Część druga

1 1 0
                                    

MARCELINA:

   Totalna rozpierducha. Tylko tak mogę określić, to co zobaczyłam przed sobą. Z politowaniem spojrzałam na podłogę pokrytą czterema dorodnymi kawałkami kurczaka. Stojąc, czy raczej siedząc nad niedoszłym obiadem, zacisnęłam dłonie na ciągach wózka i postanowiłam policzyć do dwudziestu. Następnie chwyciłam nóż i desperacko wbijając go w leżący kawałek mięcha, usiłowałam przetransportować go z powrotem na talerz. Bez skutku. Po chwili walki przypominał raczej nie lubiane przeze mnie bitki. Po chwili usłyszałam z oddali delikatne plaskanie psich łap. W kuchni pojawiła się nasza biszkoptowa labradorka. Spojrzała na mnie z wielką ciekawością. Nagle go zauważyła. Darmowy obiadek podano na podłodze. Z radością rzuciła się ku zdobyczy, po czym zadowolona... pożarła ją na moich oczach.
   Papa, kotleciku. Nigdy Cię nie zapomnę.
   - Gala!! - Wydarłam się. - Zdradziecka gnojko! Przysięgam, że wymienię cię na gekona!
Wściekła chwyciłam komórkę z zamiarem zamówienia czegoś zjadliwego i kalkulując w myślach przedział budżetu, jaki mogę wydać. Przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. W korytarzu pojawiło się moje rozkrzyczane rodzeństwo.
   - Jesteśmy! - Gabryśķa pojawiła się w drzwiach kuchni, z szokiem patrząc na pobojowisko, które zastała. Obok niej pojawił się Piotrek. Blond włoski przykleiły się do spoconego czoła, a T-shirt upstrzony był plamami trawy i błota. W rękach trzymał piłkę.
   - O Jezu kochany! - Wyrwało mi się w szoku. - Gabi jak on wygląda? Co wy robiliście?
   - Grałem sobie w piłkę. No co się patsys? Prawdziwy piłkaz musi się ubrudzić! - Piotruś triumfalnie odbił piłkę od podłogi. Po chwili z teatralnym zdziwieniem spojrzał na psa. - Pseprasam? A dlacego ona je mojego kotleta?
   - Pseprasam, cy możesz już przestać seplenić? - Wywróciła oczami Gaba. - Mówiłam ci Marcyśka, jego logopeda jest całkiem do du...
   - Moze i seplenię, ale chociaz nie palę papierosów!! - Usłyszałam z ust brata. Wściekły skierował swoje kroki do pokoju. Po chwili usłyszałam trzask drzwi i przytłumiony głos. - Jesteś głupia jak tata!!
   Spojrzałam wnerwiona na siostrę. Maskując wyrzuty sumienia, przewróciła oczami i rzuciła się ochoczo do sprzątania podłogi, odganiając psa. Wzięłam głęboki oddech.
   - Gabryśka, prosiłam, żebyś nie... - Już gotowałam się do wygłoszenia kazania, przerwał mi jednak dzwonek telefonu, wciąż trzymanego w ręce. Spojrzałam na wyświetlacz. Dyrektorka domu dziecka. Czując nadchodzące kłopoty, próbowałam uspokoić oddech. Drżącą ręką odebrałam telefon.
   - Marcysiu, kochana. Mówi dyrektor Michalska. Przypominam, że dzieciaki muszą wrócić na godzinę siedemnastą, jutro. - Poinformowała, nim w ogóle zdążyłam się odezwać. - Proszę także, byś pojawiła się u mnie w gabinecie. Pojawiły się pewne kwestie...
   - Gabi? Masz jakieś kłopoty? - Zapytałam ostrożnie, gdy po chwili zakończyłam rozmowę. - Dyrektorka chce się ze mną jutro widzieć.
   Dręczona wyrzutami sumienia siostra, spowodowanymi wcześniejszą jatką zawzięcie sprzątała kuchnię. Oderwała się od mycia naczyń i wzruszyła ramionami. Chwilę potem odwróciła się jednak gwałtownie.
   - Marcela, a co jeśli znaleźli rodzinę dla Piotrka...? - Spojrzała na mnie wyraźnie przestraszona. Zmusiłam usta do uśmiechu.
   - Daj spokój. Na pewno nie o to chodzi. - Odpowiedziałam jej cicho, patrząc na drzwi pokoju, gdzie znajdował się nasz młodszy brat, a potem wykrzesałam z siebie fałszywą beztroskę w głosie.
   - Wytrzyj naczynia! Dzwonię po pizzę! Hawajska? A może wolicie kebaba?
   - Może być. Wszystko jedno. - Zgodziła się Gabi, zawzięcie i zbyt nerwowo szorując garnek. W kuchni zapadła ciężka cisza.

Noc Spadających GwiazdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz