RCELINA
- Nie mogę się oswoić, z tym że wyjeżdżasz...
- Boże, Judyta, nie przesadzaj, jadę tylko na weekend. - Parsknęłam śmiechem i rzuciłam okiem na niewielką torbę podróżną, którą miałam przed sobą.
Odwróciłam się w stronę dziewczyny. Rozwalona na moim łóżku tarmosiła właśnie Galę, która uradowana pieszczotami wierzgała futrzastym ciałkiem. Spojrzałam na nie z przyjemnością. Judyta — na co dzień zbuntowana i nieprzystępna dla ludzi z łatwością zjednywała sobie zwierzęta. Prośbę o pomoc w opiece nad psem przyjęła z nieskrywaną radością. Długie, codzienne spacery były doskonałym pretekstem, by wyrwać się z rodzinnego piekła.
Dzieliło nas sporo. Od charakterów, aż do poglądów. Łączyła... patologia. To do niej, bez poczucia wstydu mogłam się wygadać, po kolejnej pijackiej kłótni w moim domu.... To do nas przybiegała, gdy jej ojciec nawalony demolował dom. Alkohol, który obecny był w naszym domu, od zawsze tworzył między nami nić porozumienia.
- Nie mogę uwierzyć, ten facet chce was adoptować... Przecież jesteście totalnie obcy. - Strzepała z jeansów kłęby białej sierści. - Jakiś męski odpowiednik Matki Teresy z Kalkuty ci się trafił, czy co? I czy właściwie nikomu nie przeszkadza, że Gabi i Piotrek mają ojca?
Zastygłam w ruchu na wspomnienie Staszka. Przez moment biłam się z myślami. Potem jednak postanowiłam być szczera.
- Staszek nie jest już ojcem Gabi i Piotrka...-Powiedziałam cicho.
- Niby tak. No odszedł, ale...
- Zrzekł się praw. Na prośbę mamy. Odnalazła go, wynajęła prawnika i zrobiła swoje i poszło. - Wróciłam do pakowania i zaśmiałam się gorzko, kontynuując- I nie było to takie trudne. Znalazła go w jakiejś melinie jego kolegi. Pojawił się w tej kancelarii w okropnym stanie. Trochę oponował, ale matka oddała mu obrączkę i wypadło trochę grosika. Już nie robił problemów ani z papierkiem, ani rozwodem...
W pokoju zapadła cisza. Odważyłam się spojrzeć na Judytę. Patrzyła na mnie zszokowana.
- Nie widziałam... - Powiedziała w końcu.
- To nie jest powód do chwalenia. I proszę, nie wspominaj o tym. Zwłaszcza przy Gabryśce. Ona to ciągle w sobie dusi. I bez tego tematu jest jej ciężko. Poza tym jest za wcześnie. Spotykamy się z Bielewskim dopiero od dwóch miesięcy. Póki co w grę wchodzi rodzina zastępcza. A zanim to się stanie, czeka nas kilka trudnych kroków.
- Aaa, już rozumiem! - Opamiętała się i miejsce zszokowanej dziewczyny zajęła ta dawna, znana mi Judyta. Teatralnie klepnęła się w czoło. - Rodzina zastępcza. To nawet dla niego i tej Aśki lepiej
- Co masz na myśli...?
- Wiesz, ile bierze taka rodzina? Weźmie sobie taką sierotkę po przejściach i cyk! - Strzeliła na palcach. - Leci gotóweczka i darmowe wakacje.
- Tak się składa, że tę rodzinę zastępczą miałabym tworzyć ja... - Rzuciłam oschle, czując irytację. - I cyk! Jak widzisz, nadal nie uciekam luksusem.
- W czym jedziesz? - Zapytała, niezrażona, zmieniając zręcznie temat. Poczułam, jak irytacja pochłania resztki mojej cierpliwości.
- W tym. - Skinęłam na siebie. - A co?
- Zwariowałaś! - Parsknęła. Wstała energicznie i bez pytania wcisnęła mi do dłoni bluzkę leżącą na nie otwartej komody. - Ludzie pokroju twojego tatuśka ubierają się z klasą. Ten T-shirt ma z cztery lata i...
- I BARDZO go lubię. - Wycedziłam wkurzona przez zęby, wyrywając z jej dłoni ubranie. Gwałtownie odrzuciłam go w bok i zamknęłam torbę. - Jadę w tym. Mogę nosić, co mi się podoba.
- Ech, Marcelka... - Judyta uśmiechnęła się dobrotliwie i poklepała mnie po ramieniu. - Jeszcze masz czas by się wycofać. Czeka cię ciężka przeprawa...
Ton, w jakim się do mnie zwracała sprawił, że cierpła mi skóra. Nie potrafiłam się przeciwstawić. Choć była ode mnie młodsza, nieustannie prawiła morale i usiłowała nade mną górować. Byłam jej wdzięczna za pomoc i wsparcie, gdy po śmierci mamy większość znajomych nagle wyparowała. Prócz Gabi była dotąd właściwie jedyną osobą, z którą mogłam porozmawiać na każdy temat... Była w tym wszystkim jednak jakaś zła energia. W towarzystwie Judyty zatracała się we mnie cała pewność siebie. W jej opinii zawsze mogłam postąpić lepiej, a wszelkie próby pokazania się w lepszym świecie spełzały na niczym. Gdy po chwili zniknęła w toalecie, ukradkiem wrzuciłam bluzkę, którą mi wskazała, czując się ponownie na przegranej pozycji. Z poczucia palącej porażki wyrwał mnie dzwonek do drzwi.
Nie zdążyłam jeszcze pojawić się w korytarzu, gdy pan Bogdan wtargnął do mieszkania raźnym krokiem. Na mój widok uśmiechnął się promiennie.
- Gotowi? - Klasnął w dłonie wyraźnie podekscytowany. - Spakowani?
Pomiędzy nami pojawiła się Gala. Zaszczekała z ciekawością na widok gościa i przystąpiła do obwąchiwania. Uspokojona znajomym zapachem zamerdała ogonem. Mężczyzna zmierzwił jej białą sierść.
- Bestio, mam nadzieję, że lubisz jeździć samochodem! - Odezwał się do psa ciepłym głosem.
- Panie Bogdanie, jeśli to będzie jakiś problem to pies może zostać... - Zaczęłam zakłopotana. Czułam zakłopotanie. Joanna z ojcem mieli w końcu przyjąć trójkę całkiem obcych ludzi. Nie chciałam im dokładać obowiązku opieki nad szalonym labradorem. Z drugiej strony nie chciałam jednak rozstawać się z Galą, która na co dzień była moją jedyną towarzyszką. Była prezentem od mamy i członkiem rodziny. Wiedziałam jednak, że w razie potrzeby zostanie z Judytą, od której dostanie należytą opiekę i uwagę.
- Z kim? - Bielewski podniósł głowę i spojrzał na mnie, nic nie rozumiejąc.
- No tutaj. Z Judytą, na mieszkaniu. Ona ją uwielbia.
- A potem? Co jak wprowadzicie się do Litowic? Nie będziecie jej widywać? Zwariowałaś. - Bogdan wyminął mnie i pojawił się w sypialni. Skinieniem głowy przywitał się z Judytą.
- Ostatecznie nie sprzedaje mieszkania i mogę przyjezdżać do niej w tygodniu...
- Daj spokój Marcysiu, przecież to twój pies. Mamy taki wielki ogród a ty chcesz ją więzić w mieszkaniu? Amelka jest zachwycona tym, że ją przywieziemy.
- Joasia też? - Uśmiechnęłam się podejrzliwie.
- Joasia też, a poza tym kupiłem jej pasy do auta i sprawa jest przesądzona. - Powiedział stanowczo i pomachał mi przed nosem trzymaną w dłoniach paczuszką.
- To psy też mają pasy samochodowe? - Spytałam ze śmiechem. Poczułam wzruszenie z powodu troski tego człowieka. Nie zapominał nawet o Gali. Odetchnęłam z ulgą...
- Jak widać! Bagaż gotowy? Możemy się zbierać. Ubieraj się, a ja to wyniosę do samochodu, tak?
Podniósł torbę i zniknął za drzwiami. Po pakowaniu mieszkanie przypominało pobojowisko. Zaczęłam wrzucać potrzebne drobiazgi do swojej torebki, a wtedy mój wzrok napotkał spojrzenie Judyty.
- I jeszcze do tego święty Franciszek... - Parsknęła, a ja z irytacją przewróciłam oczami i zachowując resztki spokoju wróciłam do ogarniania bałaganu.
Po chwili byłam gotowa. Po krótkim pożegnaniu zostawiłam Judytę w moim mieszkaniu i wraz z Galą zjechałyśmy windą na dół. Bogdan już czekał przy samochodzie.
- Już? Jedziemy? - Otworzył drzwi tylne drzwi samochodu i nachylił się nade mną. - To teraz mi jeszcze powiesz jak mam cię chwycić...
- Ma pan zamiar wnieść mnie do samochodu? - Zapytałam, podnosząc brwi.
- No! A jak? Dam sobie radę!
- A wie pan, ile ważę? - Parsknęłam śmiechem i wskazałam na jeden z bagaży. - Ta deska służy do przesiadania. Potrzebuje wyłącznie asekuracji.
Zademonstrowałam banalny przyrząd o niebanalnej cenie, który nabyłam tuż po podjęciu pracy. Skutecznie wyczyścił moje konto bankowe z pierwszej w życiu wypłaty.
Po chwili i krótkim instruktażu znalazłam się w samochodzie wraz z przypiętą i lekko zszokowanym zmianami psem.
- Marcysiu... skończmy z tym „panem". Będziemy odtąd rodziną, myślę, że najwyższy czas przestać rozmawiać w tak oficjalnym tonie...
- To jak mam mówić? Tato? - Spojrzałam na niego zadziorne.
- Jeśli tylko...
- Nie. - Ucięłam szybko, poważniejąc. - Nie jestem gotowa.
- To może po prostu mów mi po imieniu?
- Zgoda. - Uśmiechnęłam się z ulgą. - A Bodzio mogę?
- Możesz. Byle nie w większym towarzystwie... Przypomniał niby surowo. Śmialiśmy się już oboje.
- Załatwione! Tymczasem proponuje jechać. Niedługo Piotrek kończy zajęcia.