Rozdział 16

291 26 3
                                    

Sheila przebudziła się z niespokojnego snu, drżąc lekko w chłodzie poranka. Uniosła się odrobinę na łokciach, wysuwając spod koca, którym okrył ją Boromir i rozsznurowała koszulę, dotykając dłonią opatrunku. Przez noc bandaże zdążyły przesiąknąć krwią, rana zaropiała. Jej samej kręciło się w głowie, czuła też wyraźnie, że ma gorączkę. Z cichym westchnieniem opadła z powrotem na rozścielone na trawie futro. Leżący po jej lewej Boromir również się poruszył, czując, że dziewczyna już nie śpi.

– Hej – odezwał się, spoglądając na nią. – W porządku? Jak spałaś? 

– Nie najlepiej – odpowiedziała odrobinę zachrypniętym głosem. Mężczyzna westchnął cicho.

– A jak rana? – Dziewczyna odsunęła dłoń, pozwalając mu spojrzeć i jęknęła cichutko, kiedy przy okazji zmieniał jej opatrunek.

– Dasz radę wsiąść teraz na konia? – spytał, patrząc jej prosto w oczy. Sheila odważnie skinęła głową, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej i równie powoli wstała. Zakręciło jej się w głowie i musiała się o niego oprzeć, a Boromir natychmiast rzucił się ją podtrzymać. Dziewczyna odetchnęła głębiej, gdy przed oczami zatańczyły jej czarne plamy. Nawet nie poczuła, gdy mężczyzna wziął ją na ręce, ale odruchowo przytrzymała się łęku, gdy podsadzał ją na siodło. Poczekała jeszcze aż pozbiera ich rzeczy i ruszyła z miejsca, pochylając się nad końską szyją. Do Rivendell wciąż zostawał im lekko licząc tydzień drogi, cztery dni w pełnym galopie, a dopiero tam mogli liczyć na prawdziwą pomoc.

Sheila spróbowała przełknąć ślinę, na co nie pozwoliło jej wyschnięte gardło. Przez spieczone wargi wzięła głębszy wdech, próbując jednocześnie odpiąć od paska bukłak z wodą, ale drżącymi palcami nie była w stanie sama tego zrobić, dlatego z wdzięcznością przyjęła od Boromira jego naczynie i z westchnieniem upiła kilka łyków chłodnej wody. Mężczyzna zrównał się z nią, gotowy zareagować, gdyby tylko coś się działo. Nie zamierzał choćby dopuścić do siebie myśli, że zadana jej rana mogła okazać się śmiertelna.

***

Stanęli dopiero późnym popołudniem, co Sheila przyjęła z ogromną ulgą. Po niemal całym dniu w siodle była okropnie wymęczona, a rana wciąż rwała okropnym bólem, z każdą godziną coraz silniejszym. Boromir pomógł jej zsunąć się z siodła i wziął na ręce, gdy ugięły się pod nią kolana, a potem delikatnie ułożył pod drzewem, o które oparła się z cichym westchnieniem. Mężczyzna przyłożył jej jeszcze dłoń do czoła, szczelnie okrywając ją kocem. Była rozpalona, policzki miała zaczerwienione od gorączki, z kolei dłonie lodowato zimne. Nie wróżyło to niczego dobrego. Sheila spojrzała na niego zaszklonymi oczami, gdy kładł jej na czoło chłodny kompres.

– Wszystko będzie dobrze – odezwała się, delikatnie biorąc go za rękę. – Nigdzie się jeszcze nie wybieram... – Boromir uśmiechnął się lekko przez łzy, które napłynęły mu do oczu. – Ty płaczesz? – Sheila spojrzała mu w oczy, gdy wziął drżący wdech i otarła mu łzę lecącą po policzku. – No co ty... – Mężczyzna pociągnął nosem, ocierając oczy wierzchem dłoni i usiadł przy niej, obejmując mocno. Zmęczona Sheila oparła głowę o jego ramię, zamykając oczy.

– Prześpij się – poprosił Boromir, dokładniej otulając ją kocem.

– Spróbuję – obiecała, układając się wygodniej tuż przy nim. Jakimś cudem rzeczywiście udało jej się zasnąć.

Przebudziła się w nocy i powoli usiadła prosto, zdejmując sobie z głowy kompres, który zsunął jej się przy tym na oczy. Boromir natychmiast też się rozbudził i spojrzał na nią.

– W porządku? – zapytał, próbując wyczytać coś z jej twarzy. – Jak się czujesz? – Sheila pokręciła tylko głową. Miała dreszcze, gorączkę, było jej zimno, mimo, że niedaleko płonęło ognisko. Odetchnęła głębiej, przykładając dłoń do rany, która paliła niemal żywym ogniem. Mężczyzna spojrzał na nią z niepokojem, delikatnie odejmując jej rękę od tego miejsca i zajrzał pod opatrunek. Rana zaogniła się, jej brzegi były zaczerwienione. Dziewczyna z trudem stłumiła jęk bólu, kiedy Boromir przyłożył do niej namoczony w wodzie kawałek bandaża, chcąc ją oczyścić i na nowo opatrywał. Z wdzięcznością przyjęła od niego bukłak z wodą i upiła kilka łyków.

– Może byś coś zjadła? – spytał mężczyzna i westchnął cicho, gdy Sheila tylko pokręciła głową. – Połóż się, prześpij jeszcze – poprosił i dokładnie przykrył ją kocem, gdy zwinęła się w kłębek na grubym futrze, ale aż do rana nie zmrużyła już oka.

***

Sheila skuliła się w siodle, pochylając do przodu. Drżącą dłoń przyłożyła do ust i przełknęła ślinę walcząc z odruchem wymiotnym. Na śniadanie wmusiła w siebie kilka łyżek kaszy, ale jej żołądek buntował się nawet temu i w końcu szarpnęła za wodze, wstrzymując klacz w miejscu, zsunęła się z siodła i odbiegła na bok. Zwymiotowała, niemal zginając się wpół.

Wciąż jeszcze krztusiła się, drżąc na całym ciele, kiedy podszedł do niej Boromir. Odwzajemniła jego zaniepokojone spojrzenie i odetchnęła głębiej, ocierając usta rękawem.

– Już? W porządku? – spytał mężczyzna, podając jej wodę, żeby mogła przepłukać usta. – Może usiądziesz ze mną w siodle? Będziesz mogła się przespać. – Sheila skinęła głową, dała się wziąć na ręce i podsadzić na konia, a gdy chwilę potem Boromir usiadł za nią, przytuliła się do niego, opierając głowę o jego pierś. Nie poskarżyła się już ani słowem, choć nie mogła powiedzieć, że było jej wygodnie. Podejrzewała, że dla niego gnieżdżenie się z nią w jednym siodle też nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Spróbowała zasnąć, ale mogła jedynie zamknąć oczy i zapaść w coś, co przypominało letarg. I dokładnie to zrobiła, przytulając się do niego.

Ból w ranie stale się potęgował i choć uparcie starała się nic po sobie nie pokazywać, by nie przysparzać mu tym zmartwień, wkrótce już kręciła się w siodle, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Palce lewej dłoni zaciskała na opatrunku, bolało ją tak bardzo, że miała ochotę krzyczeć i płakać, ale tylko jęknęła przeciągle, usiłując zapanować nad łzami.

– Sheila...? – odezwał się mężczyzna, usiłując zajrzeć jej w oczy. Dziewczyna tylko zaszlochała cichutko, kryjąc twarz w jego płaszczu.

– Ja potrzebuję zsiąść... – Pociągnęła nosem, drżąc lekko od tłumionego szlochu. – Zatrzymaj się, proszę – dodała już ciszej, niemal szeptem. Boromir zrobił o co prosiła i pomógł jej zsunąć się z siodła na trawę. Zerknął też na jej ranę. Pozwoliła mu na wszystko, choć przy każdym jego ruchu miała wrażenie, że ktoś przypieka ją rozżarzonym do białości żelazem. Mężczyzna dokładnie okrył ją kocem, widząc, że dziewczyna cała się trzęsie. Z każdym dniem była coraz bledsza i coraz słabsza, a on nie miał pojęcia co robić i jak jej pomóc. Sheila wzięła drżący wdech, spoglądając na niego.

– Może... Może nawet bym coś zjadła – odezwała się, postanawiając zaryzykować. Od dwóch dni nie miała w ustach nic konkretnego, a żołądek skręcał jej się boleśnie z głodu. Musiała coś zjeść, nawet jeśli nie miała ochoty. Boromir tylko skinął głową, podając jej kromkę chleba. Z rozsądku starała się jeść powoli, ale było to naprawdę trudne, żeby nie powiedzieć niewykonalne. Choć wcześniej tego nie czuła, była głodna i chleb zniknął w zastraszającym wręcz tempie. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, z pewną ostrożnością podając jej kolejną. Zjadła jeszcze dwie, ale choć wciąż nie była najedzona, wolała od razu nie przesadzić po dwudniowym poście. Napiła się jeszcze wody i ułożyła wygodniej pod drzewem. Boromir uśmiechnął się delikatnie, odgarniając jej z twarzy kosmyk włosów.

– Odpocznij – szepnął, gdy podniosła na niego wzrok. Sheila z westchnieniem zamknęła oczy i kilkukrotnie przełknęła ślinę, walcząc z odruchem wymiotnym, a kiedy to nie pomogło, przyłożyła sobie dłoń do ust i zerwała się z miejsca, odbiegając kawałek. Zwymiotowała po raz drugi tego dnia, tyle, że gwałtowniej. Długo się jeszcze krztusiła, chociaż nie miała już czym wymiotować. Wreszcie podniosła się z klęczek, drżącą dłonią ocierając usta i łzy, które leciały jej po policzkach. Cała się zresztą trzęsła.

– Chodź – odezwał się łagodnie Boromir, podchodząc do niej i objął ramieniem. – Wiem, że jesteś zmęczona... – Westchnął cicho. – Ale im szybciej będziemy w Rivendell, tym lepiej. – Dziewczyna powoli pokiwała głową. Uparła się jednak jechać na swojej klaczy, na co Boromir po dłuższej chwili niechętnie przystał i pomógł jej usiąść w siodle, a sam dostosował do niej swoje tempo.

Jechali przez większą część nocy z jedną tylko, kilkugodzinną przerwą na odpoczynek. Sheila chwiała się w siodle, drżąc lekko. Po całym jej ciele rozchodził się dokuczliwy ból od rany, na której w obronnym geście zaciskała palce, w głowie huczało jej tak mocno, że niemal nie rozróżniała już dźwięków otoczenia, przed oczami miała mroczki,  z trudem łapała powietrze, a w końcu osunęła się po końskim boku na ziemię, tracąc przytomność. Wołania Boromira już nie usłyszała.

Ścieżki przeznaczenia || The Lord of the RingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz