#1

4.7K 169 52
                                    

"Nadzieja to przeznaczenie, którego poszukujemy. Miłość to droga, która prowadzi do nadziei.  Odwaga to siła, która nas napędza. Z ciemności podążamy ku wierze." — Dean Koonzt

Wysoka temperatura, błękitne niebo i ćwierkające ptaki. To wszystko mogło świadczyć tylko o jednym — lato w Troście dawało o sobie znać pełną parą. Wiele ludzi, w przerwie w wykonywaniu swoich codziennych obowiązków, robiło sobie chwilę wolnego i wybierało się na przyjemną przechadzkę po mieście.

Cieszenie się tym, co się ma, dawało im w ten sposób mały, wewnętrzny, choć łatwy do zburzenia spokój. Czym innym niż samą pogodą mógłby w końcu cieszyć się taki człowiek w życiu za murami, które stanowiły swego rodzaju więzienie dla świadomych swojego położenia inteligentów? 

Jedynie co można było zrobić to w miły sposób, nie skupiając się na istotach po drugiej stronie tej ogromnej konstrukcji, spędzić czas z bliskimi — o ile się takowych posiadało. Nie wszyscy bowiem mieli takie szczęście, by z kimś móc zamienić choćby kilka wartościowych słów.

Dlatego również i rodzina Kastner za namowami ich pociechy postanowiła wyjść na miasto, by już całkiem nie zatracić swoich pozycji w społeczeństwie. Layla i Harry byli bardzo zapracowani i rzadko też bywali w domu, zostawiając swoją córeczkę u sąsiadki. Nawet kiedy bowiem odwiedzali swoje cztery ściany, to działo się to jedynie w celach kontynuowania wysiłków odnoszących się bezpośrednio do pełnionych przez nich funkcji.

Małżeństwo tkaczki i żandarma było nie lada wyzwaniem, ale nawet dla nich miłość nie znała przeszkód i mimo obowiązków oboje znajdowali dla siebie czas. Rok po ślubie urodziła im się dziewczynka — Nina. Ich małe, choć jednocześnie największe szczęście. Żadne z nich nie spodziewało się jednak, że dodatkowa osoba, na którą będzie trzeba łożyć, może przynieść aż tyle radości. Był to zdecydowanie ich najlepszy dzień w całym życiu.

Mała, urodę odziedziczyła z pewnością po matce; brązowe, naturalnie kręcące się włosy sięgające do ramion powiewały delikatnie na letnim wietrze, a szaro - zielone oczy zmieniały odcień na jaśniejszy pod wpływem padania promieni słonecznych na porcelanową twarz — niczym u laleczki. 

Ośmiolatka uśmiechała się szeroko, pokazując wszystkim swój śnieżnobiały rząd stałych zębów z widoczną pomiędzy jedynkami diastemą, a jej mały nosek marszczył się przy tym, gdy promienie słońca momentami ją raziły. Policzki pokrywała natomiast spora ilość piegów, jeszcze bardziej dodających jej uroku, przez co nie można było jej pomylić z żadnym innym dzieckiem.

— Tato, tato! Spójrz! — krzyknęła, podskakując i pokazując palcem w stronę gniadego wierzchowca, który przykuł jej uwagę.

Trzymał go żandarm, który stał zaraz przy gospodzie w zniecierpliwieniu, popijając piwo. Widocznie ktoś wyższy stopniem uziemił biedaka, każąc mu przypilnować konie, a sam poszedł się bawić. Nikomu jednak jakoś widocznie nie było go szkoda, gdyż ludzie jedynie mijali żołnierza w progu, nie obdarzając go nawet spojrzeniem.

Nina, jako że od zawsze kochała wszelkiego rodzaju zwierzęta, z entuzjazmem posłała w tamtym kierunku swoje lśniące tęczówki. Kiedy bowiem tylko jakaś żywa istota pojawiła się w jej polu widzenia, musiała o tym wkoło powiedzieć, dodatkowo żwawo na owo zwierzę wskazując. Mogło być to denerwujące, ale ze względu na to, że była jeszcze dzieckiem również i urocze.

Około południa na dworze zrobiło się dość gorąco, do tego stopnia, że Harry zaproponował, by udać się do jakiejś karczmy w celu zamówienia czegoś do jedzenia i w celu odpoczynku. Jako że większość lokali była już zajęta, trafili do jedynego w miarę wolnego, jaki jeszcze pozostał o chlubnej nazwie „Jutro", która pewnie miała przywoływać na myśl nadzieję.

Rodzina jednak — jak się można było domyślić — nawet się nad tym nie zastanowiła. Od razu zajęli najbardziej zewnętrzny stolik, nawet nie próbując wciskać się między ten tłum ludzi, a kelnerka mimo widocznego zapracowania dość szybko przyniosła ich zamówienie. To był pierwszy raz od dawna, kiedy mieli okazję zjeść we wspólnym towarzystwie obiad. Nawet Nina, która normalnie należała raczej do grupy niejadków, wspólnie z rodzicami zajadała się pyrami z niewielką ilością mięsa, którego braku stolica nie odczuwała aż w tak wielkim stopniu, jak inne wsie oraz miasta za murami.

Po jakimś czasie do lokalu schodziła się coraz to większa ilość osób, które postanowiły tego dnia nie szczędzić sobie pieniędzy na krótką chwilę niewielkiej rozrywki, która przecież i tak rzadko im się zdarzało. Nic więc dziwnego, że w karczmie zjawiła się również grupa, żandarmów, a wraz z nimi w tym Zimmerman — przyjaciel Harry'ego jeszcze z czasów szkolenia wojskowego.

— Harry, Layla, co u was? — spytał, zaskoczony obecnością znajomych twarzy wśród tłumu.

Starzy znajomi od razu wdali się w przejmującą dyskusję o dawnych czasach, wspominając orzeźwiającą ich przeszłość, podczas której nieznany był nikomu z nich jeszcze obraz uśmiechniętej tytaniej twarzy. Były to jednak typowe rozmowy dorosłych, które jedynie w niewielkim stopniu wydawały się interesować Ninę, szybko przestała się jednak nimi ciekawić.

Ośmiolatka niezbyt interesowała się poruszanym tematem, więc ze znudzeniem obserwowała przez okno co dzieje się na zewnątrz. Przygryzając drobne usta i marszcząc brwi, przypatrywała się innym dzieciom, które wraz ze swoimi opiekunami również wyszły na spacer. Czasami przed jej oczami przelatywały również obce twarze jej rówieśników, którzy postanowili pobawić się w tłumie, wpadając na próbujące się zrelaksować rodziny. Patrzyła tak na nich i nie wiedziała dokładnie, jak powinna się czuć z tym, że na dobrą chwilę całkowicie o niej zapomniano.

W pewnym momencie jednak w jej polu widzenia pojawiło się coś, co wprawiło ją w jasną ekscytację, a tym czymś, było nic innego jak młode źrebię. Momentalnie rumieńce pojawiły się na jej policzkach, a oczy zaiskrzyły blaskiem. Połyskująca w słońcu sierść oraz drobna postura, zachęcała bowiem dziewczynkę do tego, by jak najbardziej się do niego zbliżyć, a że zwykła najpierw coś robić, a potem się nad tym zastanawiać, bez pomyślunku zerwała się do drogi.

Schyliła się pod stół i na czworaka, pomiędzy nogami rodziców przeszła na zewnątrz, będąc przy tym całkowicie niezauważoną. Małe dziecko w szumie oraz tłumie, który znajdował się w lokalu, było przecież na tyle niewidoczne, by nie zostać przez nikogo zauważonym. Zaaprobowani rozmową rodzice, również nie zwracali na nią w tamtym momencie uwagi, co tylko dodało jej odwagi.

Nina skierowała się w miejsce, gdzie chwilę temu znajdował się koń, jednak ku swojemu zdziwieniu nie zastała go tam — zniknął. Nie oznaczało to jednak, że tak łatwo zamierzała się poddać. Postanowiła za wszelką cenę go znaleźć, krążąc po okolicy i bez opamiętania się rozglądając. Jej upór jednak z każdą chwilą wydawał się coraz mniejszy, a wola nikła tak samo, jak promienie słońca, kryjące się za murami.

Na ulicach robiło się z każdą chwilą chłodniej i ciemniej, a ośmiolatka z coraz to większym przerażeniem zaczynała zdawać sobie sprawę, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje, ani jak może odnaleźć drogę powrotną do domu oraz do rodziców. Gdy stało się już całkiem ciemno, a na niebie zawitał księżyc, zmęczona dziewczynka usiadła w bocznej uliczce, by choć trochę odsapnąć. Bieg bardzo ją zmęczył, a niknąca nadzieja zaczynała przytłaczać.

W jednej chwili poszukiwania rumaka przemieniły się w ogromną chęć jak najszybszego powrotu do bliskich. Zmęczone dziecko szybko więc zasnęło, otulone pasatowym wiatrem, który tylko skłaniał do przymknięcia swoich powiek. Obudziło je dopiero nerwowe kopanie w bok oraz głośniejsze pomruki. Dziewczynka jednak szybko zdała sobie sprawę, że nie jest to głos jej ukochanego ojca.

Nina podniosła się na rękach do siadu i przetarła oczy, by mieć lepszy widok na osobę stojącą przed sobą. Był to mężczyzna, dość wysoki i dobrze zbudowany, ze zniesmaczeniem wyrazem twarzy. Patrzył na nią z góry, dokładnie lustrując jej sylwetkę wzrokiem tylko po to, by za chwilę ponownie, głośniej mruknąć. Brunetka skuliła się, widząc, jak na nią patrzy. Ewidentnie mocno się nad czymś zastanawiał.

— Kim pan jest? — wydusiła z siebie, szybciej mrugając.

Ręce ledwo widocznie jej się trzęsły, a niebieski materiał sukienki lekko podwinął się pod wpływem wiatru do góry, pokazując, jak zabrudzone były jej białe pończochy, które uszyła dla niej matka. Obcy z zaciekawieniem pochylił się w jej kierunku, opierając jedną z dłoni na swoim biodrze. W drugiej ręce natomiast trzymał tlącego się wciąż papierosa, którego pospiesznie wsadził sobie do ust.

— To nie jest teraz ważne, dziewczynko. — burknął, dmuchając ośmiolatce w twarz obłokiem dymu.

Nina szybciej zamrugała, zagryzając zęby na policzku od środka, tylko po to, by powstrzymać wymuszony odruch kaszlu. Siedziała w bezruchu, lustrując mężczyznę wzrokiem. Bała się i nie miała pojęcia, co się za chwilę wydarzy.

Przez chwilę jeszcze obcy lustrował ją wzrokiem, zatrzymując się tym razem bardziej na jej twarzy, a kiedy nie dostrzegł jednak na niej u ośmiolatki żadnej reakcji, odrzucająco się uśmiechnął. Nie zamierzał czekać już dłużej, a w tej chwili wydawał się jawnie zdecydować. Chwycił za ramię brunetki i podniósł ją do pozycji pionowej.

— Niech mnie pan zostawi! — poczęła krzyczeć dziewczynka.

Jego ruch wybił ją z zadumy, a wcześniejszy strach, zmusił do jawnego dawania znaku o złym położeniu. Instynktownie wołała o pomoc.

— To boli!— szarpała się, próbując się wyrwać mężczyźnie.

Nim jednak realnie ktokolwiek z okolic głównej ulicy zdążył zwrócić na jej głos uwagę, dorosły zakrył jej usta ręką, a tym samym skutecznie uciszył.

— Przestań niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę, szczeniaro! — syknął stanowczo.

Był już lekko zdenerwowany oporem, jaki mu stawiała, jednak ona dalej wydawała się nie ustępować. Nastąpił w niej nieznany zryw ostatków nadziei, że może jej się udać. Chciała za wszelką cenę wrócić do domu, do rodziców. Pragnęła, by to, co zrobiła, okazało się jednorazowym błędem, z którego będzie się śmiać w przyszłości. Paliła się do wyrwania się z uścisku męskich dłoni, dopóki, dopóty nie będzie wolna.

— Nie lubię bić dzieci, ale wygląda na to, że nie mam wyjścia. — powiedział obcy pod nosem.

Zatrzymał się zaraz przy powozie, do którego zdążył ją zaciągnąć i sprawdzając najpierw, czy nikt nie idzie, jednym, sprawnym uderzeniem powalił dziewczynkę na ziemię. Było ono na tyle mocne i celne, że ta od razu straciła przytomność. Nie było już dla niej ratunku.

— Pan Bowman będzie zaskoczony, jaki towar dla niego znalazłem. — mruknął, wsadzając brunetkę do wozu.

Odpalił sobie kolejnego papierosa, uśmiechając się do siebie pod nosem. Po tym jednak wsiadł na wóz, rozsiadając się na miejscu woźnicy i odjechał jak gdyby nigdy nic.

Hoc est quomodo incepit.

cdn.

*Hoc est quomodo incepit. — (łac. Tak to się zaczęło.)




No Emotions // Levi×OC//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz