MARCELINA:
- Piotrusiu, nie rzucaj kamieniami. Dopiero cię o to prosiłam.
- Właśnie, ze będę. Spadaj. - Brat spojrzał na mnie spod byka. Nie miałam już sił z nim walczyć, czy upominać. Od rana czułam jego wrogie nastawienie do mojej osoby. Rozumiałam go. W końcu ile mógł znieść kilkuletni chłopiec? Po śmierci mamy oczekiwał ode mnie opieki i troski, którą nagle mu odebrano. Zamiast tego miał mnie tylko kilka godzin w tygodniu. Nie mogłam zastąpić mu mamy. Nie potrafiłam zmusić nikogo, by pozwolił mi zaopiekować się bratem. Przeszkoda-moja niepełnosprawność-ciągle istniała. Według urzędników nie byłam dobrym kandydatem na rodzinę adopcyjną swojego rodzeństwa. Choć dwoiłam się i troiłam, by pokazać od najlepszej strony, cały ten cholerny system wciąż był przeciwko mnie. Sytuacja nie wyglądała najlepiej. Szczerze powiedziawszy... od kilku miesięcy cała nasza trójka brnęła po pachy w gównie. Dorosły człowiek tego nie uciągnął. Czego więc spodziewać się po małym dziecku?
Upał trwał w najlepsze. Ludzie na około byli rozdrażnieni. Powietrze było gęste i naelektryzowane, uniemożliwiało oddychanie. Byłam ekstremalnie zmęczona, a najgorsze — rozstanie - dopiero było przed nami. Znów było tak samo. Im bliżej było końca weekendu lub widzenia, tym mocniej zmieniał się nastrój Piotrka. Z wesołego, sympatycznego chłopca zmieniał się w małego rozchwianego emocjonalnie potworka.
- Kogo grasz w jutrzejszym przedstawieniu? - Spytałam, by go zająć. Spojrzałam przed siebie, w stronę gdzie stała nasza siostra.
W trakcie naszej podróży do domu dziecka Gabi spotkała grupkę swoich koleżanek i kolegów z klasy. Ci rozemocjonowani wakacyjnymi przygodami natychmiast musieli jej coś opowiedzieć. Obecnie stali zbici w jedną kupkę, non stop z czegoś rżąc. Popatrzyłam na moją siostrę zwijającą się ze śmiechu. Od pięciu minut czekaliśmy na nią z Piotrkiem. Byłam rozdarta. Z jednej strony miałam ochotę trzepnąć ją przez łeb i ponaglić do zakończenia tego spontanicznego spędu. Z drugiej ją rozumiałam. Była młoda, potrzebowała z nimi kontaktu. W czasie wakacji nie miała w końcu nawet gdzie ich zaprosić. Na co dzień mieszkała w domu dziecka, weekendy zaś spędzała z nami, gdzie całą uwagę poświęcałyśmy stęsknionemu za domem bratu. Wraz ze śmiercią mamy umarła także cała nasza beztroska. Gdy Gabi się śmiała, okropnie ją przypominała.
- Psem. Będę psem. A Oliwier będzie zabą. - Odpowiedział mi w końcu Piotrek. Po sekundzie jednak znów się nachmurzył. - Dlacego Gala z nami nie posła?
- Już ci tłumaczyłam. Za bardzo ciągnie za smycz. Sama sobie z nią nie poradzę. Po południu wyprowadzi ją Judyta, a w tygodniu przyprowadzimy ją do ciebie, zgoda? - Nie odpowiedział. Zamiast tego wziął kolejny kamyczek leżący obok ławki i cisnął nim o chodnik. Przewróciłam oczami zrezygnowana. Chyba jednak nie było zgody.
W tym momencie Gabi zakończyła swoje mini spotkanie towarzyskie. Przybiegła do nas z rozwianym włosem i błyszczącymi z ekscytacji oczami.
- Nie uwierzysz, gdzie Kacper był z rodzicami na wakacjach!
- Nie uwierzę, gdzie?
- W AFRYCE. Kumasz? Mieszkali podobno w jakimś świetnym hotelu. Mieli basen i korty tenisowe.
- Czad.
- A widział zebry i słonie? - Ożywił się nagle Piotruś.
- Nie wiem... - Zawahała się Gabi. - O tym nic nie mówił.
- Eee... to głupio... - Mały znów zwiesił nos na kwintę. Kolejny kamyk przypadkowo trafił w metalowy kosz na śmieci. Wysłałam małemu ostrzegawcze spojrzenie złej wiedźmy.
- No co? - Wzruszył ramionami.
Spojrzałam na Gabę. Wciąż jeszcze patrzyła za oddalającymi się znajomymi, z uśmiechem na twarzy i przebierając w miejscu nogami.
- Gab? Fajny ten twój Kacper? - Wyszczerzyłam zęby, przywołując tym samym siostrę na ziemię. Policzki omal jej spłonęły.
- No całkiem spoko...
Zaintrygowana chciałam coś jeszcze powiedzieć, jednak przeszkodził mi w tym mały terrorysta u mego boku. Z rozmachem i rezygnacją wstał w końcu z ławki.
- Idziemy w końcu do tego głupiego bidula cy nie?!
- Idziemy. - Zarządziłam, zwalniając hamulec wózka. Jak na komendę wzięłyśmy z Gabryśką głęboki oddech. Cały ten cyrk dopiero nabierał rozpędu.AŚKA:
- Właściwie... o co masz pretensję? - Magda pochylona nad podlewaniem jakiejś grządki wzruszyła ramionami. - Jest tak samo zszokowany tą sytuacją, jak ty.
- Zszokowany? Czym? Tym, że zrobił obcej babie na boku niepełnosprawne dziecko?
- Na moje oko dziewczyna ma już z dwadzieścia kilka lat. Dzieckiem raczej już nie jest. A twojej mamy już wtedy nie było. Popłynął pewnej nocy i się stało.
- A gdyby to Jacek zrobił komuś dziecko? - Wnerwiłam się. Moja przyjaciółka najwyraźniej guzik robiła sobie z mojej osobistej tragedii.
- Po mojej śmierci? Nie wiem, podejrzewam, że byłoby mi wszystko jedno-Magda parsknęła śmiechem.
- I co on sobie teraz wyobraża? Że będzie się bawić z moją pomocą w młodego tatusia? Ta dziewczyna i jej rodzeństwo są dla mnie totalnie obcy!
- A to nie ty przypadkiem jeszcze dwa lata temu przygotowywałaś się do bycia rodziną zastępczą?
- O przepraszam! - Wkurzyłam się. - Byłam wtedy z Kubą i to była inna sytuacja. Poza tym nie planowałam adoptować niepełnosprawnego dziecka. Ja sobie nie poradzę! Nie jestem gotowa, rozumiesz?
- Ta dziewczyna jest dorosła, powtarzam. I sama mówiłaś, że sobie radzi. Tutaj sprawa rozbija się głównie o opiekę nad jej młodszym rodzeństwem.
- Po czyjej ty jesteś cholera stronie?! Mój ojciec zachował się nieodpowiedzialnie i nie dorośle! - Krzyknęłam rozżalona.
- A ty niby uciekając z Melką z tej kawiarni i nie dając sobie nic więcej wytłumaczyć, byłaś niby lepsza? Joaś...- Magda z tym swoim irytującym, stoickim spokojem odłożyła konewkę i stanęła przy mnie i mocno przytuliła.
- Nie patrz na to w takim świetle. Twój tata wpadł, nie widział o tym latami. Teraz chce wziąć odpowiedzialność i pomóc tej dziewczynie. Dla niego cała ta sytuacja też nie jest łatwa. Ja wiem. To dla ciebie szok. Ale proszę cię, pogadaj z nim, co? Zawsze przecież powtarzasz, jaki pusty jest ten wasz wielki dom, gdy zostałaś sama z Melą. A pamiętasz, jak zawsze było nam smutno, że żadna z nas nie ma rodzeństwa?
Poddenerwowanie zaczęło stopniowo odpuszczać. Wtuliłam się w ramiona przyjaciółki. Cholerna oaza spokoju, moja kochana Madzia. Tylko ona na tym świecie była dla mnie jak siostra.
- Mówiłaś, że ta dziewczyna też niedawno straciła mamę? To chyba sporo was łączy co?
- Jedyne co nas łączy to dawca spermy. - Zamruczałam w jej ramię.
- Ale ty jesteś kurde romantyczna!
- Ty mi lepiej powiedz, gdzie są te nasze małe smrody?
- U Heńka w pokoju. - Magda odsunęła się ode mnie. Znowu zabrała się do pracy przy kwiatach i westchnęła smutno.
- Henio się obraził na Jacka. Nie oddzwonił po dyżurze. Zapewne padł zmęczony... Ja jestem po nocnej zmianie i naprawdę nie mam sił dziś walczyć z ich humorkami. Z radością powierzyłam to mojej mamie.
- Kuba też rzadko dzwoni do Meli. Co oni się tak obaj uparli na ten Londyn? Romans mają czy co?
- Kucałyśmy teraz ramię w ramię i obydwie zachichotałyśmy rozbawione. - Pomóc ci?
- Ty? Ty nawet sztucznego kwiatka uśmiercisz, Mendo!MARCELINA:
Przestał płakać i krzyczeć. W pewnym momencie po prostu przestał. I to było najgorsze. Podczas gdy ja stałam na tym korytarzu taka ogłupiała i całkowicie bezradna. Zdałam sobie sprawę, w jak żałosnym położeniu się znalazłam. Jednym z miliarda małych problemów osób poruszających się na wózku było to, że nie mogłam jednocześnie uciekać i zakryć uszu. Więc po prostu stałam i patrzyłam na jego rozpacz i na siostrę, usiłującą wprowadzić go do ich "wspólnego pokoju". Tymczasem zaledwie siedmioletni Piotruś po prostu w pewnym momencie się poddał. Opadł bezwładny w ramiona Gabryśki i tylko jego drobnym ciałkiem wciąż wstrząsał niemy szloch. Zniknęli w końcu za drzwiami. Już nie walczył. A gdy zobaczyłam go w takim stanie poczułam jakby ktoś dał mi z całej siły po ryju.
W uszach wciąż miałam ostatnie słowa, jakie z sobą zamieniliśmy.
- Marcysiu, ja chce z tobą zostać. - Płakał, jeszcze przed momentem zbuntowany i zacięty, teraz do reszty zagubiony. Uczepił się moich ramion, niemal robiąc mi w nich bolesne dziury. Bolały. Bolał mnie właściwie każdy milimetr ciała.
- Kochanie, będzie z tobą Gabi, jutro się zobaczymy.
- A ty? Kto zostanie z tobą? Ja nie chce zebyś ty była tam sama...
Ostatnie pokłady sił uderzyły mnie właśnie ze zdwojoną siłą. Przecież kochałam go nad życie. Wiedziałam co muszę dla niego zrobić. Otarłam łzy i podążyłam w stronę gabinetu dyrektorki. Minutę później zacisnęłam pięści, aż pobielała mi na nich skóra, a ściśnięte mięśnie zaczęły drżeć. Patrzyłam na siedzącą za biurkiem kobietę. Ona też miała mi coś do powiedzenia.
- Podjęłam decyzję. Zgadzam się na adopcję Piotrka.
- Marcelina... odnalazłam twojego ojca. - Odezwałyśmy się niemal równocześnie. A potem spojrzałyśmy obydwie na siebie zszokowane, wskutek słów, które właśnie padły.