Proszę, zjedz cz. 2

817 42 28
                                    

  Macie jakieś specjalnie życzenia odnoście następnego one-shota w związku z setką obserwujących, która właśnie stuknęła na profilu????

 Przymknął oczy.

    Wszędzie naokoło huczała muzyka. Uderzała w jego, nieprzystosowane do podobnej agresji, bębenki uszne. Kiedy feeria barw i huragan dźwięków zostały jeszcze uzupełnione światłami stetoskopowymi, był pewien, że zaczynają łapać go pierwsze zwiastuny*... Czuł ospające* apatię oraz senność – te spowolniały ruchy nadgarstka mieszającego w szklance, ale też osłabiały kontakt ze światem – co chyba stanowiło pewien plus...

    Jingyi już wcześniej zdążył się zorientować, iż tańczenie na skraju upojenia między spitym tłumem, który uderzał kończynami o powietrze do okołomuzycznych dźwięków, nie jest dla niego. Nie lubił rzucających się po sali laserów. Nie mógł wytrzymać mdlącej, słodkawej woni sztucznej mgły ani tym bardziej smrodu papierosów uciekającego spod drzwi vip-owskiej loży. Podeszwy jego butów lepiły się do ochlapanej alkoholem posadzki. Ludzi było za dużo jak na tak małą przestrzeń; każdy potrącał każdego, a uprzejmość tych kolizji była proporcjonalna do ilości krążącego w żyłach alkoholu. Mężczyźni albo obłapiali zachłannie swoich partnerów, albo wdzięczyli się przed nimi, onanizując jeden o udo drugiego. To przypominało raczej dzikie gody rodem z ekstremalnych kanałów przyrodniczych, niż klub nocny.

    I tak jak Jingyi zazwyczaj nie miał problemu z przebywaniem wśród ludzi, tak teraz zaczynał go mieć.

   Zaczynał go BARDZO mieć.

    Po trzech godzinach marnego egzystowania w tym „imprezowym piekle", jego psychika została sprowadzona do dwóch, fundamentalnych emocji. Po pierwsze, pretensji względem wuja Lan QiRena, iż przez całe dzieciństwo trzymał go w sterylnej bańce białego, obszernego domostwa z setkami surowych zasad oraz przy ciągłym chuchaniu i dmuchaniu nań jak na wrzątek. Mężczyzna nigdy nie pozwolił podopiecznemu wyjść poza strefę moralności z poprzedniego stulecia – skutkiem czego było obecnie, kompletne nieobycie społeczne chłopaka. Nieobycie ze zwierzęcymi zachowaniami otoczenia, nieobycie z pijańską dżunglą i nieobycie z niepokojącymi, brutalnymi zwyczajami na wpół przytomnego tłumu. To co jego wuj najpewniej uznałby za wychowawczy sukces, Jingyi postrzegał jako ogromne braki we własnym przystosowaniu społecznym.

   Drugą emocją był z kolei... żal? Rozgoryczenie? Rezygnacja? Chyba mieszkanka tego wszystkiego. Czymkolwiek by to uczucie nie było, powodowało coraz większą pustkę tam, gdzie jeszcze przed paroma godzinami gnieździły się pokłady ekscytacji. Teraz już wyparowały – został jedynie niedopałek metaforycznego papierosa, którego tytoń zerwano z naiwnej, młodzieńczej głowy.

   Owe emocje tworzyły razem oryginalne, złożone odczucie, które, Lan był pewien, malowało się teraz na jego twarzy.

   Nie powinien był przychodzić: Sizhui go ostrzegał, A-Ling mu odradzał, wuj pewnie by go zamordował (gdyby się kiedykolwiek dowiedział). A Jingyi i tak uznał, że to dobry pomysł...

   Obecnie zmieniał zdanie. W zasadzie, zmienił je już pół godziny po przekroczeniu progu lokalu. Ale aż do teraz trzymał się wątłej nadziei, iż wyprawa wypali. Może liczył na cud, może na dobrą wróżkę obdarowującą prawiczków z okazji ich osiemnastych urodzin. Z czasem jednak powoli zaczął przeglądać na oczy: cudy nie mają miejsca w gejowskich barach (chyba, że uniknięcia chorób wenerycznych?), a wróżki faktycznie należą jedynie do bajkowych fantazji. Wszelkie przewertowane romanse oraz harlequiny okazały się wyłącznie składami makulaturowych fanaberii zapakowanych w ładne okładki oraz zdjęcia męskich klat.

Cut-sleeves || Mo Dao Zu Shi One-Shoty ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz