłem prawie sto wampirów.

- Co!? - to było jak policzek... Nie wiedziałam co zrobić... Nagle poczułam jak jego ręce opierają się o moje policzki, a jego usta spoczęły na moich. Pocałunek trwał chwilę, jednak wystarczająco długo abym mogła zobaczyć to, co działo się w jego głowie. Zobaczyłam wszystkie wampiry, które zabił. Czułam to, co on czuł mordując je. Ale wyłapałam też coś, co nie mogło zostać niezauważone. Jego żal.

TribridOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz