Rozdział 46

269 13 11
                                    


Czasem zastanawiam się czy życie przeciętnego człowieka wygląda tak samo jak moje? Czy też wstaje rano zastanawiając się czy dziś przypadkiem nie spodka go kolejną katastrofa? Albo dla odmiany dostanie lizaka o losu na osłodę tych strasznych doznać z dnia poprzedniego? Czy gdybym była przeciętnym człowiekiem byłabym szczęśliwsza? Chodziłabym do szkoły, uczyła się, poznałabym chłopaka, który mógłby być moim mężem w przyszłości... albo i nie. Czy czułaby się lepiej z myślą, że jestem zwyczajna i nic tego nie zmieni?

Wydaję mi się, że nie. Może życie człowieka ma swoje wzloty i upadki jak moje. Może naprawdę ludzie czują się lepiej nie wiedząc jakie zło krąży wokół nich, ale żaden człowiek nie poczuje się nigdy jak ja teraz.

Moje serce przyspieszyło i mogłabym znów przestać oddychać, gdyby nie fakt, że umarłabym bezsensowną śmiercią. W oczach pojawiły się łzy. Nie smutku, a szczęścia, bo przede mną uklęknął właśnie największy cud jaki mógł mi się przydarzyć... chyba że...

- Patrick?  - pytam drżącym głosem wyciągając rękę do twarzy chłopaka. Strach mieszał się z endorfinami w moim mózgu, nie mogłam przez to normalnie myśleć.

- Hej, wszystko w porządku? - zapytał zmartwiony. Muszę wyglądać jakbym zobaczyła ducha, no ale tak właśnie się czuje!

- Ty... żyjesz? - dotknęłam jego policzka i wiedziałam, że to nie duch. Jest ciepły... znaczy na tyle ciepły by wiedzieć, że jest  żywy. Ale nie na tyle by żyć! - Jesteś wampirem?! - krzyczę oskakując jakbym miała się czego bać.

- Tak jakoś wyszło - zaśmiała się jak zwykle gdy skromnie chwalił się swoimi osiągnięciami. Był przystojny jak diabli. To otrzeźwiło mnie i przywołało uczucia jakimi go darzyłam. Uczucia miłe, sprzed żalu i smutku po jego stracie. Rzuciłam się mu na szyję tuląc go jakby miał zniknąć. Zabolało mnie przy tym wszystko co w moim ciele może boleć, ale nie zważałam na to. Mój ukochany jest tu! Żyje... tak jakby. Ale jest!!!

- Czekaj jak to możliwe? - zapytałam odsuwając się. Mimo całej radości chciałam zrozumieć.

- Elijah - rzucił imię mojego wuja, a ja poczułam złość, która szybko przerodziła się w poczucie winy. - Spotkałem się z nim w lesie by wyznać co czuję.

- A on cię zabił??? 

- Nie - znów się zaśmiał. - Znaczy nie do końca - poprawił włosy i mówił dalej. - Miałem nadzieję, że twój wuj pomoże. Wyznałem, że dłużej nie dam rady powstrzymać się od instynktu. To było we mnie. Nic nie mogłem zrobić. Łowcą nie da się od tak przestać być, okłamywałem siebie i ciebie, zbyt długo - wyznał. - Powiedziałem, że jeśli czegoś nie zrobimy, zabiję cię przy pierwszej okazji. - Wstrzymałam oddech. To był cios jakiego się nie spodziewałam. - Wiesz, rozmowa z twoim wujem była jak przesłuchanie, ale już jedną podobną z nim przerobiłem. Pytał czy jestem pewny, że tylko śmierć jest w stanie zniszczyć brzemienia łowcy.  Na co ja, że nie chcę sprawdzać innej opcji, bo może ona skrzywdzić ciebie. Od słowa do słowa, uznał mój punkt widzenia. Przynajmniej tak mi się wydawało. Powiedział, że wierzy mi i w moje uczucia do ciebie. Myślałem, że to będzie koniec, ale... Elijah był przejęty tym co chciał później powiedzieć. - Patrick zamilkł patrząc w moje oczy, a ja wiedziałam, że stało się coś, czego nie chcę usłyszeć. - Twój wuj, kazał mi się tobą zaopiekować, po czym wcisnął mi do gardła trochę swojej krwi.

- Co? - chwila.... - Co ma znaczyć, że masz się mną opiekować? 

- Faith, posłuchaj - złapał moje dłonie. - Elijah wie, że jako łowca byłem dla ciebie zagrożeniem. Wie też, że jeśli zniknąłbym bez słowa cierpiałabyś. Nie mówiąc już o tym, gdyby mnie zabił.

- O czym ty mówisz??? - westchnęłam odrzucając jego ręce. - Co to ma wspólnego z tym, że cię zmienił???

- O to samo zapytałem. Odpowiedział, że nie może odebrać ci miłości, bo nie wybaczyłby sobie, a ciebie straciłby całkowicie. Więc zgodziłem się by zamienił mnie w wampira - wyznał. 

- Coś ty zrobił...??? - nie chciałam wierzyć w jego słowa. Chciało mi się płakać. Jak mógł się dla mnie poświęcić!

- Faith, kocham cię jak szalony. Zrobiłbym dla ciebie wszystko! - jego błagalny wyraz twarzy bolał mnie bardziej niż moje wnętrzności po torturach Chili. - Zostałem w lesie by przywyknąć i sprawdzić, czy instynkt łowcy zniknął. Podziałało - zaśmiał się.

- Ale to zbyt wiele! - podniosłam się mimo bólu jaki czułam. - Nie powinieneś był tego robić!

- Faith zrozum! - wstał szybciej niż ja. - Jako człowiek, nie mógłbym z tobą być! Prędzej czy później zabił bym ciebie, Hope albo kogoś z twojej rodziny. Teraz nic nie stoi na przeszkodzie. - Jego słowa wbijały się w moje serce jak kawałki szkła. Czułam ból z każdym jego wyznaniem miłości. Nie wiem czy to wina żałoby, którą tak strasznie przeszłam. Czy to żal, że winiłam Elijaha... Czy może to ile dla mnie obaj poświęcili. - Faith? - jego dotyk sprawił, że serce podskoczyło mi do gardła. Odwróciłam się, prawie płacząc. Jego piękne oczy, wciąż te same, przeszywały mnie miłością. Jego usta, teraz umazane stróżką krwi wypowiadały moje imię w ten specyficzny sposób. Nie rozumiem co się ze mną dzieje, ale postanowiłam poddać się i przestać analizować. Instynkty, które siedziały we mnie od dawna wyszły na wierzch. 

Najpierw z całej siły spoliczkowałam Patricka. Był zaskoczony, ale nie oponował, a potem...Rzuciłam się na niego jak głodny wilk. Przesunęłam w wampirzym tempie pod najbliższe drzewo i przyparłam go całym ciężarem swojego ciała. Wpiłam się w jego usta, a on nie pozostawał mi dłużny. Zaczęliśmy ten zmysłowy taniec w kręgu z ognia. I tak wiem, że to chore uprawiać seks przy zwłokach swojego wroga, ale... Czy to nie idealne zakończenie koszmaru jaki mnie spotkał???


Po tym jak zakopaliśmy truchło Chili, po której został tylko pierścień mojego ex nauczyciela, ruszyliśmy w kierunku domu. Trzymając się za ręce uśmiechaliśmy się, jakby to co się stało było naturalne. Nie wiem co mam myśleć, może i jestem bestią za jaką miała mnie Chili, ale cieszę się, że już jej nie ma. Cieszę się, że mam przy sobie także ukochanego. To on jest najjaśniejszym punktem tej całej sytuacji. 

Weszłam do posiadłości czując ciężką atmosferę. Coś się stało! Patrick także to wyczuł. Porozumiewawczo spojrzeliśmy na siebie, a potem rozejrzeliśmy się po dziedzińcu. Plac był pusty, wszystko dookoła wyglądało normalnie nie licząc wywróconych doniczek i kilku plam ciemnej cieczy na posadzce. Nagle usłyszeliśmy ciche stękanie. Dobiegało z wnęki pod schodami. Powoli, z rezerwą, podeszłam tam. Zobaczyłam dwie szczupłe nogi. Później kawałek sukienki wystający z ciemności, aż w końcu usłyszałam szept. 

- Faith? - To była Camilla. Kobieta trzymała się za bok i płakała. Pomogłam jej wyjść z kryjówki, wtedy zobaczyłam dokładnie jak bardzo ubrudzona krwią jest jej twarz i ubranie. 

- Co tu się stało?? - spytałam sadzając ją na ławce. Już chciała odpowiedzieć, kiedy zobaczyła za plecami mojego chłopaka. 

- Co on tu robi! On nie żyje!!! - łkała. 

- Spokojnie, Cami, powiedz co tu się stało! Gdzie są wszyscy??? 

- Zabrali ich! - jej oczy były wystraszone, jak ona sama. Trzęsła się i uciskała brzuch. Gdy odsunęłam jej rękę, zobaczyłam ranę. 

- Zajmę się tym - ugryzłam dłoń i podałam kilka kropel kobiecie. - Powiedz mi spokojnie, co tu się stało - używając perswazji uspokoiłam ją. Cami zmieniła się w mgnieniu oka. 

- Wszedł tu łowca... miał kołek z białego dębu. Chciał zabić wszystkich... Zaczęli walczyć, ale wtedy... wszyscy padli. Wszyscy - westchnęła.

- Kim był ten łowca? 

- Boyd - odparła, jakby wypowiedziała imię samego szatana! 



Kolejny gotowy. 

TribridOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz