16

856 28 1
                                    




Obudziłem się zbyt wcześnie, co nie zdarzało mi się od kiedy rozpocząłem pracę w wojsku. Dwa, nienaganne rzędy dwudziestu czterech łóżek, jedno za drugim, na każdym z nich mężczyzna. Każdy z nich ma inną historię, każdy ma swoje demony. Czy chcesz poznać moje, Chloé?

Urodziłem się w niewielkiej mieścinie, ale tylko dla jednego z rodziców byłem szczęściem. Dla drugiego - nieproszonym gościem. Nie pojawił się z kwiatami jak inni ojcowie, kiedy urodził mu się syn, nie nauczył mnie jeździć na rowerze, nie zabierał mnie ze sobą do garażu, by spędzić ze mną więcej męskiego czasu. Nie dotykał mnie, zaczął to robić kiedy podrosłem, może, kto wie, może wcześniej zwykła ludzka przyzwoitość nie pozwalała mu podnieść ręki na dziecko, które nie jest w stanie się bronić. Ale czy mając zaledwie dwanaście lat, można było uznać mnie za przeciwnika godnego konfrontacji? Czym byłem w starciu z jego ciężką pięścią? Jak się bronić przed kimś o kogo miłość zabiegałeś przez całe życie? Pamiętasz naszą noc pod namiotem? Twoja delikatna ręka przesunęła po nagich plecach. Sunęła swobodnie, lekko, z miłością. Ale napotkała przeszkodę, Chloé. Twój wzrok pytał, a ja nie chciałem by mój odpowiadał, więc zamknąłem oczy. Zadziałało. Ta blizna jest widoczna dla oczu. A co jeśli powiem Ci, że jest jeszcze tysiąc, które chciałem przed Tobą ukryć? Tysiące niewidocznych krzywd, prawd i ciosów w moją stronę. Tyle ich jest, a teraz chciałbym opowiedzieć Ci o każdej po kolei, żebyś przestała patrzeć na mnie jak na skończonego kutasa, na jakiego wyszedłem zostawiając Cię z dnia na dzień, z minuty na minutę, ze spojrzenia na spojrzenie. Dla Ciebie Chloé, poszedłbym na koniec świata, sprawiłaś że tysiąc mych blizn goiło się w chwili gdy mnie dotykałaś. Każdy Twój uśmiech był plastrem na krwawiącą ranę, zostałaś zabójcą bólu i najdelikatniejszym lekarstwem z jakim kiedykolwiek miałem styczność. Nie zostawiłem Cię dlatego, że nawiedzały mnie demony przeszłości, bo odpędziłaś wszystkie gdy tylko się pojawiłaś. Zostawiłem Cię bo wiem, że Twoje szczęście jest gdzieś indziej, ja zrobiłem dla Ciebie co mogłem. Oddałem Ci swoje serce i obiecuję, że nikt Ci go nigdy nie ukradnie.

Biały sufit wydawał się na mnie patrzeć, choć to ja wlepiałem wzrok w niego. Nie byłem dobrym żołnierzem, a to nie mogło odbić się bez echa.

- Potrzebujesz wolnego, Cole - mruknął plutonowy.

Jego gabinet był tak ciasny, że ściany wydawały się dotykać moich ramion. Choć, możliwe że to kwiaty ustawione w każdym kącie sprawiały takie wrażenie.

Wiedziałem, że brak pracy i zajęcia będzie mnie powoli niszczył, ale wiedziałem też, że to nie zmartwienie plutonowego, a rozkaz i wcześniej podjęta decyzja. Spakowałem się. Kwitek upoważniający mnie do powrotu dopiero za miesiąc  zgniotłem i wrzuciłem do schowka w samochodzie. Mogłem wrócić do domu, ale Ty byłaś moim domem. Decyzja była prosta, prawda?

*

Tego dnia wzrokiem odprowadziłem Cię do pracy. Nigdy nie widziałem Cię w płaszczu i z szalikiem zawiniętym wokół prawie całej głowy. Chciałem Cię przytulić, bo wiedziałem że było Ci zimno. Walczyłem ze sobą Chloé, wiedziałem że nie mogę być egoistą, a jednocześnie chciałem być blisko Ciebie. Kiedy wybiegłaś z tej knajpy, poczułem... Poczułem Twój gniew, smutek i rozczarowanie, ale nie tym facetem. Światem.
Nie zdążyłem jeszcze ściągnąć munduru, więc podszedł do mnie niegroźny żul i zapytał czy może dać mi radę. Wiedząc, że takie mądrości kosztują wyciągnąłem z kieszeni kilka dolarów i wcisnąłem mu w dłoń.
- Na kierownika miejscu też nie chciałbym tego słuchać - Mruknął zadowolony po czym poszedł w dalszą drogę - Miłego dnia!

*

- Co Ty tutaj robisz? - Zapytałaś i od razu zacisnęłaś usta, próbując powstrzymać wybuch.

- Wyglądasz jak wściekły chomik, proszę, wypuść to powietrze - Uśmiechnąłem się chcąc wrócić do chwil z wakacji, może chcąc w jakiś sposób uniknąć poważnej konfrontacji.

Zaczęła mnie bić.

Nie tak jak biją się mężczyźni, ale widziałem że chciała żeby mnie bolało, więc od czasu do czasu wydałem z siebie jakieś "ała", by dać jej satysfakcję.

Rękami, nogami, okładała mnie z całej siły po rękach, aż w końcu się zmęczyła i rozpłakała jak dziecko. Objąłem ją ramionami, jej głowa spoczęła przy moim sercu, które teraz biło jak szalone. Staliśmy tak kilka minut, a ona cichutko szlochała w rękaw mojej kurtki.

- Muszę wracać do pracy - Pociągnęła nosem i ręką otarła oczy, spuściła wzrok na chodnik. Zebrała dłońmi włosy do tyłu, lecz jej piękne, długie, blond kosmyki po chwili znów objęły jej twarz.

- Chcesz ze mną porozmawiać? - Zapytałem

- O 19 kończę, Cup & Cake. Tam na mnie poczekaj - Szlochnęła jeszcze raz.

Staliśmy tak jeszcze chwilę. Położyłaś swoją dłoń na mojej klatce ślepo się w nią wpatrując i powiedziałaś, że jeśli mam znów Cię zostawić, to nie chcesz mnie tu więcej widzieć. Odwróciłaś się i odeszłaś.

Love's wearing a uniformOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz