Mężczyzna wcale się nie wystraszył. Mój wygląd, w czasie "pół-przemiany", na pewno przestraszyłby zwykłego śmiertelników. Przede mną jednak stał Pierwotny wampir. Legenda, o której słyszałam od prababci. Wpatrywał się zaciekawiony w moja reakcję.
- Naprawdę jesteś do niego podobna. - kolejne przyrównanie do mojego ojca sprawia, że rezygnuje z abstynencji od czarów.
W głowie wypowiadam odpowiednie zaklęcie, a dzięki aktywnym instynktom wilkołaka i wampira zaklęcie przepływa przez moje ciało z wielką siłą. Rozkładam ręce jakbym unosiła w górę ciężki przedmiot. Wnętrza dłoni skierowane są w przeciwnika, tak jak uczyła mnie Clare.
Elijah'a złapał się za prawą skroń, zmusiło go to do wyjęcia ręki z kieszeni, która też powędrowała do głowy. Tułów przyjął pozycję skłonu, a potem ugięły się pod nim kolana.
-Przestań! - Zarządzał przez zaciśnięte zęby. Chciałam to zrobić, ale instynkt nie pozwalam mi, sama byłam przerażona siła czaru, nie chciałam go skrzywdzić. Nagle nasze oczy się spotkały - Faith, proszę! - zadziałało
Odpuściłam ręce i zrobiłam kilka kroków w tył, sapałam jakbym przebiegła maraton. Elijah powoli dochodził do siebie, wstał otrzepując kolana z kurzu, poprawił mankiety, potem spojrzał na mnie.
- Prz..przepraszam. - wydukałam. Zawstydzona i zła na siebie, dałam się ponieść...
- W porządku. Powinnaś ćwiczyć panowanie nad... - nie dokończył, za to podszedł do mnie na wyciągnięcie ręki - To ja przepraszam. Nie powinienem Cię denerwować.
- Skąd mogłaś wiedzieć... - No właśnie skąd? Jak mnie tu znalazł? Przecież Sam mówił, Mikaelson'owie myślą, że nie żyje. Skąd pomysł żeby mnie szukać? - Jak mnie tu znalazłeś?
- Spotkałem Sam'a w Luizjanie. Był bardzo rozmowny. Ale nie wiń go za to, mało kto potrafi się oprzeć perswazji. - odparł rozglądając się do okola, jego wzrok spoczął na pianinie.
- Czego chcesz? Nie powiesz mi chyba, że mój ojciec upomniał się o swoje dziecko. - Usiadłam na stołku przy instrumencie. Gestem poprosiłam, aby usiadł obok. Nie zrobi mi krzywdy. Wiem to.
-Klaus nie wie, że tu jestem. -wyjaśnia wciąż patrząc na zamknięty instrument - Pierwszy chciałam sprawdzić kim jest moja bratanica. - lekko uniósł wzrok na mnie. Mam wrażenie jakby cały czas mnie studiował, każdą reakcję, gest, słowo.
- Po co? Masz już jedną, jest podobno wspaniała. Po co się interesujesz się mną? - Nigdy nie dążyłam do poznania rodziny ojca. Gdy prababcia powiedziała mi kim jest mój ojciec i gdy usłyszałam kilka historii z Virginii przestałam chciał być częścią jego życia. Nigdy też nie poznałam mojej przyrodniej siostry. Gdy potrzebowałam ich pomocy, żadne nie odwiedziło mojego domu, wyparli się mnie, więc dlaczego miałabym...
- Jesteś z naszej krwi. Mikaelson'owie dbają o rodzinę. - i zaraz dodaje z lekkim uśmiechem. - Przynajmniej w większości przypadków. Mój brat, jest aspołeczny. Ciężko było mu zaakceptować, że będzie ojcem. Nie miał dobrego przykładu, więc bał się jakim będzie dla Hope. - podnosi klapę pianina i zaczyna wciskać klawisze. Po pokoju rozchodzi się piękna melodia. - Gdy twoja matka przyjechała po pomoc dla Ciebie, nie chciał wierzyć, że ten cud znów się dzieje. Wysłał Sam'a, aby ja odprawił. Jednak twoja matka to naprawdę piękna kobieta, jak na człowieka, więc serce Sam'a zabiło i postanowił jej pomóc. Zakradł się do Hope i z pomocą czarownicy upuścił krwi twojej siostrze. Tylko po to, żeby podać ja nieznajomej hybrydzie. - każde słowo wypowiada bardzo starannie - Nie było mnie wtedy przy nich, z pewnością byś już nie żyła, tak jak Sam i jego przyjaciółka. - Znów zerka na mnie nie przerywając grania - A byłaby to wielka strata.
- Więc mówisz mi, że chciałeś mojej śmierci, a teraz przychodzisz zacieśniać wieży rodzinne? - zapytałam bez emocji włączając się w grę, instynktownie wiem jak utwór biegnie dalej.
- Nie chciałem twojej śmierci! - wyjaśnia - Chciałem tylko chronić Hope. Niestety nie było mnie tam, a może dobrze że mnie tam nie było. - posyła mi ciepły uśmiech. - Dobrze ci idzie. A coś szybszego. - Zaczyna grać jakaś melodie w stylu New Orleans Jazz, skoczna powodująca uśmiech... łapie rytm i gram razem z nim.
Muzykę przerywa odgłos telefonu. Wstaje od pianina i sięgam do kieszeni. Na wyświetlaczu widnieje zdjęcie Sam'a. Sprawdzam reakcję Pierwotnego. Siedzi wyprostowany, ręce ma ułożone równo na kolanach i wpatruje się w punkt przed nim. Wygląda jak figura odlana z wosku.
- Hallo? - odbieram, jestem pewna, że Elijah wszystko słyszy.
- Faith, dzięki bogu, gdzie ty jesteś? - mężczyzna jest wystraszony i bardzo zdyszany.
- W szkole. Mam... - uśmiecham się do wampira obok mnie - lekcje muzyki.
- Natychmiast wracaj do domu! - krzyczy
- Dlaczego?
- Po prostu zrób to! Błagam. Przyjedź, wyjaśnię ci w domu. - rozłączył się bez mojej odpowiedzi
- Powinnaś tam pojechać. - odezwał się, wyczuwam smutek w jego głosie - Nie każ mu się martwić na zapas. - podniósł się i zapiął guzik marynarki.
- Skąd pomysł że się martwi?
-Słyszałem to w jego głosie. - wyznaje - Poza tym chyba nie do końca wyczyściłem jego wspomnienie o naszym spotkaniu. - Przystanął przy drzwiach i jeszcze raz zerkną w moja stronę. -Cieszę się że Cię poznałem, Faith. Do zobaczenia.
- Elijah.- zatrzymuję go w ostatniej chwili, chciałabym podziękować, ale... - Proszę, zachowaj to w tajemnicy. - odparłam. Skinął głową, a potem już go nie było.
Gdy weszłam tylko do domu, Sam i matka, dopadli mnie i na zmianę zadawali pytania. Oczywiście chodziło o pojawienie się Mikaelson'a. Najbardziej spanikowany był Sam, który cały czas utrzymywał, że jeśli spotka któregoś, na pewno zginie. Jak widać, martwił się na zapas. Opowiedział mi jak spotkał przypadkiem Pierwotnego, o tym jak go zahipnotyzował i wyciągnął o mnie informacje, oraz o tym jak zostawił go na środku miasta nie pozwalając się ruszyć, dopóki ktoś nie zagra Mozarta. Ma poczucie humoru, to trzeba mu przyznać. Sam zauważył, najpierw mój brak emocji, gdy o tym opowiadał, a potem mój lekki uśmiech na wspomnienie psikusa.
- Coś nie tak? - zapytał
- Słucham? - w głowie brzmiała mi melodia, którą grałam z Elijah'ą
- Czy ty w ogóle słyszałaś co do ciebie powiedziałem. Pierwotni wiedzą że żyjesz! - zdenerwowany, uderzył w podłokietnik fotela, prawie go rozwalając.
- Wiem, wiem, słyszałam za pierwszym razem. Ale czego tu się bać? Elijah nikomu nie powie. - dodałam pewnie.
- Elijah? Nie mówiłem, którego Pierwotnego spotkałem. - Sam przyglądał mi się, a mama już z łzami w oczach przygniatała kciuki. - Widziałaś się z nim?
- Tak. - odpowiadam, oboje pobledli, o ile Sam może być jeszcze bledszy. Mama płakała już na całego, mamrocząc coś o tym, że przyjdą po mnie i mnie zabija- czy coś podobnego. Sam za to gapił się i czekał na dalszy ciąg mojej wypowiedzi. - Spokojnie. Nie przyszedł w złych zamiarach. - Sam prychną z wątpliwością - Gdyby chciał mnie skrzywdzić, miał do tego okazję dziś nie jednokrotnie. Chwilę porozmawialiśmy, pograliśmy na pianinie i tyle, end of story.
- Jak możesz być tak spokojna?
- Nie wiem? - sama się sobie dziwię - Elijah... nie jest taki jakim go uważałam. - uśmiecham się na wspomnie o wuju - Jest miły i... po prostu chciał mnie poznać.
Poszłam do swojego pokoju, mama nie mogła przestać histeryzować, nie jestem dobra w pocieszaniu. Zostawiłam to dla jej faceta. Chodzę w te i z powrotem, analizując dzisiejszy dzień. Spotkałam pierwszy raz w życiu, członka rodziny ze strony ojca. Nie przyszedł mnie zabić, jak zawsze ostrzegała mnie mama i prababcia. Był miły, w zasadzie ja się nie popisałam, ale wybaczył mi. Może naprawdę, nie powinnam się tak oddalać od tamtej części rodziny... Może bycie Mikaelson'em nie jest takie złe.
CZYTASZ
Tribrid
FanficNiebezpieczna, piękną i jedyna w swoim rodzaju... przynajmniej w tej części Ameryki. Faith wkraczała w normalne życie, nie na długo. Na drodze staną jej jej ojciec, siostra i miłość, której się nie spodziewała. W tekście mogą pojawić się słowa niece...