Rozdział 15

328 28 4
                                    

Podróż przebiegała im spokojnie i niespiesznie. Letnie dni trwały długo, obfitując w słoneczne popołudnia i ciepłe noce, gałązki krzaków jeżyn, które znajdowali po drodze, wręcz uginały się pod ciężarem owoców, zwierzyny było pod dostatkiem, a szlak prowadził prosto do doliny Imladris. Jednak z upływem dni lato zaczęło ustępować miejsca jesieni, liście na drzewach zaczerwieniły się, powiał chłodniejszy wiatr, wieczorem coraz szybciej zaczynało robić się ciemno. W ciągu dnia do jazdy konnej trzeba było zakładać już płaszcz, co noc spali teraz pod jednym futrem mocno do siebie przytuleni, dzieląc się ciepłem i bliskością. Mimo iż siedząc w siodle wciąż przerzucali się ironicznymi komentarzami, ich relacja zacieśniała się z każdym dniem coraz bardziej, a chociaż Boromir był wspaniałym towarzyszem podróży, myśli Sheili coraz częściej uciekały w stronę domu, w stronę Minas Tirith i Faramira.

Tego wieczoru zatrzymali się na nocleg na skraju Mrocznej Puszczy. Dzień był wyjątkowo ładny, słońce dopiero chyliło się ku zachodowi, przeświecając złocistym blaskiem przez liście na drzewach i oblewając świat ciepłą łuną, a nadchodzącego niebezpieczeństwa nie zapowiadało nic. Do Rivendell zostawało im niespełna dziewięć dni drogi, mogli sobie więc pozwolić na dłuższą chwilę wytchnienia, mimo to Boromir wyraźnie czuł coś niepokojącego wokół.

– Będziemy musieli uważać dziś w nocy – odezwał się, kończąc rozpalać ognisko. – Coś złego wisi w powietrzu – wyjaśnił, gdy dziewczyna odwróciła się do niego z pytaniem w spojrzeniu. – Sheila... Ja mówię poważnie – dodał, gdy parsknęła śmiechem. 

– W porządku. – Dziewczyna uniosła ręce w geście poddania, nie chcąc się z nim kłócić. Musiała jednak iść za potrzebą i na pewno nie zamierzała załatwiać tego przy nim. – Nie odejdę daleko, obiecuję – powiedziała i chwilę potem westchnęła ciężko, gdy Boromir spojrzał na nią w ten tylko jemu właściwy sposób, z jedną brwią uniesioną ku górze. – Boromir... Przez chwilę nic mi się nie stanie. Wracając przyniosę więcej drewna do ognia. – Mężczyzna odpowiedział jej westchnieniem.

– Ale masz krzyczeć, gdyby tylko coś się działo – przestrzegł ją jeszcze.

– Słowo. – Skinęła głową i po chwili weszła między drzewa, zupełnie znikając mu z oczu. Rzeczywiście nie odchodziła daleko, ale mimo to w lesie panował półmrok i nienaturalna wręcz cisza, tylko potęgująca uczucie niepokoju. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz i odruchowo zacisnęła palce na rękojeści miecza, ale w końcu potrząsnęła głową przekonując samą siebie, że to przecież las jak każdy inny. Obejrzała się jeszcze za siebie, czy na pewno nie widać jej z miejsca ich noclegu i dopiero wtedy ukucnęła pod drzewem.

Wciąż jeszcze kucała, kiedy usłyszała szelest w zaroślach. Gdzieś z oddali dobiegł ją miarowy dźwięk, jak gdyby ktoś biegł. Sheila powoli wstała, równie powoli zapinając spodnie. Serce zabiło jej mocniej, gdy starała się bezgłośnie wysunąć miecz z pochwy, wsłuchując się jednocześnie w panującą wokół ciszę, mąconą jedynie zbliżającym się odgłosem uderzania ciężkich butów o ubitą ziemię. Złapała za rękojeść klingi tym mocniej i właśnie wtedy z krzaków wprost na nią wypadł ork. Cofnęła się odruchowo, unosząc ostrze, ale potknęła się o konar, wystający z ziemi i z głuchym okrzykiem poleciała w tył, uderzając plecami o drzewo. Po lesie poniósł się jej wrzask.

Boromir wpatrywał się beznamiętnie w ulatujący ku górze dym z ogniska, coraz bardziej niepokojąc się przedłużającą się nieobecnością Sheili. Westchnął głęboko i zaklął pod nosem, wstając z miejsca, gotowy jej szukać, ale natychmiast poderwał głowę, gdy dobiegł go przeszywający krzyk. Nie zastanawiając się ani sekundy, rzucił się zrywem między drzewa. Długo nie musiał się za nią rozglądać.

Ścieżki przeznaczenia || The Lord of the RingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz