Rozdział XII

479 24 0
                                    

Nie mogłam tej nocy spać, jeśli godzinę 5 można nazwać nocą, tłukłam się z boku na bok. Pierścionek na moim palcu niemiłosiernie mi ciążył, wspomnienia przyjęcia przelatywały mi przed oczami gdy tylko na chwile je zamykałam, jednak udało mi się zasnąć na parę minut gdy słońce było już w zenicie.
******
Stoję przed lustrem, ubrana w piękną białą suknie, przyglądam się bacznie swojemu odbiciu i pokoju za mną, to nie jest mój pokój. Rozglądam się po nim gdy wchodzi Lily ubrana w  piękną błękitną suknie, uśmiecha się do mnie i podaje mi swoją dłoń . Nic nie mówi po prostu wyciąga mnie z tego pomieszczenia. Schodzimy po schodach jakiegoś domu, wszystko przystrojone jest w białe wstęgi a gdzieniegdzie stoją białe lilie,  moja przyjaciółka nagle się zatrzymuje przed jakimiś drzwiami, nagle otwierają się i moim oczom ukazuję się sala pełna ludzi ubranych elegancko. Ruszam powoli do przodu z Lily trzymającą mnie za rękę. Rozglądam się po osobach które uśmiechają się do mnie ,nikogo nie znam i wtedy dostrzegam znajomą twarz przede mną. Nathaniel stoi ubrany w smoking,obok niego stoi mój pierwszy mąż,za nim kolejny i kolejny, na samym końcu mój ojciec który uśmiech się do mnie w ten swój obrzydliwy sposób.

-Twoja matka była dziwką i ty też nią jesteś. Sprzedałem cię tak jak twoją matkę. Jesteś zwykłą szmatą!
Gwałtownie usiadłam na łóżku oblana zimnym potem, moja piżama jest od niego cała mokra, słowa z koszmaru nadal dźwięczą mi w uszach. Stąpam bosymi stopami po zimnej podłodze, w ciemnościach zmierzam do kuchni i po chwili duszkiem wypijam szklankę zimnej wody, jednak to nie wystarcza. Wychodzę na balkon, chłodne, ranne powietrze owiewa moja skórę na ramionach i nogach, dostaje gęsiej skórki ale nie chce jeszcze wracać. Stoję podziwiając panoramę Nowego Yorku, miasta które nigdy nie śpi,miasta oblanego blaskiem wchodzącego słońca. Moje myśli biegną ciągle w stronę minionego wieczoru i wiem, że nie mam już odwrotu, pozostało tylko jedno grać w tą grę, którą przyszykował dla mnie los, ale na moich zasadach. Zmarznięta, ale zdeterminowana by stawić czoła tej nierównej walce, wracam do łóżka.
Budzi mi natarczywe walenie w drzwi, przecieram dłonią zaspane oczy, odwracam się na drugi bok sięgając po telefon,który wskazuje 13. 07. Z ociąganiem wstaje z łóżka by otworzyć drzwi natrętowi,jestem zirytowana taką gwałtowną pobudką i nadal jestem jedną nogą w krainie Morfeusza, zapominam,że mam na sobie tylko swoja króciótką piżamę i powinnam po drodze coś na siebie założyć.
-Czego do cholery?!- z impetem otwieram drzwi a do mieszkania wpada mój narzeczony.
-Po co ci ten cholerny telefon skoro od godziny nie mogę się do ciebie dodzwonić?! Już jesteśmy spóźnieni!- rozgląda się nerwowo po mieszkaniu, nie zwracając na mnie uwagi.
- Na co spóźnieni? Co ty pieprzysz? 
Odwraca się wreszcie w moim kierunku,a wyraz jego twarzy się zmienia. Lustruje wzrokiem moje ciało od stóp do głowy,a jego oczy ciemnieją z każdą chwilą coraz bardziej.
-Najchętniej to ciebie, ale na to nie czas. Masz 5 minut na ubranie się inaczej wyniosę cię tak jak stoisz.
I już kawy nie potrzebuje, czuję płonącą czerwień na moich policzkach, jego bezczelny komentarz wyprowadził mnie z równowagi, ale z drugiej strony, jego wzrok zdradził jego słabość i przez myśl przebiegł mi szatański plan.
-Gdzie jedziemy? Chce wiedzieć w co się ubrać.
-Zwyczajnie, mały wypad za miasto-pokiwałam głową i ruszyłam do garderoby by się ubrać. Założyłam czarne, dopasowane rurki z dziurami na udach,na jednych z wieszaków znalazłam czarna koszule z czerwonymi wzorami, ubrałam ją pozostawiając cztery guziki od góry odpięte, zarzuciłam na ramiona czerwony kardigan, włosy związałam w wysokiego kucyka i zgarnęłam kopertówkę z komody w której miałam wszystko co potrzebuję, dorzucając jedynie telefon. Na nogi wsunęłam czarne sandałki na niewielkiej szpilce, jeszcze raz spojrzałam na siebie w lustrze, uznałam że osiągnęłam efekt jaki zamierzałam,wyglądałam kusząco ale nie wyzywająco. "No panie Koster zaczynamy zabawę" i z tą myślą ruszyłam do salonu.
- Gotowa- Nathaniel podniósł się z kanapy, chowając do kieszeni dżinsów telefon. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że jest ubrany z ciemno szare dżinsy i zwykłą granatową koszulkę, która opina jego ciało z dekoltem w serek. Chwycił swoja skórzaną kurtkę z oparcia kanapy i zastygł w bezruchu obserwując ponownie mnie.
- Nie wyjdziesz tak.
-Słucham?
-Masz się przebrać do kurwy nędzy.
-Podobno jesteśmy już spóźnieni i nie będziesz decydować w co się będę ubierać- puszczam mu oczko, wsuwam na głowę okulary przeciwsłoneczne i zmierzam w stronę drzwi, jednak ich otwarcie blokuje mi duża dłoń, która mocno je przyciska. Słysze jego głośny oddech, który przypomina sapanie parowozu, odwraca mnie w swoją stronę jednym mocniejszym szarpnięciem i bez słowa zapina moją koszule pod samą szyję patrząc prosto w moje oczy. Toczymy walkę na spojrzenia, jego złość miesza się z pożądaniem, pochyla się w moim kierunku i z jego ust wydobywa się szept.
-Jesteś moja i masz mnie słuchać w każdej sprawie, powtarzam w każdej.
- Nie jestem psem byś mógł mi rozkazywać ani twoją własnością bo nie jestem pieprzonym przedmiotem.
Na te słowa Nathaniel wyprostował się jak struna i korzystając z tego faktu opuściłam mieszkanie,a w windzie ponownie rozpięłam guziki swojej koszuli wywołując ciche warknięcie Kostera.  Jechaliśmy przez pół godziny, krajobraz zmieniał się na coraz mniej zabudowany, aż skręciliśmy na podjazd pięknego domu. Dom to za mało powiedziane, była to średniej wielkości willa otoczona wokół zielonymi roślinami, miejsce było ciche i spokojne, z dala od miejskiego zgiełku, z tyłu znajdował się ogród z basenem i huśtawką, taki o jakim marzy każde dziecko, by móc biegać i szaleć bez końca. Wnętrze było puste, czekało by je urządzić, jednak ściany były w ciepłych barwach, kuchnia była przestronna, w salonie kominek czekający by w nim rozpalić i ogrzać się w blasku płomienia. 
-Jak podoba ci się nasz dom? Oczywiście urządzisz go jak będziesz chciała, masz na to tydzień, zaraz po ślubie tutaj zamieszamy.
-WOOOO, stop! Jaki ślub? Jaki dom?! Tydzień?! 
-W przyszłą sobotę bierzemy ślub, zdążysz się przygotować, skromna impreza, sami najbliżsi znajomi, zaraz po kolacji weselnej zamieszkamy w tym oto domu,który kupiłem jakiś czas temu, jeśli nie chcesz zająć się jego urządzaniem to wynajmę kogoś, kto się tym zajmie, wybór należy do ciebie.
-Szał, mam jakiś wybór. A co do ślubu nie mam zdania?
-Nie,zbyt długo już na ciebie czekałem, to nie podlega dyskusji.
-Ale tydzień? Ludzie pomyślą, że jestem w ciąży!
-Od kiedy interesuje cię zdanie innych ludzi?
Po tych słowach wszedł na piętro. 1:0 dla pana, panie Koster. Wkurzona podreptałam za nim by zobaczyć resztę domu. Trzeba przyznać, że był piękny. Wszystkie pomieszczenia były pełne światła, przestronne, a główna sypialnia ogromna z bezpośrednio połączoną z nią łazienką i garderobą. Oczami wyobraźni widziałam wygląd poszczególnego pomieszczenia, musiałam przyznać sama przed sobą że to był dom marzeń każdej dziewczynki, nawet moich, dom szczęśliwej kochającej się rodziny z gromadką dzieci. Z pogardą spojrzałam na  mojego przyszłego "męża" , przez niego taka opcja w moim życiu odpadła na zawsze.
Wróciliśmy wieczorem, bez słowa pożegnania ruszyłam do swojego mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Poszłam do łazienki zrobiłam sobie kąpiel z wszystkimi możliwymi olejkami i solami. Jednak to nie pomogło na moje nerwy, za tydzień zostanę panią Koster.....


Podryw dla sportuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz