Telefon płakał z kuchni, mojego najlepiej posprzątanego pokoju.
-Proszę się rozgościć..- powiedziałem pełen zmęczenia i pokazałem ręką pokój i udałem się do telefonu. Podniosłem słuchawkę:
-Hallo? Rezydencja pana Pado- powiedziałem lekko żartobliwie, mojemu mieszkaniu daleko jest do rezydencji..
-Hallo allo!- głos odpowiedział głośno- Tu Klarenty, czy budzę czy film przerywam?
-Ani to, ani to, mój drogi... dzisiaj jest... nieco inaczej- odpowiedziałem lekko zmieszanym głosem, w końcu, co mogłem powiedzieć?
-W takim razie wyśmienicie!- Klarenty miał głos niski, pasujący do jego postury- Czy na godzinę 15-stą i minut 20 ktoś ci dał zaproszenie?- już czułem kłopoty, Klarenty nigdy nie dzwoni z pytaniem „Czy wszystko dobrze?", „Jak zdrowie?", nie... zawsze szuka kogoś do ściągnięcia na swoje przyjęcia- Czuj się zaproszony, mój drogi przyjacielu!
-„Ty mała, wredna, bezkształtna..."- zaczerwieniłem się, wiedział, że moja nieobecność będzie skazą na moim wizerunku- Oczywiście, z rozkoszą przybędę- słodko odpowiedziałem i mało co nie cisnąłem pięścią w stół.
-W takim razie, z niecierpliwością oczekuje na przybycie!- swoim grubym głosem zakończył rozmowę.
-A żeby cię milion i jedno auto przejechało!- krzyknąłem po odłożeniu słuchawki, czułem gotującą się we mnie wściekłość- „spokojnie... nadal mam dużo czasu..."
Poprawiłem szlafrok i udałem się z powrotem do salonu, gdzie zauważyłem mojego gościa, Felixa, zgiętego nieco i trzymającego się za żołądek.
-Czy... wszystko ok?- zapytałem się z niemałym zdziwieniem, zauważyłem również jak bardzo luźna była jego koszula, jakby nic pod nią nie było...
-Za przeproszeniem... czy Pan się obrazi jeżeli poproszę o coś... może nietypowego?- zapytał się mnie z bólem w głosie, jego nogi trzęsły się jakby miały się załamać pod jego, i tak niewielką jak podejrzewam, masą.
-Ależ... oczywiście?- byłem bardzo skołowany, o co mógłby zapytać?
-Czy przypadkiem... nie ma okruszka chleba? - Zastanowiłem się przez chwile.
Nie jestem przyzwyczajony do robienia zakupów, więc musiałem pomyśleć.
-Wydaje mi się, że tak...- pokazałem na kuchnie- Proszę rozsiąść się w kuchni, a ja...- lekko pomachałem rękami na boki- ...zajmę się resztą.
Równo z zakończeniem mojego zdania Lis udał się do wskazanego pokoju, nadal przebierał nogami przez śmieci, a ja zająłem się barkiem.
-„Co to za pytanie?"- w myślach wszystko latało jak huragan- „wiem że jest z biedniejszej sfery, ale przecież zabija ludzi... a przecież to jest na bardzo drogie zlecenia..."
Szybko zamknąłem barek i złapałem za nasze kieliszki, miałem zamiar dokończyć wino jeszcze przed wyjściem, po czym udałem się do mojego gościa. Ten, cicho i spokojnie, czekał na moje przybycie, ale najwyraźniej już zapoznał się z moim małym pomieszczeniem, bo te było rozmiarów naprawdę skromnych, ledwie metrów 4 na 3, nie wliczając obszernej szafki na słodkości, długiej komody na alkohole, gazety, mały zapas papierosów i cokolwiek co mogło byś w tym miejscu, zlewu, kuchenki, czy telewizora, tak wielkiego jak prawie pół mojej postury, a jakby braku miejsca było mało, był jeszcze stół, który przedzielał kuchnie na część do pracy i „resztę", dla gościa na przykład. Felix musiał ten podział zauważyć szybko, bo siedział na krześle po stronie „reszty". Ja tym czasem zajrzałem do chlebaka, ale niestety był pusty, to zły zwyczaj nie mieć co podać...
-„Do cholery ze mną i moim lenistwem!"-prawie ręką uderzyłem się o głowę- „Ale ale! Mam pomysł..."- z uśmiechem przeszedłem do kuchni i zajrzałem do szafki na słodkości „różnorakie", z pośród nich spokojnie mogłem znaleźć jeden konkretny, teoretycznie, prezent.
Była to taca, posrebrzana, wyłożona różnymi łakociami, orzechami, ciasteczkami, kawałkami ciast, nawet owocami kandyzowanymi, po prostu wszystkim czego dusza zapragnie. Dostałem to zaledwie 2 dni temu, ma to być nowe rozwiązanie dla tych którzy organizują duże przyjęcia, albo muszą przygotować coś na ostatnią chwile. Tak czy inaczej taki oto prezent odpakowałem i podałem na stół, co ciekawe wszystko było przepięknie wyłożone i wyeksponowane, aż ślinka ciekła od samego patrzenia.
-Proszę się częstować- z uśmiechem położyłem te ciekawe danie na środek stoliczka- czy może kawy lub herbaty? A może winka?
-Herbaty, jeżeli Pan łaskaw... - jego dłoń nieśmiało zbliżyła się do tacy- a czy to nie zbyt ciężkie na poranek?
-Przyznam się panu... nigdy o tym nie myślałem- odwróciłem się żeby nastawić wodę w czajniku- nigdy śniadań nie jadam... czasu mi brakuje, bo sen zabiera więcej czasu- zaśmiałem się lekko, po czym usiadałem na krześle, tylko żeby zobaczyć że stan tacy się nie zmienił, nic nie znikło, co mnie zdziwiło.
-A to źle, widzi Pan, śniadanie do ważnych rzeczy należy... - zobaczyłem jak jego ręka znów powędrowała nad tace, ale zabrała jedynie małego orzeszka-ale ma pan racje iż jest to kiepska pora na śniadania...
-„Tak jak przyczepianie się do stylu życia innych, ale ja trzymam tą opinie dla siebie..." -pomyślałem i sam poczęstowałem się winem i ciastkiem- a więc, jak mówiłem, musimy omówić zasady... wiele zasad
-Oczywiście, w końcu to pan jest właścicielem mieszkania- Felix spojrzała na mnie, jego spojrzenie sprawiało, że czułem pewien dyskomfort, jakby wiedział coś ważnego o mnie... coś co mogło mi zagrażać...
-Ekhem... tak, po pierwsze, nigdy nie przebywa pan w moim pokoju...- zobaczyłem na jego twarzy gorzki uśmiech- ...i niech pan schowa swoją broń... to tyle... na razie..
-Oczywiście- Felix odpowiedział, zauważyłem jak z kieszeni wyjął chusteczkę i wytarł kąciki ust.
Siedzieliśmy tak w ciszy, przerwanej przez gwiżdżący czajnik, następnie w takiej samej ciszy przesiedzieliśmy następne 20 minut, pustkę wypełniało tykane zegara, stary jak to mieszkanie, a odziedziczyłem je bardzo dawno, rok lub półtora temu... W końcu zegar przewał pustą cisze i zabił na godzinę 13:30.
-„O mój Boże!"- pomyślałem i zrobiłem wielkie oczy odwracając się w stronę zegara- Przepraszam, ale musze się zając czymś ważnym...- wstałem i udałem się powoli w stronę mojego pokoiku.
-Spieszy się Panu? - mój gość ze spokojem wstał razem ze mną i postanowił iść za mną.
-Tak... mam umówione spotkanie...- zatrzymałem się przed drzwiami i spojrzałem za siebie.
-Ah, no tak, przepraszam, poczekam tutaj- lis odwrócił się plecami do mnie i oparł się o ścianę.
-Dziękuję...- wszedłem do środka, oczywiście brudnego pokoju, i wszedłem za moje parawany, moją mało osobistą przebieralnie, tam czekał mnie zawsze czysty przepiękny szaro-granatowy garnitur, purpurowa koszula i czarne spodnie, mój typowy ubiór na wyjścia.
-Czym się pan zajmuje jeżeli wolno zapytać?- postanowiłem pograć trochę przyjaźnie żeby dowiedzieć się kim w sumie jest mój gość.
-Artystą... - ten odpowiedział zza ściany- ale to przesadne nazywanie hobby..
-Artysta? Jakże pięknie!- powiedziałem wpychając koszule w spodnie- Sztuka liryczna, malarstwo czy może na przedstawieniach pan występował?
-Byłem... - tu lekko się zawahał, zatrzymał się i westchnął głośno- ...byłem kiedyś dworkowym malarzem pewnego weterana...- znowu się zatrzymał i odkaszlnął- ...ale już nie jestem jeżeli pan widzi...
-Przykro słyszeć, ale zawsze trzeba wierzyć w lepszą przyszłość- odpowiedziałem i zacząłem pamięcią przeczesywać znajomych z kawiarni
-„Andres? Nie, on nie miał dworku, miał mieszkanie pod miastem... Calaveri? Nie... może on jest z poza miasta?"
-Niestety... bywa...- westchnął po raz kolejny- jeszcze na fortepianie potrafię grać... ale to gorzej...
-O ho ho! Tosz to prawdziwy talent wart miejsca u Angela!- powiedziałem i zawiązałem buty, czarne oczywiście.
-Gdzie?- Felix brzmiał na zdziwionego.
-„Micheal Angelo"- odpowiedziałem i usiadłem na chwilkę przed lustrem- „Kawiarnia snów", jak to piszą w gazetach. „Nasze mało niebo w tym szarym, brudnym, niewyedukowanym mieście..." ci dziennikarze są niewdzięczni... miasto jest piękne, a oni piszą o nim tak jakby tu nie było kamienia na kamieniu!- zaśmiałem się i nałożyłem nową cienką warstwę przezroczystego pudru na moją twarz, jak codziennie- Nie uważa pan?
-Ma pan częściowo racje... ale zawsze na awers jest rewers.
-Co racja to racja...- odpowiedziałem i wyszedłem z pokoju, uszykowany jak zawsze, w moim wielki lustrze w przedpokoju wyglądałem równie olśniewająco jak zwykle- „przepiękny jak zawsze"- zacząłem stroić troszkę miny, gdy chowałem zegarek do kieszeni na sercu, żeby sprawdzić czy gdzieś nie zapomniałem nałożyć „farby".
Z nieuwagi zapomniałem i robiłem to w obecności mojego gościa, ale ten stał raczej rozbawiony, niż zdziwiony.
-„Coś pominąłem podczas makijażu, albo może chodzi mu o miny..."
-Oh, jest Pan niesamowity! - powiedział i lekko klaskał, niezbyt mocno, ale bardzo cicho- Szkoda, że nie jest pan jednym z komików z „Karnawału"- ta nazwa coś mi przypominała... nie pamiętam tylko co...
-Ekhem... przepraszam, to moja typowa część dnia...- powiedziałem i zacząłem szukać kluczyków do auta, rzadko używanego...
Mina Felixa ciągle jeszcze nosiła na sobie wielki uśmieszek, ale moja zaszła nagłą paniką. Przecież nie mogę go tu zostawić... ktoś wpadnie, sąsiadka, mleczarz, czy inny jaki i zamiast mnie będzie jakiś... obdartus... a jak znajdzie TO... o nie... nie mogę do tego dopuścić! Zrobiłem stylowy obrót na pięcie, uśmiechnąłem się przyjaźnie i zapytałem:
-A czemu pan swojego płaszcza nie założył na wyjście?
-Ależ Pan sobie chyba żartuje? - odpowiedział nieco rozśmieszony- z pełną chęcią bym się do pana dołączył... ale widzi pan jak wyglądam...- nieco zawiesił głowę i westchnął.
-„Skubany ma racje!"- zacząłem myśleć nad rozwiązaniem- „Aha! Wiem!" Ale to ja panu dam ubrania! I pachnidła, prosto z Arabii!- uśmiechnąłem się i wszedłem z powrotem do mojego pokoju, a Felix stał i uśmiechał się do mnie, widziałem o co chodzi, więc westchnąłem, wytrzeszczyłem ząbki trochę i powiedziałem- Proszę wejść.
W końcu wszedł, a jego twarz nagle się zmieszała w lekkim obrzydzeniu, smutku i zachwycie.
-Fiu fiu, takiej ilości przepięknych podarunków nie posiadał nawet dwór w którym mieszkałem...
-Tak, tak... to tylko świecidła i bambotle...- nieco zażenowany zdjąłem przepiękną wazę na olejki zapachowe- prezenty, podarunki... śmiecie, pułapki...- drugą część powiedziałem o wiele ciszej, ale Felix zauważył, bo spojrzał się na mnie zdziwiony- tak czy inaczej, musimy z pana zrobić człowieka wartego miliona złotych monet!- odłożyłem wazę i podszedłem do ogromnej szafy, po czym otworzyłem ją bez wahania.
Felix stał cicho i przyglądał się, jak sam szukam czegoś, pomiędzy masą ubrań praktycznie nienoszonych, lub noszonych dzień lub dwa i zostawione na wieczność żeby zbierać kurz.
-Haha! Wiedziałem że to mam!- wyciągnąłem mój drugi najlepszy strój wieczorowy, czarny garnitur, złoto-brązowa koszula i delikatnie szarawe spodnie, idealny zestaw żeby stać się centrum uwagi- Proszę, nawet nie użyty!- powiedziałem żartobliwie i zawiesiłem go o parawany- zapraszam do „przymierzalni"- Ten z pewnym niepokojem przeszedł za parawany, i zaczął się przebierać, czekając zacząłem snuć plan:
-„Jak się by ciebie pozbyć? Że też dzisiaj mi się to dzieje..."- usiadłem przed lustrem i czekałem- „Miałem taki piękny plan na dziś, do kawiarni, a potem do zacisza domowego, spać i nie budzić się do końca świata! Ale nie... zawsze się coś stanie, zadzwoni taki Klarenty, czy zwali się ktoś... ale on jest gorszy! On coś wie! On wie... "- westchnąłem i popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze- „Co to za życie? Ciągle biegam tam i uwdzie... nigdy nawet sekundy na przemyślenie czegokolwiek, odpoczynek, czy przyjemność..."- położyłem się prawie płasko na biurku przed lustrem i westchnąłem głośno i tak leżałem, nie miałem siły samemu się podnieść, chciałem spać, czułem się tak błogo z zamkniętymi oczami, tak wygodnie i błogo, chociaż zimne biurko nie należało do najwygodniejszych miejsc. W końcu z błogiego półsnu wyjął mnie Felix, lekko szturchnął mnie palcem:
-Przepraszam... jest pewien.. ekhem, mały, problem...
-Co?- spojrzałem się na niego i niemało nie wybuchłem ze śmiechu, garnitur, koszula, nawet spodnie wisiały na nim tak jak kiedy dzieci zakładają ubrania swoich rodziców dla zabawy- oh... ekhem... widzę... niech pan poczeka- wstałem powoli i zacząłem szukać w szafie- Gdzie ja to zostawiłem? Przecież tego nigdy nie ruszałem...- nieco zanurkowałem w szafie, ten widok musiał być nieco zabawny ponieważ usłyszałem lekki śmiech- "śmiej się póki możesz..." Ah, tu jest!- wyciągnąłem się z szafy z próżniowo zapakowanym, szykownym strojem.
-Cóż to Pan wyjął? - Lis zapytał się ciekawie oglądając znalezisko.
-Przedstawiam panu „Pakowanie przyszłości!", produkt od VacumandPacking- zacząłem szukać po biurku nożyczek- Dostałem to jako prezent od nich samych, w ten sposób zmniejsza się objętość bagażu, dostawy lub zapasy w magazynie... albo tak przynajmniej się reklamują...
-Widzę... ale co to do rzeczy z naszą obecną sytuacją?
-A widzi pan, stroje przygotowane dla gości były przygotowane z góry... niestety ja okazałem się zbyt... „obszerny"... jeżeli pan rozumie- westchnąłem lekko i otworzyłem paczkę, ta w sekund się lekko nadęła się powietrzem i niemalże powiększyła dwukrotnie- Proszę, to powinno na pana pasować niemalże idealnie!- podałem opakowanie Felixowi, ten w milczeniu zabrał ubranie i poszedł z powrotem za parawany.
-„Eh... nici z rogalików i kawy... mamy ledwie godzinkę..."
Siedziałem na krześle i przymrużyłem oczy, chyba zasnąłem, tak... to był sen, słodki jak nektar i długi, jak letni dzień... leżałem na słońcu, napój w mojej łapie, o dziwo bez koszuli, ale wokół nikogo nie było, więc nie musiałem się martwić... delikatna bryza, czułem zapach świeżo gotowanego gulaszu, co zmusiło mnie do oblizania ze smakiem moich ust, czułem się wolny, nikogo nie było, tylko ja słońce, ja i mój napój... lecz czar w pewnym momencie prysł... postanowiłem się rozejrzeć, zobaczyć jak mój raj wygląda, czy to plaża, czy las, a może łączka, na której wolno rośnie mlecz? ... To był błąd... mogłem leżeć... leżeć i spać... lecz nie, ciekawość zabiła kota, wstałem, leniwie, przeciągając się i ziewając... i wtedy to zobaczyłem... białe ściany... pięknie zadbany ogród... o nie... nie tu! Tylko nie tu! Zabierzcie mnie! I wtedy uratował mnie Felix... znowu...
-Ah! O mój boże!- podskoczyłem lekko i złapałem się za serce.
-Czy z Panem w porządku? - Lis popatrzył na mnie lekko zaniepokojony.
-T-tak... ekhem... czy pan gotowy?- odpowiedziałem i lekko ziewnąłem.
-Ależ oczywiście!- Lis z pełnym zadowoleniem zrobił krok w tył i zaprezentował się w swoim nowym stroju, czarne buty, brązowawo-czarne spodnie i kremowo-żółta koszula nadały mu pewnego wdzięku, nawet twarz lekko wymył...
-Przepięknie! W takim razie zapraszam pana, w „Veneci" nas oczekują!- powiedziałem i złapałem za kluczyki mojego auta, po czym nałożyłem na siebie czarny, aksamitny płaszcz, lecz lis wyszedł goły, bez płaszcza czy kapelusza- na dole zaparkowałem... moją „bryczkę" na dole. „Bryczka"... co za głupota to zwykle auto, jak każde, ford Cleine, standard w mieście, czarna i elegancko wykończona różnymi ozdobami, mam je ledwo od roku, a nadal jest jak świeżo z salonu, chyba jedyna rzecz która jest tak przyjemna jak zawsze, jazda po pustych ulicach Kapitolu.... Jeszcze na klatce schodowej, podczas kiedy zamykałem drzwi, Felix zadał mi kilka pytań:
-A skąd pan pochodzi, jeżeli wolno zapytać...
-Pytać zawsze wolno, acz...- westchnąłem lekko- skąd pochodzę... nie stąd, tyle uważam, że wystarczy, w końcu o człowieku mówi jego zachowanie, czyż nie?
-Oczywiście...- czułem w jego odpowiedzi lekkie zadowolenie- a czy pan kiedykolwiek opuszcza miasto? W końcu... ten samy teren może się każdemu w pewnym momencie znudzić.
-Ah, ma pan całkowitą racje...- zacząłem schodzić po schodach, z Felixem u boku- czasem, czasem... ale rozumie pan, trudno znaleźć mi wolną chwilkę, acz mam jeden wyjazd za tydzień zaplanowany...
-A gdzie, jeżeli moją ciekawość może Pan ukoić?
-Słyszał pan o „Deseperado"?- byliśmy już na drugim piętrze, nas szczęście nikogo nie spotkaliśmy...
-Czy to nie jest aby „najpiękniejszy Hotel nad jeziorem"?
-A tak... Jedyny, ale to nie zmienia ich hasła-zaśmiałem się lekko i wyciągnąłem z kieszeni grube cygaro- poczęstuje się pan?
-Nie, nie... wole papierosy... a co do hotelu, myślałem, że mieli naprzeciwko jeziora konkurencje- z kieszeni lisa pojawiły się cienkie papierosy.
-„Bryza"... a ma pan racje, ale przenieśli się nieco dalej, ze względu na... pewne problemy... W końcu! Staliśmy przed drzwiami, ale wcześniej zacząłem przeszukiwać moje palto, szukając zapalniczki, lecz ta zniknęła, gdzieś przepadła, może została na stole, w kuchni... tak czy inaczej, nie znajdowała się w mojej kieszeni.
-Czy czegoś Pan zapomniał? - Felix spojrzał się w moją stronę, lekko zaciekawiony.
-Moja zapalniczka... zapomniałem jej wziąć ze sobą...
-W takim razie, proszę... - podał mi swoja zapalniczkę, porysowaną i lekko zasmoloną- tylko proszę oddać, jest dla mnie cenna...
-Dziękuje...- odwróciłem się i zacząłem podpalać cygaro, powoli, ale skutecznie. Zanim się obróciłem zauważyłem coś na wieczku... „Dla weterana, rok 1950, niech, niech świeci jak słońce w ciemnościach"... coś to mi przypomina... nieważne, szybko odwróciłem się i oddałem zapalniczkę.
-Dziękuje...
Wyszliśmy na podwórze, tam, ciepłe słońce i zimny powiew powitały nas...
YOU ARE READING
Cylinder
General FictionWitaj w Mieście, jedynym miejscu w którym możesz zakwitnąć jako kwait w pieknym ogrodzie sztuki, nauki i filozofi, i wydać owoc który da innym szanse równierz zakwitnąć! Pewnego dnia Pado Rail spotyka bardzo ciekawego jegomościa, kto wie co to zmien...