Rozdział X

516 25 2
                                    


Los bywa przekorny, kiedy zbierzesz się do kupy, uporządkujesz swoje życie i zapanuję w nim względny spokój, chaos z kopa otwiera drzwi twojego istnienia i rozpierdala wszystko co ma po drodze, nie zwracając na nic uwagi. Żyłam w przekonaniu względnego spokoju w moim życiu, czas mijał, dni mijały, praca z Michaelem nie była taka zła, od czasu do czasu raportowałam postępy syna ojcu, ogólnie byłam zadowolona ze swojej egzystencji. Jednak jak już mówiłam życie to suka.
Tego dnia wariowała cała firma ponieważ miał przybyć nowy inwestor, Matthew miał zaprojektować nowy budynek jego firmy, a jeśli projekt zostanie zaakceptowany, współpraca potrwała by jakiś czas co zapewniło by Millerom stałą płynność finansową. Skończyłam przygotowywać salę konferencyjną pół godziny przed spotkaniem, sama miałam uczestniczyć w nim, dlatego pijąc swoje latte, przeglądałam papiery dotyczące inwestora, gdy do sali wszedł Matthew.
-Szukałem cię, za 10 minut spotkanie.
-Zwarta i gotowa, panie Miller.
-Dziwnie się czuje jak mówisz do mnie na pan, jesteśmy w podobnym wieku- usiadł na krześle koło mnie- Jestem Matthew, Matt, tylko nie Matte- wyciągnął dłoń w moim kierunku.
-W porządku, Rose- potrząsnęłam dłonią mężczyzny odwzajemniając jego uśmiech. 
-A więc Rose, pracujemy razem już jakiś czas, ale przyznam szczerze, że zauroczyłaś mnie już pierwszego dnia, wiem,że zachowałem się wtedy trochę gburowato, ale mam cichą nadzieję, że zgodzisz się zjeść ze mną dziś kolacje?
-Matt ja nie wiem czy to dobry pomysł, wiesz pracujemy ze sobą, czy związki w pracy są dozwolone?
-A kto tu mówi o związku?- i jasne, kolejny casanowa- Na początek chce cię poznać, jesteś wspaniałą kobietą, jestem ciekaw ciebie poza ścianami biura.
Jaki on był słodki, prawie go przekreśliłam, jednak czy to dobrze by dawać mu nadzieję? By sobie narobić nadziei? W końcu to nie jest Nathaniel.
-Dobrze, o której?
-eee..yyyy....przepraszam nie spodziewałem się, że tak szybko uda mi się ciebie przekonać do mojej osoby. O 19 po ciebie przyjadę, podasz mi swój adres?
Na kartce zapisałam adres i schowałam do wewnętrznej kieszeni jego marynarki.
-Żebyś nie zgubił- poklepałam go delikatnie po piersi, dopiero po chwili uświadamiając sobie co robię, szybko zabrałam dłoń, jednak Matthew położył ją znów,przytrzymując swoją dłonią.
-Podoba mi się twój dotyk-ścisnął moja dłoń po czym delikatnie uniósł ją do ust i pocałował lekko jak piórko, ciągle wpatrując się w moje oczy, a ja patrzyłam na to jak zahipnotyzowana dopóki nie przerwało nam ciche chrząknięcie. Spojrzeliśmy oboje w stronę drzwi,a w nich stał John próbujący ukryć swój uśmiech a za nim stało dwóch mężczyzn, jednym z nich był ten którego nienawidziłam z całego serca. Adam i Nathaniel Koster stali w progu sali konferencyjnej ich spojrzenia skakały to na mnie to na Matthew,pierwszy odezwał się Adam.
-Witaj Rose, nie wiedziałem,że tu pracujesz, w ogóle Lily nie wspominała, że zmieniłaś branżę.
Matthew wraz z Johnem zmarszczyli brwi nie rozumiejąc o co chodzi, Nathaniel nadal zaciskał szczękę mordując młodego Millera wzrokiem, a ja nie mogłam wydusić z siebie słowa nadal będąc w szoku. Dlaczego nie spojrzałam na nazwę firmy? Odchrząknęłam by odzyskać swój głos.
-Pracuje tu od niedawna, chciałam spróbować czegoś innego- spojrzałam na Matthew- Kiedyś marzyłam o otworzeniu swojej restauracji, ale nie zajmujmy się mną, proszę siadajcie niech zacznie się z spotkanie, w końcu z tego powodu tu jesteśmy - Przesunęłam wzrokiem po każdym z nich, gdy John i Matthew zaczęli rozmawiać o sprawach biznesowych,Nathaniel usiadł na przeciwko mnie,a gdy trójkę mężczyzna pochłonęła rozmowa,on wypalał dziurę w mojej głowie swoim spojrzeniem i chodź próbowałam, nie mogłam spokojnie tego znieść. Przeprosiłam szeptem Matthew i opuściłam konferencyjna, szłam korytarzem zaciskając pięści i co chwile je prostując, nerwy szalały a moja oaza spokoju została zdmuchnięta jak dach podczas tsunami. Poszłam do swojego gabinetu i duszkiem opróżniłam szklankę wody. Czułam czerwień,która piekła mnie w policzki, usiadłam i wykonałam kilka głębokich wdechów, powoli moje tętno wracało do normalnego stanu, a przepiękny widok za oknem pozwolił mi oczyścić umysł.
-Rose - moje mięśnie napięły się boleśnie, włoski na ciele stanęły dęba i odzyskany spokój szlag trafił, powoli odwróciłam się w stronę drzwi. Stał tam nonszalancko trzymając dłonie w kieszeniach spodni, jego wzrok był pociemniały, szczęka nadal była napięta, wyglądał jak zbuntowany nastolatek, któremu rodzice nie kupili zabawki.
-Czego chcesz?
- Co cię z nim łączy? 
- Gówno cię to obchodzi.
-Rose, grzecznie pytam.
-Jakim, kurwa, prawem o to pytasz huh? Kto lub co dał ci takie prawo? -podeszłam do niego stając z nim twarzą w twarz, nie kontrolowanie zaczęłam dźgać go palcem w klatkę piersiową i pozwoliłam wypłynąć swojej złości- Nie masz najmniejszego prawa wpierdalać się w moje życie! Kim ty jesteś? Powiem ci, jesteś małym chujem, który się uważa za bóstwo! Wielki pan prawnik!- zaczęłam się nerwowo śmiać,by nie dać łzą płynąć, czemu gdy ponoszą mnie nerwy zaczynam płakać?- Spierdalaj z mojego życia raz na zawsze.
-Nie mogę.
-Słucham?
-Nie mogę zniknąć i dobrze wiesz dlaczego.
-Oświeć mnie, bo nie mam bladego pojęcia!- wyrzuciłam bezradnie ręce w powietrze. Nagle złapał mnie za dłonie przyciągając do swojego torsu z taką siłą, aż się od niego odbiłam, pochylił się i powiedział to tuż przy moich ustach.
-Bo jesteś tylko moja i tylko ja mam do ciebie prawo.- zbliżał się by mnie pocałować.
-Ty chory pojebie- wyszeptałam a on cofnął głowę- Nie masz do mnie,żadnego pierdolonego prawa, miałeś swoją szanse, a teraz wypierdalaj stąd- ostatnie słowa wysyczałam patrząc mu prosto w oczy w których dostrzegłam wściekłość, wykorzystałam chwile jego nie uwagi i uwolniłam swoje ręce.
-Skarbie, chyba się nie zrozumieliśmy-przejechał dłonią po brodzie na której był kilku dniowy zarost- Jesteś moja od zawsze, twój ojciec sprzedał cię mojemu ojcu jak jeszcze byłaś jeszcze dziewczynką.Chciałem byś myślała, że spotkaliśmy się przez przypadek i inne te romantyczne pierdoły, ale moja cierpliwość się skończyła - Moja dłoń sama wystrzeliła w górę, w pomieszczeniu rozszedł się dźwięk plaśnięcia, dłoń zapiekła a głowa Nathana przechyliła się w lewą stronę. Jego oczy płonęły z furii, mój oddech stał się płytki i urywany, czułam jak krew burzyła się w moich żyłach, w głowie miałam tysiące myśli.
-Co ty pierdolisz?- Nathaniel usiadł wygodnie w moim fotelu, przynajmniej tak to wyglądało, zaśmiał się krótko a później znów spojrzał na mnie.
-Mieliśmy się spotkać tuż po twoich 18 urodzinach, ale ty uciekłaś, nie powiem, trochę czasu mi zajęło nim cię znalazłem,ale udało się,a ty byłaś mężatką, och dostało się twojemu tatusiowi za to. Zacząłem cię obserwować, niedługo czekałem na twój rozwód,a później kolejny ślub, razem z Lily tworzyłyście szatański duet, z jednej strony wygrywała męska solidarność, ale z drugiej szanuję za pomysł,wykorzystać słabość faceta,ale wracając 3 mężu miałem dość i tak oto pojawiłem się w twoim życiu, tada!- teatralnie rozłożył ręce jak magik kończący sztuczkę- Jeśli mi nie wierzysz, mam na wszystko papiery.- w moich oczach pojawiły się łzy,a głos zaczął załamywać, ojciec był sukinsynem ale nie myślałam, że aż takim. Jednak jedna osoba nie zasługiwała na taki los.
-A co z Lily i Adamem? To też ustawka?
-Nie, oni to akurat czysty przypadek,Adam nic nie wie o przeszłości Lily, chyba że sama mu powiedziała, na początku mi to nie pasowało, ale teraz skoro oboje są szczęśliwi nie mam nic przeciwko ich związkowi i tak głównie chodzi o nas.
-A co jeśli się nie zgodzę na to?
-No cóż, jestem cholernie dobrym prawnikiem i mimo że złamię serce mojego brata mam tyle mocnych dowodów, że bez problemu wsadzę was obie do więzienia, do tego zeznania waszych byłych mężów na pewno mi pomogą. Do tego te wszystkie odszkodowania, zadośćuczynienie, znów byś wylądowała na bruku, rynsztok ponownie stał by się twoim domem. Dziewczyna z Manhattanu w dziewczynę ze slumsów, straszna zmiana, a ze mną ci to nie grozi, wreszcie będziesz kimś, zastanów się co wybierzesz.
Widziałam, że nie mam wyboru, tu nie chodziło o mnie, tylko o Lily, ta dziewczyna poświęciła dla mnie zbyt dużo i nie zasługuje na więzienie ani powrót do tego okropnego życia.
-Co mam robić?
-Oh! Cieszę się, że się rozumiemy. Na początek rzucisz tą pracę.
-Nie zrobię tego, lubię ją.
-Eh no dobrze, ale uważaj na to co robisz i z kim, ostrzegam tylko raz, nie lubię się powtarzać.
-Rozumiem.
-Grzeczna dziewczynka- wstał, pocałował mnie we włosy i wyszedł.
Zostałam sama z burdelem, którego narobił mój ojciec, a co najgorsze że Lily była w to zamieszana całkowicie przypadkowo. Usiadłam na podłodze i rozkleiłam się kompletnie, nie wiem ile płakałam ale przestałam gdy ktoś zapukał do moich drzwi.
-Proszę- mój głos był słaby i zachrypnięty.
-Rose, wszystko.....Chryste, Rose co się stało?- Matthew,podniósł mnie delikatnie za ramiona i przytulił.
-Ja nie mogę Matt, nie mogę iść z tobą na tą kolację.
-Dobrze pójdziemy kiedy indziej.
-Nie rozumiesz- odsunęłam się na długość ramion- Ja nigdy z tobą nie pójdę na tą kolację, bo właśnie pogodziłam się z moim.........narzeczonym- zebrało mi się na wymioty gdy tylko wypowiedziałam to słowo, jednak nie chciałam by Matt robił sobie złudne nadzieje,kiedy ja byłam uwiązana do jednego mężczyzny.
-To dlaczego płaczesz?
-Bo...byłam strasznie głupia, źle go zrozumiałam, wynikła nie potrzebna kłótnia, za szybko zerwałam,popełniłam błąd.
-Twój narzeczony to Nathaniel Koster prawda? To dlatego zniknął w połowie spotkania?
-Tak to on, przyszedł wszystko wyjaśnić.
-Rozumiem- nic więcej nie powiedział, po prostu wyszedł, a ja spakowałam swoją torebkę i wróciłam do domu. Muszę wymyślić dobre kłamstwo by wytłumaczyć Lily czemu jestem z Nathanielem.


Podryw dla sportuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz