Jaki był ten dzień

1.6K 108 68
                                    

   Lan Jingyi rzucił się ciężko na posłanie.

  Twarda deska ukryta pod warstwami prześcieradeł uderzyła w jego ramiona oraz kości biodrowe, ale nie poświęcił temu uwagi. Jedynie wtulił twarz w cienką poduszkę, płytko wciągając powietrze.

  Znowu wszystko było nie tak. Znowu złamał reguły, znowu pokłócił się z Jin Rulanem, nie radził sobie ani podczas ćwiczeń, ani zajęć, nie mógł się skupić, zdenerwował nauczyciela, nakrzyczał na Wei Yinga...

  "Niepoprawny!", "Niereformowalny!", "Rozwydrzony, bezczelny, nieokiełznany...!"

  Zły, zły, zły! Po raz kolejny... Znowu nie mógł niczego dobrze zrobić! Nie mógł się skupić, nie mógł być cicho! Niczego nie potrafił...

  Dlaczego nie mógł być trochę bardziej, jak Sizhui, jak Lan Xichen, Lan WangJi... Dlaczego nie mógł być trochę bardziej...Lanem?

  Starał się! Tak bardzo się starał... Przecież nieustannie się pilnował, zawsze uważał, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego, żeby nikogo nie zdenerwować, nie urazić, bo to nie tak, że mu zależało, aby robić innym problemy... Przecież nie chciał...!? Naprawdę sądzili, że robi to specjalnie...? Że nie chce zostać kultywatorem, dobrym kultywatorem, z którego rodzina i sekta będą dumni...? Przecież usiłował to zrobić cały czas, naprawdę, bardzo, bardzo, próbował!

  Dlaczego ciągle mu nie wychodziło?! Dlaczego wszyscy inny po kilku latach się uspokajali i łagodnieli, tylko nie on...? 

  Dlaczego nie umiał być kimś innym...? Dlaczego to Sizhui musiał być "tym lepszym", kiedy w ogóle pochodził od Wenów...? Od Morderców Wenów...? Jingyi wolałby być synem mordercy, niż własnego ojca. Bo czy jakikolwiek ojciec mógłby być z niego dumny...? Ojciec morderca przynajmniej nie miałby oczekiwań, a tak wszyscy...

  A może wcale nie był Lanem...? Może jego i A-Yuana ktoś pomylił i to on, Jingyi, od dziecka powinien od dziecka nosić łatkę sieroty, znajdy, podrzutka... Tylko, że gdyby to był on, to nikt w sekcie nie chciałby go zatrzymać. Ani Wei, ani Lan Zhan.

  Nie był Sizhui'em, żeby go tu chciano.

  Przez cały ten czas potwornie chciał byś na jego miejscu. Chciał jego zdolności, jego ogłady, jego relacji z innymi ludźmi... I może nie powinien zazdrościć komuś, komu brutalnie wymordowano rodzinę, ale...zazdrościł.  I przez to, tylko bardziej...

   Brzydził się sobą.

   Nie chciał taki być. Gdyby mógł, spaliłby to, oddał, wydał za trochę stonowania, skupienia, umiejętności...

   Za trochę kogoś innego. Kogokolwiek. Już nawet wolałby butność Jin Linga, niż swoje wieczne nierozgarnięcie,  wieczne roztrzepanie, wieczną nachalność i nadpobudliwość...

  Shizui tego nie mówił, ale był nim zirytowany. Przecież Jingyi widział. Kiedy za dużo mówił, kiedy zapomniał formułki grzecznościowej, kiedy krzyczał, kiedy wybuchał emocjami, suszył mu głowę i przeszkadzał, gdy ten chciał odpocząć... Jin Rulan w ogóle nie mógł znieść jego towarzystwa - ciągle syczał, warczał i mu groził, często przy użyciu miecza albo puszczonych ostrzegawczo strzał. Ale przynajmniej był szczery... Lan Quiren się na niego denerwował, dużo bardziej niż na jakiegokolwiek ucznia. Czy gdyby nie miał zdolności, w ogóle ktoś nadal trzymałby go w Gusu...? I Lan Xichen...

  Jego najbardziej nie chciał zawieść. Wszystkich, tylko nie jego.

  "Błagam, błagam, błagam, chociaż ty mnie nie odrzuć..." - powtarzał po cichu, jak mantrę, czując jak z każdą myślą coraz mocniej drży. Spiął mięśnie, chcąc je jakoś uspokoić, "Przepraszam, przepraszam, przepraszam...!" - łkał w myślach.

Cut-sleeves || Mo Dao Zu Shi One-Shoty ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz