Zaczęłam się w tym wszystkim gubić. Powoli traciłam sama siebie. Z kolorowej dziewczyny, która mogła się uśmiechać na okrągło, nie przejmowała się wagą i wyglądem tylko relacjami z ludźmi tak teraz jestem cicha, zamknięta w sobie i samotna. Nie mam nikogo i nienawidzę sama siebie. Jak ja mam wytrzymać?
Miałam kiedyś przyjaciółkę (o której zresztą już trochę opowiadałam). Byłyśmy jak dwie krople wody. No, prawie. Kochałam ją jak nikogo innego i zawsze byłam na jej zawołanie, gdy mnie potrzebowała. Nie chciałam jej zawieźć, bo wiedziałam, że drugiej takiej osoby jak ona nie znajdę. Była wyjątkowa i tak bardzo podobna do mnie... Czułam się z nią świetnie. Mogłabym się z nią widywać codziennie, bo zawsze ciekawego coś wymyślałyśmy i robiłyśmy, a przede wszystkim się śmiałyśmy. Wiedziałam już wtedy, że znalazłam tą właściwą osobę, na której mogę polegać, która też mi zawsze pomoże w każdej sytuacji, która naprawdę szczerze mnie lubi. Zdradzałam jej wszystkie moje tajemnice, wiedząc, że może mnie jakoś pocieszy. Kiedy byłam zdołowana ona podchodziła i mnie pocieszała, mówiąc że nie może oglądać mnie w takim stanie. To jeszcze bardziej utwierdzało mnie w fakcie, że naprawdę jej na mnie zależy, bo czy przyjaźń nie polega na wzajemnym wsparciu i zaangażowaniu? W wakacje także się spotykałyśmy, ale nie tak często jak w dni szkolne. Potem coś się zmieniło.
Dalej miałam wtedy zaburzenia i nie wiem czy to nie one miały poniekąd wkład w to, jak nasze relacje potoczyły się dalej. Zrobiłam się mniej otwarta, mniej się uśmiechałam. Po prostu nie byłam jak dawna ,,ja". I być może ona to zauważyła i zraziła się tego, że nie jestem jak dawniej, tą dawną uśmiechniętą dziewczyną z dystansem do siebie, która nie boi się wyjść do ludzi (tak jak to jest teraz). Albo o to chodziło albo naprawdę już nie mam pojęcia, ja tylko spekuluję. Wystawiła mnie w wakacje kilka razy, kiedy to ja nie wystawiłam jej ani razu. Tak bardzo mnie to bolało, że po prostu siadałam na środku pokoju po turecku i płakałam. Musiało to wyglądać po prostu komicznie, ale moje serce pękało wtedy na tak drobne kawałeczki, że nie wstanie bylibyście je zobaczyć gołym okiem. Do dziś nie mam z nią kontaktu, ale codziennie o niej myślę i o chwilach, które razem wspólnie przeżyłyśmy. Nie wiem, czy ona robi tak samo, czy w ogóle jeszcze o mnie myśli, wspomina albo czy w ogóle choć trochę mnie jeszcze lubi. Przez to, że ona była jako ostatnia najbliższą mi osobą po jej odejściu nie miałam nikogo. Zostałam sama.
Kiedyś wstawanie nie sprawiało mi problemu. Teraz to jak wspięcie się na Mount Everest, a przy dodatkowych kilogramach chyba nie jest to zbyt łatwe. Tak i jest w tym przypadku. A oto zabrzmiał dzwonek, który prosił, abym łaskawie wstała z łóżka i zaczęła ogarniać swoje życie. Naprawdę bardzo bym chciała, ale czy osoba, której nie chce się żyć jest w stanie to zrobić? Nie. Dla takiej osoby wyzwaniem jest umycie zębów, a co dopiero ogarnięcie tego całego otaczającego go syfu. To jak mission impossible. You can't do it.
Ale wstałam, bo i tak zaraz mama albo siostra przyszłyby do mojego pokoju i zaczęły się wydzierać, że mam się ruszyć, bo spóźnię się do szkoły. Nawet jeżeli oboje z nich miałyby wziąć mnie za nogi i siłą wywlec z łóżka. W pokoju znowu śmierdziało, bo spałam przy zamkniętym oknie, dlatego teraz z rana postanowiłam je otworzyć, żeby po powrocie ze szkoły było tu czym oddychać, kiedy to nowe godziny swego życia będę spędzać w łóżku.
Stwierdziłam, że wypadałoby zjeść jakieś przyzwoite śniadanie. Może coś zdrowego? W końcu w zdrowym ciele zdrowy duch, a trzeba się o siebie troszczyć i odnosić do swojego ciała z szacunkiem. Szkoda tylko, że nie robię tego od dłuższego czasu, a moje wnętrze to istne pobojowisko i śmietnisko niezdrowego jedzenia. Tłumaczę to sobie, że podczas odchudzania i stabilizacji wagi trochę się pogubiłam, ale raczej objadania się do bólu nie można niczym usprawiedliwić. A może jakaś kanapeczka? To chyba będzie całkiem niezły plan. Wzięłam bułkę, którą wczoraj mama kupiła w sklepie i przecięłam ją na dwie części sama się przy tym kalecząc. Jebany nóż. Nawet bułki nie umiem pokroić. I ja mam iść do liceum? Przecież sobie tam nie poradzę. Widzę jak ludzie się krzywo na mnie patrzą. Mam coś na twarzy? Ludzie, nigdy nie widzieliście kogoś przy kości? Odpieprzcie się! Wyjęłam jedną ręką z lodówki dwa plasterki łososia i położyłam je na bułce ssając przy tym przeciętego palca. Potem pokroiłam ogórka na plasterki i voilà! Bardzo lubię takie połączenia, szczególnie kiedy jest w domu świerza bułka. Do tego zrobiłam sobie kawę, żeby jakoś żyć w tym nienormalnym świecie. Boże daj mi dzisiaj spokojnie przeżyć ten dzień.
![](https://img.wattpad.com/cover/205556256-288-k491642.jpg)
CZYTASZ
Do końca życia
Fiksi RemajaJestem Inna. Kiedyś naprawdę byłam ogarnięta, zadbana i chuda. Teraz mam zaburzenia odżywiania, wahania nastroju i na domiar złego: podejrzewam u siebie zalążek drepresji. Wkrótce idę do nowego liceum, które jest jednym z najlpszych w tym kraju. Czy...