GABI
- To żart, prawda? Powiedz, że tylko sobie żartujesz. - Warknęłam. Moja siostra ze spokojem i milczeniem nalewała właśnie herbatę i siedziała przy stole jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby właśnie całkowicie nie wstrząsnęła naszym i tak już całkowicie powalonym życiem.
To od rana był dziwny i pokręcony dzień. Mój pierwszy jako licealistka. Poszłam właśnie do pierwszej klasy liceum o profilu geograficznym. Do ostatniego momentu wstrzymywałam się z decyzją o wybraniu i jej profilu. Gdy wraz z dziewczynami wyciągnęłyśmy z Kacpra informacje, na temat jego dalszych planów, mój wybór był oczywisty. Dostanie się do dobrej i renomowanej szkoły wymagało ode mnie sporej pracy i poświęcenia, ale dla niego byłam w stanie zrobić wszystko.
Jest idealny. Mądry i nieziemsko przystojny. Gdy się uśmiecha czuję, że tracę oddech. Jego życie różni się od mojego prawie w każdym szczególe. Rodzice Kacpra są strasznie nadziani i spełniają każde jego marzenie. Zajmują się rzeczami i jeżdżą w miejsca, które dla mnie są tylko marzeniem. W gimnazjum nie rozmawiałam z nim często. Po lekcjach zwykle gra w kosza i spotyka się ze swoimi starszymi znajomymi. Zresztą. O czym niby mam mu opowiadać? O mojej niepełnosprawnej siostrze płaszczącej się przed każdym urzędnikiem czy bracie, który od czasu naszej wyprowadzki do domu dziecka cofa się w rozwoju i zaczął moczyć łóżko?
A jednak! Po lekcjach to właśnie on zaproponował mi spacer. Razem spędziliśmy naprawdę świetny czas. Mogłam bezustannie słuchać jego opowieści o podróżach, lajtowym życiu, a z każdą mijającą minutą czułam, że zależy mi na nim coraz bardziej.
Był piątek. Nabuzowana tylko dobrymi emocjami, wraz z bratem mogłam spędzić pierwszy szkolny weekend w domu. Po dotarciu do celu w drzwiach zderzyłam się z mężczyzną w średnim wieku. Wyraźnie się gdzieś spieszył a mijając nas w drzwiach, wyglądał jak gdyby właśnie zobaczył UFO.
Zaintrygowana zajęłam brata bajką w tv i spytałam siostrę o powód wizyty obcego mężczyzny. A wtedy niespodziewanie usłyszałam coś, co całkowicie mną wstrząsnęło. Marcela odnalazła swojego biologicznego ojca.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto żartuje?
- To nie możliwe! - Zaprotestowałam. - My nie mamy ojców. Mój leży gdzieś napruty w rowie, a twój... a twój nie istnieje!
- Robiłam DNA i...
- Na cholerę on się teraz pojawił i czego od ciebie chce?
- Nie wiedział o mnie... - Zrobiła pauzę. Usiadłam w końcu za stołem. Marcelina spojrzała na mnie twardo. - Chce nas zabrać.
- Zabrać gdzie? Nie rozumiem, możesz gadać jaśniej? - Wkurzyłam się. Oczekiwałam wyjaśnień, a ona najwyraźniej oponowała. O co chodziło do cholery?
- Mama oddając was pod opiekę domu dziecka zdradziła dane mojego ojca dyrektorce. Chciała by ta go odnalazła. To miała być ostateczność. Teraz on się pojawił i chce się nami zaopiekować. To tyle.
W szoku aż zachłysnęłam się powietrzem.
- Zaopiekować? Nami? To znaczy adoptować mnie i Piotrka? Przecież on nie ma z nami nic wspólnego! Chcesz nas oddać jakiemuś obcemu człowiekowi?!
- Z jego pomocą i wsparciem będę mogła wystąpić o ustanowienie mnie waszą rodziną zastępczą. Uśmiechnęła się i wyciągnęła do mnie rękę.
- Gaba, to naprawdę jest dla nas szansa, wiesz? Mam jeszcze starszą siostrę i siostrzenicę. Możemy być razem, możemy...
Wyszarpnęłam dłoń. Czułam się zagubiona i zdenerwowana. Wkurzał mnie spokój i ten cholerny, naiwny entuzjazm, z jakim Marcyśka usiłowała przekonać mnie do tego porytego pomysłu. Wstałam energicznie od stołu.
- Pamiętasz? - Ciągnęła. - Zawsze chcieliśmy mieć większą rodzinę i teraz to marzenie może się...
- Ja się nie zgadzam! - Krzyknęłam, przerywając, i trzasnęłam dłonią o stół. Na pogodnej spokojnej twarzy mojej siostry pojawiło się zdumienie. Spojrzała z obawą na drzwi, za którymi znajdował się Piotruś.
- Nasza rodzina to ja, ty i Piotrek. Nie potrzebujemy nikogo więcej, rozumiesz?
- Gabryśka, to nasza ostatnia szansa. Mi też jest ciężko. - Próbowała się bronić, ale nie dałam jej dojść do słowa.
- Ciężko? - Prychnęłam wściekle. - Widzisz, jak się nakręciłaś? Pojawił się jakiś podstarzały pan i naopowiadał ci bajeczek. Widziałaś, jak on wygląda? Jakie ciuchy nosi? Wiesz ile on zarabia? No weź spójrz na nas i pomyśl czy naprawdę pasujemy do tego świata? I zamierzałaś mi w ogóle kiedykolwiek powiedzieć? Od kiedy wiesz?
- Prawie od miesiąca. Zamierzałam ci powiedzieć kiedy wszystko sobie poukładam. To nie jest łatwa sytuacja dla nikogo, więc przestań się na mnie wydzierać, rozumiesz?! Nie radzę sobie z codziennością bez mamy, z walką o was. Chce normalnego życia. Życia na jakie zasługuje i nie możesz mi zabronić. Życia jakiego nie dał mi twój ojciec, który jedyny przejaw sympatii mojej osoby na jaki sobie pozwolił to taryfa ulgowa w postaci braku lania bo przecież " kalek bić nie będzie ". - Wściekle nakreśliła dwa cudzysłowia w powietrzu. Zdumiona jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
- Rozumiesz?! Ja też zasługuje na szczęście! Nie chciałam tego pieprzonego, gównianego świata, w którym skupiona jestem tylko na tobie i Piotrku! Nikt nawet nie pyta czego ja chce! Od początku zgrywam zasraną bohaterkę. W końcu to o mnie ktoś walczy! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że ja też zostałam sierotą?!
Po policzkach Marceliny spłynęły łzy. Wybuch zniknął tak szybko jak się pojawił. Oddychała ciężko, próbując się opanować. Było mi jednak wszystko co się z nią działo. Poczułam totalną rezygnację i nienawiść.
- Ok, Marcyśka. - Powiedziałam powoli wstając od stołu i połykając powoli łzy. - Wiesz co? Rób sobie kurwa co chcesz. Byle beze mnie.
Nim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, wybiegłam z mieszkania i pognałam w nieznanym nawet mi kierunku.
AŚKA- Dawno nie rozmawialiśmy... od czasu spotkania w kawiarni w ogóle się nie odzywasz... - Zaczął ostrożnie Tata. Spojrzałam na niego ponad stołem. Choć zdążyłam odrobinę przetrawić temat, nadal czułam żal. Gdy tak mu się przyglądałam zauważyłam jak bardzo schudł i zmizerniał. Wstręt do jedzenia w stresowych sytuacjach mieliśmy rodzinny. Nieoczekiwanie poczułam dla niego współczucie. Wiedziałam, że nie było mu łatwo.
- Przepraszam tato. Ja po prostu potrzebowałam czasu. - Zawahałam się moment, a potem zapytałam. - Poznałeś ją już?
Bogdan uśmiechnął się nagle, jakbym wspomniała jakiś cud świata.
-Tak, to... cudowna dziewczyna. Zanim się po raz pierwszy spotkaliśmy, nie widziałem czego się spodziewać. Marcelina to zaradna dziewczyna. Studiuje zaocznie informatykę. Jest świetna w tych wszystkich dziwnych kodach i grafice. Tworzy strony internetowe. - Opowiadał z niekłamanym zachwytem. Podobny ton słyszałam czasem, gdy byłam młodsza i chwalił mnie przy swoich znajomych. Okropnie onieśmielało mnie wtedy jego zachowanie. Sięgnął do swojego portfela, wyciągając małą wizytówkę i położył na stole. - Chce nawet założyć firmę w przyszłości. To naprawdę zaradna osoba.
- Ach, świetnie. - Powiedziałam tylko. Więc miała na imię Marcelina. Moja siostra... Wyobraźnia zaczęła pracować wbrew mojej woli. Ciekawa byłam jak wygląda, jakim była człowiekiem. Z zamyślenia wyrwał mnie ciepły dotyk dłoni mojego taty.
- Mam naprawdę cudowne córki. - Powiedział, trzymając mnie za rękę. Poczułam się nagle bezbronna i... sama. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tęskniłam podczas tygodni naszego obustronnego milczenia.
- Dziadku! Podobają ci się moje szlaczki? - Mela, dotąd niemy świadek naszej rozmowy wygramoliła się spod stołu. Podekscytowana wizytą dziadka kręcila się w miejscu jak mała weszka. - W końcu mam prawdziwe zadania domowe!
- A to co? - Ojciec czujnie wskazał na jaskraworóżowy plaster na dłoni dziewczynki. Trudno było go nie zauważyć. Na wspomnienie wizyty sprzed dwóch godzin i wrzasku córki poczułam mdłości.
- Pani lekarka mi dała, bo jak pobierałam dziś krew to nie kopałam nogami! - Córka z nieskrywaną dumą pomachała łapką przed naszymi twarzami i pobiegła w stronę swojego pokoju. Poczułam palące policzki.
- Znowu robiłaś badania? Córeczko...
- Wiem co chcesz powiedzieć tato. - Zdenerwowałam się. Wstałam energicznie pod pretekstem napełnienia filiżanki herbatą. - Mówicie mi to samo od lat. Ty, Kuba, Magda, Jacek... przyznaj, jednak że badania krwi co kilka miesięcy i odrobina kontroli nie czyni ze mnie jeszcze najgorszej matki świata.
Tata przez sekundę wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Stanowczość w moich oczach kazała mu jednak skapitulować. Uniósł ręce w geście poddania.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, jednak rozmowa przestała się kleić. Widać było jednak, że spotkanie przyniosło nam ulgę.
Gdy wyszedł zajęłam się codziennymi sprawami. Pochłonięta myślami i obowiązkami nie zauważyłam jak moja jeszcze przed momentem wesoła córka zmarkotniała. Przechodząc obok niej zastałam ją głęboko zamyśloną nad stertą lego.
- Pouczona? - Spytałam całując ją w czółko. Potwierdziła kiwając główką.
- Mamo?
- Tak kochanie?
- Tatuś nie przyjedzie na moje urodziny, prawda?
- A dlaczego pytasz? - Smutek w głosie Amelki sprawił mi autentyczny ból.
- Kupił mi hulajnogę. I powiedział, że da ją wujkowi Jackowi. A przecież chciałam ją na urodziny...
Pochylona nad klockami dziewczynka połykała łzy, unikając mojego wzroku, a ja czułam nienawiść. Do Marcina, do siebie...
- Nie martw się! Tata w końcu przyjedzie i spędzisz z nim dużo czasu! - Krzyknęłam z fałszywym entuzjazmem. Od razu go wyczuła. Podniosła oczka i spojrzała na mnie z powagą, niepasujacą do kilkuletniej dziewczynki.
- Wszystko jedno. I tak już czasem zapominam o tym jak był w domu. - Podniosła się z podłogi i bez słowa minęła mnie, znikając w swoim pokoju.
Zmęczenie sprawiło, że poczułam, że tracę grunt pod nogami. Usiadłam ciężko na krześle. W obecnej sytuacji miałam do wyboru odnalezienie męża i wsadzenie mu jaj w imadło lub płacz. I kiedy już prawie rozważałam drugą opcję mój wzrok przykuła pozostawiona na stole wizytówka. Chwyciłam ją, szukając adresu i kalkulując, ile czasu wyniesie mnie droga. Dochodziła właśnie czternasta. Wstąpiła we mnie dziwna energia.
-Amelia! - Wtargnęłam do pokoju córki jak strzała. - Pakuj się! Jedziemy w odwiedziny!