Wstałem... jakoś, nie najlepiej spałem w nocy, ten koszmar... chyba..
-„A może to było naprawdę?"- pomyślałem, leniwie obracają się na bok, szukając kubka z kawą- „Ten człowiek.. na ulicy.. nieważne, musze o tym zapomnieć, nikt mnie nie śledził ani nie szukał, dixi! "
Tu była! Za krzesłem, moja „świeża poranna kawa" , czarna jak węgiel i bezwonna, zwietrzała przez noc, ale się do tego przyzwyczaiłem. Leniwie biorąc po łyku kawy wstałem i ubrałem mój szlafrok, miękki i ciepły, po czym udałem się do to toalety, z oczywistych powodów, następna była wizyta przed lustrem „gwiazd", to mój stary prezent, trzymam w nim kosmetyki, pilniczki itp. Itd.
Następnie zrobiłbym wizytę w kuchni... ale coś się stało, usłyszałem coś dziwnego, czego dawno nie słyszałem... pukanie...
-„co... ale... nie, nie , to pewnie tylko sąsiedzi, ci mili ludzie"- uśmiechnąłem się do lustra i westchnąłem- „ty dziwaku.. pukania się boisz!"- znów usłyszałem uderzenia w mojej drzwi, delikatne, ale wystarczające bym mógł je usłyszeć- sekundę proszę!...- odpowiedziałem, wstałem i dokładnie związałem szlafrok i w drodze, no bo... to niekulturalne tak się z otwartą klatą prezentować..
Otworzyłem drzwi i byłem gotowy na miły uśmiech mleczarza, listonosza czy też sąsiadki lub sąsiada, ci mili ludzie... zawdzięczam im dużo.
-Witam!- powiedziałem z uśmiechem i wtedy zobaczyłem mego gościa.... To był on... ten sam.. ten strój... nadal miał na sobie plamy krwi...
Stałem przerażony, acz z uśmiechem na ustach, nie mogłem się poruszyć, nawet brwią... w końcu mój gość delikatnie poruszył ręką, jakby starał się mnie odsunąć ale... robił to w taki sposób żeby nie dotknąć mojego szlafroku, nie to co to coś wczoraj... tak czy inaczej, odsunąłem się z drogi i wpuściłem go, na co odpowiedział półgłosem:
-Niech ci błogosławi...- ledwo to usłyszałem, jego głos był suchy, bez barwy, brzmiał jakby nie mógł mówić.
Zamknąłem drzwi i stałem przed nimi jak słup solny... wpuściłem go... słyszałem jak jego nogi ocierają się o śmieci na podłodze, torebki, pudełka nadania na wynos, poczułem jak ogarnia mnie wstyd, ktoś widzi jak żyje....
Po chwili usłyszałem lekki kaszel.
-„Skoro tu już jest... oznacza to moją śmierć..."- pomyślałem i lekkim krokiem powędrowałem do salonu, też brudny, nawet wersalki nie złożyłem- „przyjmę to z godnością... nie będę tchórzem!"
Kiedy stanąłem w futrynie drzwi od salonu zobaczyłem jak mój nieznajomy... robił coś dziwnego... on... sprzątał? A przynajmniej odpychał butem śmieci w jedną górkę, a co dziwniejsze... nie siedział on na niczym, tak jakby się bał zabrudzić miejsce...
-Więc... faire la...- zwiesiłem lekko głowę i odwróciłem się bokiem do niego aby otworzyć barek z alkoholem- „może zdążę jeszcze spróbować czegoś... "
Wnet usłyszałem ciche:
-Wody łaska...- coś było jeszcze w środku, ale nie udało się usłyszeć co, musiał być wyschnięty jak pustynia.
-Ależ... oczywiście...- poszedłem skołowany, może wmawiałem sobie że jednak mi da żyć jeżeli to zrobię, ale przyniosłem, jaki byłby ze mnie gospodarz, gdybym odmówił?
Podałem mu szklanek, wyciągnął ręce, zauważyłem znów plamy na futrze, to była na pewno farba, ale nadal nie pamiętałem takich pazurków, ale miałem to w głowie... gość wziął łyk powoli po czym wypił resztę na raz i odetchnął głęboko, w końcu odezwał się nieco głośniej:
-Dziękuje...- nadal lekko sucho, ale to już chyba z innego powodu.
-Czy... może pan się pośpieszyć?- zapytałem z lekkim przerażeniem w głosie- Ja... nie chce pośpieszać... ale...- zacząłem się trząść, obleciał mnie zimny pot, myśl o śmierci... mój największy lęk.
Ale nieznajomy odpowiedział jedynie poprzez westchnięcie, po czym sięgnął do kieszeni.
-„Amen..."- powiedziałem w głowie, byłem gotowy na koniec, ale szybko zauważyłem że wyjmuje on coś kwadratowego i wtedy zauważyłem, że to mój portfel... a raczej jego zamiennik, zabieram go tylko na małe spotkania, tak jak wczoraj-Dziękuje...- lekko zmieszany odebrałem portfel, w tym właśnie momencie usłyszałem pukanie, znowu- „o nie..."
-Przepraszam...- szybko rzuciłem w stronę nieznajomego i pobiegłem do drzwi- „Co jeszcze?"- zapłakałem w duszy, miałem czemu..
Po ponownym otwarciu drzwi, zobaczyłem parę policjantów... koszmar...
-Witam panów- rozciągnąłem na mojej twarzy lekko oszukany uśmiech.
-Witamy... musimy z panem porozmawiać...- jeden z nich odpowiedział, być może był to byk, natomiast drugi, kawka, stał i notował- szukamy podejrzanej jegomości... widział kogoś pan tu ostatnio?
Ślina stanęła mi w gardle, i lekko wytrzeszczyłem uśmiech;
-Niestety lub stety ...nie- starałem się zachować pozory niewiedzy, ale nagle z salonu wydobył się dźwięk spadającej puszki, dowód na to, że nie byłem sam.
-Ktoś z panem przebywa?- policjant rzucił mi krzywe spojrzenie.
-Widzi pan...- starałem się załagodzić sytuacje, kiedy usłyszałem gwizdanie z salonu.
-Ah... witam- z salonu wyszła zupełnie inna osoba, niż ta, od mojej ostatniej wizyty w tym pokoju- w czym możemy pomóc?- zobaczyliśmy wtedy szczupłego, na moje oko wychudzonego lisa, w poplamionej lekko farbami koszuli i znoszonych, równie mocno poplamionych, spodniach, pewnie dawniej ciemno brązowe, ale zupełnie wypłowiałe, miał również lakierki, poplamione farbą i matowe, dawno nie widziały pewnie pasty do butów. Podczas wymowy choćby najkrótszego zdania wyzwalał z ust gęsty kłęb dymu i wyjmował papierosa.
-Hmm...- policjanci spojrzeli na siebie, po czym lekko przytaknęli- dziękujemy, życzymy miłego dnia- uśmiechnęli się i odwrócili się powoli odeszli w głąb klatki schodowej.
Zamknąłem znów te przeklęte drewniane wrota do piekieł, i powędrowałem do salonu, skołowany, nie chciałem już wiedzieć nic.
-Sen... to jest tylko sen... koszmar...- mówiłem i nalałem sobie do kieliszka odrobinę wina czerwonego i usiadłem na wersalce.
-Przepraszam...- lis wskazał na swój brudny płaszcz na którym przez przypadek usiadłem, od razu wstałem i zacząłem chodzić w kółko po pomieszczeniu- dziękuje, ale... może Pan usiąść- powiedział znów, ale teraz z lekkim zawstydzeniem moim zachowaniem.
-O nie... musze pomyśleć... kim ... czym... o co tu chodzi!?-odłożyłem kieliszek przed złapaniem się na włosy, miałem w głowie pustkę, nic, zero- odpowiadaj!- ze złości tupnąłem nogą, a na twarzy pojawił się wyraźna złość.
-Grzeczniej...- lis skrzyżował ręce, po czym podszedł do barku, wyjął wino białe i wlał do drugiego kieliszka-od początku... musze przeprosić za to zajście- następnie nalał do mojego pustego kieliszka czerwone wino- musiałem się ukryć, a i też oddać Pańską własność, proszę się nie martw, niczego stamtąd nie wziąłem- podał mi kieliszek, złapałem go będąc pod mocnym wrażeniem ze względu na nagłą zmienne barwy głosu- imię... Felix...- wypowiedział to z pewną goryczą.
-Pado...- wstałem i lekko dotknąłem kieliszkiem kieliszek, tak aby usłyszeć słodkie brzdęknięcie szkła.
-Wiem, ale nie przybywam jako fan... - dodał, nieco poważniejszym głosem- lecz z ofertą lub prośbą- lekko penetrował mnie oczami, dopiero teraz zauważyłem detale z jego lica, niebieskie głębokie oczy, liczne zacięcia, prawdopodobnie od noża, gdzie nie gdzie plamy farby.
-Ha... akwizytor zabójca?- rzuciłem lekkim zimnym uśmiechem i wziąłem łyk wina- podziękuje... ale życzę szczęścia- lekko podniosłem kielich, nawet wyrwał mi się lekko prasknięcie, ale twarz pana Felixa było niezmienne, nie zimne ani ciepłe... subiektywne i pełne autorytetu.
-Rozumie pan, panie Pado- jego twarz wyrzuciła kolejny kłęb dymu, jakby gęstszy niż wcześniej, co ciekawsze nawet nie zauważyłem jak zapalał papierosa- gdybym chciał Panu zaproponować zakup produktu zrobiłbym to o wiele bardziej... teatralnie, ale nawet wtedy nie ośmieliłbym się zająć Pańskiego cennego czasu.
-Cokolwiek by to nie było, musze odmówić, jako człowiek prawy i dobrym wychowaniu- podszedłem do okna i wyjrzałem na placyk dla dzieci przed blokiem.
-Jako człowiek dobrze wychowany powinien Pan wysłuchać mej propozycji- lis zabrzmiał na nieco zdenerwowanego- proszę Pana o niewiele, ledwo o metry dwa lub trzy...
-Hmm? Co pan tu insynuuje?
-Jako, że Pan sam oraz nie pogardziłby Pan pomocą- powiedział z lekkim uśmieszkiem.
-Czy pan... nie, nie ... to głupie, bezsensu- wziąłem większy łyk wina.
-A jednak... proszę o pomoc w czasach ciężkich.
Zaniemówiłem, na kilka minut zabrakło mi tchu, taka śmiałość i bezczelność...
-A więc to tak?- powiedziałem, odwracając się powoli- przychodzi pan... wtrąca w kłopoty... a potem... Nie!- zdenerwowany odłożyłem kieliszek i zalałem się złością-pomóc panu... kmiotkowi... wypłoszowi... zabójcy, mordercy!- wskazałem na mojego gościa palcem i podszedłem powoli- takim jak panu.... NIGDY!
-Niech pan się uspokoi... Nie jestem zadowolony ze swojej sławy... i dlatego postanowiłem się do Pana zgłosić...- mogłem zauważyć uczucia przewijające się po jego twarzy, zawstydzenie, złość, odrobinę smutku-proszę o pomoc, tak jak chłop prosi szlachcica o ziemie... -tu zaczęło się we mnie gotować z pełną siłą.
-Jak chłop do szlachcica, tak?! W takim razie- odszedłem na krok i zacząłem wymachiwać rękami, co wyglądało podobno komicznie w szlafroku- LIBERUM VETO!
Nieznajomy tylko westchnął głęboko.
-Proszę zrozumieć, ja chce zmienić moje obecne życie , chce być jak Pan, dawać ludziom nadzieje co do jutra, chce sie zmienić dla miasta- to mnie trochę zasmuciło, kolejny byle kto chce sie dostać na szczyt tylko po to żeby od razu spaść i zostać zapomnianym, ale widział moją bójkę z tymi oprychami, lepiej nie ryzykować, później sie go sam pozbęde.
-Ehh...- usiadłem i westchnąłem- dobrze... widzę, teraz powody takowej decyzji, lecz- wyciągnąłem palec i górę- na okres próbny... nie na zawsze.
-Na razie, mam nadzieje?
-Oczywiście...
Zegar wybił dwunastą, a z sąsiedniego pokoju zapłakał telefon...
YOU ARE READING
Cylinder
General FictionWitaj w Mieście, jedynym miejscu w którym możesz zakwitnąć jako kwait w pieknym ogrodzie sztuki, nauki i filozofi, i wydać owoc który da innym szanse równierz zakwitnąć! Pewnego dnia Pado Rail spotyka bardzo ciekawego jegomościa, kto wie co to zmien...