Rozdział 9

1K 43 10
                                    

Faith! Faith! Faith! Faith! Faith! Faith!

W głowie słyszę swoje imię. Może nie tylko w głowie, czuje jak ktoś mnie unosi. Mimowolnie wtulam się w jego ramiona, jestem bezpieczna. Piękny zapach perfum sprawia, że nie chcę otwierać oczu. Jeśli to sen, niech trwa. Wiatr rozwiewa mi włosy, jesteśmy w ruchu. Nie wiem dlaczego, chce mi się płakać. To już koniec, ale...co będzie dalej?

Leżę na miękkim siedzeniu auta. Czuje zapach benzyny i odświeżacza powietrza. Każdy podskok kół na kamieniu i każdy zakręt kierownicy mogę przewidzieć. Jechałam już ta drogą, wiem gdzie jestem. W domu... właściwie na drodze do niego...

Otwieram oczy. Miałam rację. Siedzę w Suvie, który jedzie spokojnie drogą, jeszcze chwila, a zza drzew wyłonią się domy. O właśnie... to one. Nic się nie zmieniły. Zerkam w końcu na kierowcę. Elijah opatrzony w drogę, zorientował się, że się obudziłam.

- Już prawie dojeżdżamy. - wyczuwam zaniepokojenie w jego głosie - Jak się czujesz?

- Lepiej. - odpowiadam. Cały czas patrzę na niego i coś mi tu nie pasuje. Wygląda inaczej. Jak ktoś, kto nie spał i nie jadł... jak widmo. Blady, podkrążone oczy, mocno zaciska dłonie na kierownicy. Czyżby... - Co się stało?

Nabrał powietrza w płuca i powoli je wypuścił, jednak dostrzegłam zawahanie i drżenie szczęki.

- Jak długo mnie nie było?

-Trzy tygodnie. - Ile!?!? Cholera jasna! Mama pewnie odchodzi od zmysłów, może myślała już, że nie żyje. Nie, oby nie, Ona tego by nie przeżyła. Tak! Teraz wiem, On też się martwił. Pewnie mnie szukał, dlatego teraz jest tu ze mną i odwozi mnie do mamy.

- Elijah. - Dotykam jego przedramienia, żeby spojrzał na mnie. - Dziękuję. - Nie odpowiedział, tylko odwrócił wzrok na drogę.

Dojechaliśmy. Wysiadłam powoli z samochodu, z domu wybiegła mama.

- Faith!!!! Córeczko!!! -płacze i wyciąga do mnie ręce. Wygląd podobnie do wuja tyle, że ona jest człowiekiem i brak jedzenia może ja zabić. Przytula mnie mocno. Chyba bardzo osłabłam, jeśli jej uścisk wydaje się tak silny. Wtedy zdałam sobie sprawę z czegoś jeszcze. Jestem głodna. Bardzo! Tulę człowieka, słyszę bicie jej serca i puls przepływającej krwi. Odrywam się szybko.

- Możemy wejść do środka. -jest zdziwiona moja reakcja, szybko zrozumiała jednak dlaczego tak postąpiłam.

- Dobrze. - Po schodach do domu, a potem do kuchni, taki miałam plan. Przywitałam się jeszcze z Samem przy wejściu. Byłam już prawie u celu, ale coś sprawiło, że odwróciła się. Za mną, w wewnątrz domu, stała mama Sam i Elijah. Elijah!!! Był w środku, znaczy mama go zaprosiła? Kiedy? Dlaczego? Mówiła przecież... Nie będę tego roztrząsać, mam ich tu wszystkich. Cieszę się, ale najpierw coś zjem.

Wyciskałam do końca trzeci worek. W końcu czuje się lepiej. Nabrałam koloru i nie mam ochoty wbić się w tętnice mamy. Siedzę obok niej na sofie, to dziwne, że jest obok gdy piję krew. Może ta rozłąka wyjdzie nam na dobre. Sam też wygląda na wykończonego, nie chciał jednak worka dla siebie. Z resztą Elijah też. Ten stoi w salonie przy półce z książkami, jedna rękę jak zwykle trzyma w kieszeni. Nasze spojrzenia się spotykają i wiem że powinnam mu wszystko powiedzieć.

- Powiązała nas. - wypaliłam nagle, chyba nikt oprócz wuja nie wiedziała o czym mówię.

- Kogo dokładnie? - zapytał napiętym głosem.

- Mnie, Hope i Klausa. - wyznałam, spuścił wzrok na swoje buty, potarł czoło wolną ręką i znów spojrzał na mnie.

- Musimy jechać do Nowego Orleanu. - wyznał. Mama ścisnęła moją dłoń a Sam się wyprostował. 

TribridOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz