| O gwiazdach, które połączyły dwie dusze. |

494 40 77
                                    

‣ Rozdział 8 ‣ O gwiazdach, które połączyły dwie dusze ‣

‣ Rozdział 8 ‣ O gwiazdach, które połączyły dwie dusze ‣

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Bal był dla niego katorgą.

Wszystko działo się jak za kotarą — słyszał to, ale czuł się oddzielony, nieobecny. Muzyka grana przez najwybitniejszych artystów z całej Arei, niezliczone pokazy taneczne oraz inne przedstawienia, które szykowane były od wielu miesięcy, nie docierały do niego. Nawet rozmowy kogokolwiek wokół zdawały się przelatywać tuż obok jego uszu, omijać go. Czuł się wypruty, pusty, jakby czegoś mu brakowało. Ale w końcu tak też było.

Tej nocy, gdy znów został usadzony obok swojej przyszłej żony, Kalei, tym razem z daleka od Hyunjina, który siedział po drugiej stronie sali bankietowej, czuł się chyba jeszcze gorzej, niż kiedykolwiek wcześniej. Tego dnia, gdy pod osłoną nocy i mając księżyc za świadka, razem z mieszkańcami odmówił przysięgę, poczuł, że w przyszłości naprawdę zostanie królem, że będzie musiał zapanować nie tylko nad Terrą, ale w pewnym stopniu i nad Areą. Jego dziecięce, błogie i beztroskie dni dobiegały końca, a to wszystko ostatecznie miało się zakończyć w dniu, w którym miał poślubić siedzącą obok niego Silvankę.

Szczerze próbował żywić do niej niechęć, jednak nie potrafił. Kalea w końcu nie była winna jego bólom, które były tak silne, że zdawały się ściskać jego biedne serce. Dziewczyna była przecież tak samo przymuszana do tego małżeństwa, jak on, lecz mimo wszystko chciał ją nienawidzić za to, że nie mógł kochać, kogo kochał. Potrzebował zwalić na kogoś winę, poczuć, że to nie z jego sercem było coś nie tak, bo w końcu takie zdanie miałaby większość mieszkańców całej Arei. To, co czuł było dla nich chore, niezrozumiałe, a on przecież chciał jedynie szczęścia.

Pragnął po prostu miłości, rzeczy tak ważnej i nieprzewidywalnej. Czyż to naprawdę nie jest zdumiewające, że czasem powoduje ona szczęście niepojęte, a czasem wręcz odwrotnie — przypadki smutne, nieszczęścia. Wystarczy tylko, aby padła na jedną, nieodpowiednią osobę, a cały świat potrafił się rozsypać na kawałki.

Tak właśnie czuł się Jisung. Jego serce rozpadało się z każdym dniem, godziną, minutą coraz bardziej. Nie potrafił myśleć o tym, że poślubi naprawdę piękną istotkę — bo istotnie, Kalea była naprawdę piękną kobietą, o wysmukłej i wysokiej sylwetce, szczupłym ciele i przy tym atrakcyjnej twarzy — nie, jedynym co liczyło się dla niego, był ten chłopak, który siedział po przeciwnej stronie sali, również nie potrafiąc się skupić na tym, na czym miał. Kalea de Lessa mogła być piękną księżniczką, o bujnej burzy brązowo-złotych loków i przeszywającym na wskroś spojrzeniu wielkich, kawowych oczu, jednak to nie jej w swoim życiu potrzebował książę Terry. Potrzebował być kochanym, pragnął kogoś, kto mógł być dla niego oparciem i właśnie tak czuł się przy Hyunjinie. Dopiero w jego ramionach potrafił zapomnieć o wszystkim, poczuć się sobą — kimś, kto nie musiał udawać, a mógł kierować się sercem, jedynym prawdziwym kompasem.

once upon a time || hyunsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz