| Jego dom był w sercu przyjaciela. |

665 32 129
                                    

‣ Rozdział 11 ‣ Jego dom był w sercu przyjaciela ‣

Księżyc królował już wysoko ponad rozległymi ziemiami Terry, gdy Hyunjin wraz w wyznaczonym mu oddziałem szykował się do opuszczenia stolicy

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Księżyc królował już wysoko ponad rozległymi ziemiami Terry, gdy Hyunjin wraz w wyznaczonym mu oddziałem szykował się do opuszczenia stolicy. Noc była cicha, jakby od niespodziewanego powstania ktokolwiek bał się cieszyć, śmiać. Daleko za murami odzywało się jedynie morze, które zgodnie ze swoją tradycją obijało się o piaszczyste brzegi królestwa. Wszystko tej nocy wydawało się nad wyraz spokojne, pomimo tego, że każde z serc czuło co innego.

Hyunjin tak naprawdę nie wiedział, co powinien myśleć. Nie przypuszczał, że król Jihyun naprawdę zgodzi się na to, co zaproponował. Bo mimo tego, że faktycznie był już w pełni wyszkolonym rycerzem, a zarazem jednym z najlepszych szermierzy, był też w końcu jeszcze głupim dzieciakiem i widział, że większość wyznaczonych do podróży z nim rycerzy nie była zachwycona faktem, że dowodzić miał nimi nastolatek. On jednak starał się ignorować ten fakt, skupiając się na celu ich podróży. Jechał do Harenae, by uratować swojego przyjaciela i wiedział, że bez niego nie wróci, chociażby miał spędzić tam długie lata. Nie wiedział, co działo się obecnie z jego przyjacielem i w jakim był stanie, i właśnie to przerażało go najbardziej — nie to, że mogło spotkać ich wiele niebezpieczeństw podczas podróży i w samej stolicy pustynnej krainy, ale fakt, że Jisungowi mogło stać się coś poważnego. Nie bał się wyprawy czy nadchodzących ich walk, mimo że Terra była jedyną krainą poza jego rodzinną, którą zwiedził.

Mieli wyruszyć nocą, ponieważ wiedzieli, że liczyła się każda godzina. Do jako pasa dopięty był jego potężny miecz, który z każdym krokiem drażnił delikatnie jego nogę. Skórzane płaszcze i nieco lżejsze ubranie opinały jego ciało razem z napierśnikiem. Szedł właśnie do stajni, niosąc pod pachą zapakowany przez służących pakunek, który zawierał pokarm, picie oraz najpotrzebniejsze rzeczy. Denerwował się, to było prawdą, ale musiał ukryć te uczucia. Teraz w końcu miał dowodzić wyprawą, to na nim powinni polegać inni. Musiał zachować czysty umysł, starać się wyprzeć kierujących nim emocji i zdawał się o tym dobrze wiedzieć. Niewielki oddział, który mu wyznaczono, liczył bez niego sześć osób. Byli to głównie królewscy gwardziści, ale również jeden brat Lyn i ochroniarz jego ojca, Min Jiseo, znany w całym Oceanum. Wiedział, że oddział znajdował się już przed bramami Arhe, czekając jedynie na niego, gdyż Hyunjin jako przywódca musiał zameldować ich odjazd. Czarnowłosy przekroczył próg stajni, a wraz z tym do jego uszu dotarły ciche parsknięcia koni i nieprzyjemny zapach, który z latami spędzonymi z końmi zdawał się drażnić jego nozdrza coraz mniej. Pewnym krokiem przemierzył stajnię, wiedząc, jakiego konia powinien dosiąść. Stanął dopiero przed tym jednym, konkretnym boksem, rzucając spojrzenie karemu koniowi, który zlewał się z panującym w stajni mrokiem. Mimowolnie uśmiechnął się na widok wierzchowca Jisunga, wyciągając dłoń w jego kierunku i kładąc ją na pysku konia.

— Cześć, Raziel — wydukał właściwie do siebie. Z upływającymi latami Hyunjin nauczył się w końcu jeździć konno i nawet przestał bać się tych zwierząt, chociaż nadal to Han był mistrzem w tym fachu. Hwang nadal poniekąd nie rozumiał relacji, która łączyła jego przyjaciela ze stojącym naprzeciw niego wierzchowcem. Koń parsknął, a wtedy Ihryjczyk westchnął smutno. — Wiem, ja też za nim tęsknię. Ale nie martw się, pójdziemy go odzyskać.

once upon a time || hyunsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz