-Oczywiście!- Pado trzymał swoją laskę jak oręż, którym ,mogło by być- Czas jest po naszej stronie, ale teraz mamy czas na odpoczynek!
"Skwer" był praktycznie mały lasem, czy też może raczej pałacem, z własnym stawem, ogrodem egzotycznym oraz teatrem. Co prawda była to wiekowa część miasta, ale nadal niesamowita.
-Panie Pado, nie rozumiem, jak może nam to pomóc- idąc za Pado, widziałem rozłożone krzesła oraz koce i parasole, a na nich odpoczywających mieszczan.
-W stresie człowiek nie myśli, musimy pana zrelaksować...- nagle na horyzoncie pojawił sie Presto, machając rękami w naszą stronę- ...ale relaksu nie da się wymusić, dlatego...- Pado wyjął z kieszeni naszyjnik ze srebra, zakończony miniaturowym mieczem- ...jeżeli będziesz czegoś potrzebować, pokaż im to, miłej zabawy!
-Ah! Pado, Jak miło cie widzieć!- Fretka uśmiechnął się szeroko i ukłonił w naszą stronę- Oraz miło widzieć pana, panie Felixie!
-Pana również- Presto był chyba najmilszą osobą w mieście, milszą nawet od samego Pado.
-Auf widern sehen!- Pado i Presto odeszli powoli, zostawiając mnie na środku łączki, obserwowanym przez wszystkich.
Podszedłem nad staw i usiadłem na ławce, niemiałem jak zabić czasu, więc po prostu siedziałem, zestresowany ze względu na brak czasu, ale Pado starał sie mnie przekonać, iż "czas to nasz ostatni problem". Nagle za mną usłyszałem jakiś słodki, niewinny śmiech, nigdy nie słyszałem podobnego głosu, jak pierze, a jaki czysta i wyraźna dykcja. Obróciłem łeb lekko za siebie i zobaczyłem młodą damę w biało- błękitnej sukni, w słomkowym, dostojnym kapeluszu, trzymającą siatkę na motyle i przepasaną szykownym pasem materiału, wyglądała jak z bajki, twarz miała lekko udekorowaną, ale jej włosy przyciągały najwięcej uwagi, złote, średniej długości loki, błyszczały jak słońce. Nagle odwróciła się w moją stronę na chwile i zrobiła, słodką, zaskoczoną minę, oczywiście odwróciłem sie jak najszybciej, usłyszałem za sobą ponownie jej słodki śmiech, a następnie zobaczyłem motyla, centralnie nade mną, następnie mała, plastikowa siatka na motyle pojawiła się na mnie, na szczęście bez motyla.
-Ojejku, jakże mi przykro, pomyliłam z pana z motylem, najwyraźniej- ten głos był dziwnie znajomy, gdzieś go słyszałem...
-Na pewno nie z powodu piękna, ani wolności, ale dziękuje za komplement- wstałem powoli i ukłoniłem sie lekko w stronę damy.
-Gdzieś pana widziałem... na pewno, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd...- młoda dama ukłoniła się spowrotem, lekko podnosząc sukienkę, ale nawet nie musiała, jej głos mógłby człowieka zahipnotyzować- oh! Gdzie me maniery, kogoś tak zajść i nie powitać, Jestem Rosy, ale mawiają mi Butterfly.
-Jakże piękne imię, pasuje pani- Rosy uśmiechnęła się i lekko zaczerwieniła, oh, jakże ona była niesamowita- Me imię, Felix, Felix Fictif-Nom, to przyjemność panią poznać.
Gdy tylko wypowiedziałem moje imię Rosy uśmiechnęła się szeroko.
-To pan! Wiedziałam, wiedziałam!- Butterfly złapała mnie za rękę i lekko pociągnęła w stronę teatru- Mam do pana tyle pytań!
Zdziwiony mogłem tylko o jedno zapytać.
-O czym pani mówi?
-Jest pan naszą najnowszą gwiazdą w mieście, pana niezwykły występ oczarował wszystkich!- szedłem za Rosy powoli, lecz szedłem.
-Ależ ja zagrałem ledwo raz!
Nagle Rosy zatrzymała się i, machając swoją siatką, wskazała na mój nos.
-Panie Fictif, nie liczy sie ilość, lecz jakość!
Poczym wróciła do podróży.
Teatr był wykonany w antycznym stylu, lecz na mniejszą skale, widzowie mieli półkolistą loże, która od strony wejścia posiadała małą winiarnio-kawiarnie, sama scena za to, była niższa niż loża widowni, była również półokrągła, lecz od widowni centralnie była oddzielona wodą, gdyż scena była wyspą, a na niej kilka instrumentów, widocznie sprzątają. Rosy usiadła wysoko prawie na samym szczycie, a ja szedłem za nią, po prostu musiałem.
-Pani Butterfly... co ja pani mogę dać, czego pewnie każdy inny artysta, może dać?- zapytałem, ale wiedziałem, że to nie moja mocna strona.
-Muzykę, prosto z serca, taką jakiej potrzeba!- Nagle podszedł do nas elegancko ubrany starszy mężczyzna.
-Pani Butterfly- nosił on ze sobą torbę z inicjałami RK- Czy będzie pani czegoś potrzebować?
-Ależ nie, lecz... - słodkie oczy Rosy powędrowały w moją stronę- ... może pan potrzebuje czegoś?
-Jeżeli pani nie wadzi, wody, lub herbaty, od rana nie piłem...
-Frank- Rosy siedziała dumnie i prosto- Proszę herbaty i dwie filiżanki, oraz cukier, nasz gość zasługuje na najlepszą obsługę.
-Proszę sie nie trudzić, jestem przyzwyczajony do gorzkich smaków- odpowiedziałem, prostując plecy i kaszląc mocno.
-Oh! lepiej, przynieś miodu, moja babka zawsze poleca herbatę z miodem na kaszle- Frank przytaknął i odszedł powoli, miód oczywiście nie pomoże, kaszel jest po prostu częścią mnie- Czy mogę pana o coś zapytać?
-Oczywiście, pani Rosy.
-Kiedy pan wystąpi?
-O czym pani mówi?- nie wiedziałem co sie dzieje.
-Wirtuoz taki jak pan nie gra tylko raz, prawda? Zastanawiam się, kiedy mogę usłyszeć pana słodką muzykę ponownie.
-Słyszała pani jak grałem?
-Oczywiście, na przyjęciu Pana Nanorat, pana gra była prawdziwie magiczna.
-Niemożliwe! Zapamiętałbym taką piękną osobę, jak pani.- odpowiedział nieśmiało, najwyraźniej mocno pochlebiając Rosy, gdyż ta złapała mnie za rękę, jej skóra była być może lekko wyblakła, lecz jakże delikatna.
-Ależ oczywiście, że byłam na sali balowej!- Rosy pokazała na scenę i pianino stojące z boku, na początku nic nie zrozumiałem z tego- Ja byłam niestety w rogu, zagadywana przez gości, chciałem z panem tej nocy porozmawiać, ale, rozumie pan, reporterzy i ich śmieszne pytania.
-Rozumiem, o mały włos nie rozszarpali mnie na scenie.
-Widzi pan, następnie jeszcze pani Marry... rozumie pan, ja i moja koleżanka ostatnio nie porozumiewamy się w pokoju.- Rosy odrzuciła włosy do tyłu, w momencie w którym jej kamerdyner wrócił, z herbatą, filiżankami i małą miseczką miodu, pełny zestaw.- dziękuje Frank, możesz iść na przerwę teraz, chciałabym mieć odrobinę prywatności podczas rozmowy- Kamerdyner powoli odszedł i zniknął za schodami, na szczęście szeroki mur służył nam za stół, nalałem herbaty i wróciliśmy do rozmowy.
-Rozumiem, nawet najlepsi przyjaciele czasem wpadną w nie zgodę- wypiłem odrobinę herbaty, była słodka sama z siebie, po prostu przepyszna- Jeżeli wolno zapytać, co pani robi w tej złotej klatce?
-Ależ to żadna klatka! Uwielbiam nasz "skwer", czy wie pan, że to miejsce jest polecane przez naszych najlepszych lekarzy? Czyste powietrze, cisza, bliskość natury, każdy tu może odpocząć.
-To wyjaśnia czemu pan Pado zechciał mnie tu przywieść.
-Jest pan przyjacielem Pado?- Rosy uśmiechnęła się szeroko- A więc jest pan naszym nowym członkiem!
-Członkiem? Czego niby?- odłożyłem filiżankę.
-Ja, Pani Nanorat, Pado, oraz Marry jesteśmy dumnymi członkami ugrupowania "Aniołów miejskich"- Rosy, wyprostowana, dumnie podniosła nos i uśmiechnęła się szeroko- Naszym celem jest naprawianie miasta i przynoszenie światła w jego ciemne zakamarki!
-Światła? Trzeba przyznać, biedniejsze dzielnice miewają problemy z prądem.
-Oj, panie Felixie, jest pan zabawny- Rosy wyjęła z torebki, pozostawionej najwyraźniej przez jej kamerdynera, małe drewniane pudełeczko- To metaforyczne światło, lecz, to prawda, wiele dzielnic cierpi na brak prądu... może zajmie sie pan tym?
-Przepraszam?- Rosy wyjęła z pudełka wyplecioną z miękkiego materiału bransoletę, poczym mi ją podała- Przecież do tego potrzeba było by mnóstwa ludzi, pieniędzy, nie mówiąc o wybraniu najpotrzebniejszej dzielnicy!
-Musi być pan naprawdę nowym nabytkiem w mieście- Rosy zaśmiała sie słodko, podkreślając swój piękny profil, była jak bogini- dzielnice są równie w biedzie, ale jako że aktualnie pomagamy południowo-wschodniej "dzielnicy", to będzie już prawie koniec napraw, a o pieniądze proszę sie nie martwić, spotkania charytatywne pokryją koszta, pański talent może uratować wiele osób.
-Jedną dzielnice? Przecież całe południe potrzebuje pomocy, brak wody, ciepła, prądu, lekarzy...
-Nie możemy pomóc wszystkim, to przekracza nasze możliwości...- Rosy lekko posmutniała.
-Czemu? Nie rozumiem, kilkudniowa zbiórka pieniędzy może...
-Panie Felixie, sama jedna szkoła, z nauczycielami, boiskiem, salami i wyposażeniem jest droga, przecież sama na siebie nie zarabia, szpitale są jeszcze droższe, o naprawie kanalizacji nie mówiąc...
Przypomniał mi sie sytuacja sprzed kilku miesięcy.
W moim pokoiku, na stole leżała szklana butelka z mlekiem, z codziennej dostawy, siedziałem na krześle, czekając na wodę, ostatnio pękła rura, więc na swoją "turę" trzeba było czekać.
W radiu leciała zwyczajna muzyka, delikatna, ale przemielona przez okropne głośniki, lecz nagle biały szum zamącił spokój pokoju.
-Obywatele- Szorstki, obrzydliwy głos odezwał się przez głośnik- Ogłaszamy, iż dzielnice, Karłowa, Musztry, Braku, oraz Ludna- Oczywiście, wspomniał naszą dzielnice- Dostęp do wody, a być może nawet prądu, w dalszych dzielnicach, będzie ograniczony, lub niedostępne, ale proszę sie nie martwić, to zajmie tylko tydzień.
Muzyka wróciła, tak samo potworna, jak była wcześniej, starała się osłodzić piekło w którym byliśmy. Wyszedłem na klatke schodową, na dole był mały pub, prowadzony przez starszego faceta, nielubiany, podejrzewany o rozcieńczanie alkoholi w wodzie, czystej, czy prosto ze ścieku, nikt nie wiedział.
-Cholerni smarkacze!- starsza pani siedziała i piłą herbatę, pewnie ze starej, użytej torebki- Wodę zabrali, wodę! Co następne? Mieszkania zburzą?!- Kobieta machała rękami, a jej wnuk, prawdopodobnie, powoli zjadał kanapkę.
-Pani, czego nie zrobią?- właściciel odpowiedział, wycierając blat i kaszląc- A w hydro pałacu pewnie nadal sprzedają te "kryształową".
-Piwa...- usiadłem za barem, wiedziałem że dzisiaj nie uda mi sie umyć, nawet nie przeszkadzało i tak była by to zimna kąpiel, ciepłej wody nigdy nie było.
-Może coś mocniejszego, na mój koszt- brodaty mężczyzna nalał mi tanie wódki, prawdopodobnie, nie powinienem się martwić, mam bardzo mocny łeb.
Wypiłem zawartość, bezgłośnie, poczym ponownie poprosiłem o piwo.
-Czemu nie napije sie pan reszty ze mną?- ten gość zawsze działał mi na nerwy.
-Podziękuje...
-Hmpf...mógłby pan sie uśmiechnąć, raz na jakiś czas- i podał mi puszke taniego piwska.
-Proszę mnie nie denerwować...- odpowiedziałem, kończąc piwo, powoli odchodząc od baru.
-Tacy jak ty powinni uważać, skończysz kiedyś pod ziemią.
-Przynajmniej nie jak ty- zatrzymałem sie w drzwiach.
-Ty mała szmato!- właściciel rzucił w moją stronę pustą butelkę, nie trafił oczywiście, ale starsza pani i jej wnuczek uciekli z krzykiem- Co osiągnąłeś lepszego niż ja? Chwal się, wieśniaku!
Odwróciłem się i powoli podszedłem do baru, powoli gotowało sie coś we mnie.
-Jesteś pijakiem, prawie nic nie różni ciebie od bezdomnych na "Braku"!- uderzyłem ręką o stół, na co właściciel odpowiedział łapiąc mnie za kołnierz, był silny, to można mu przyznać.
-Jak z tobą skończę, będziesz sie modlił o śmierć!- śmierdziało od niego tanim alkoholem.
W tym momencie coś we mnie pękło, po prostu poczułem czysty gniew, chciałem go nabić na lampę stojącą w rogu.
-Zrobię z ciebie mielone!- wyjąłem z kieszeni mały nożyk i lekko ugodziłem mężczyznę w rękę, oczywiście, ten rzucił się na ziemie, rana musiała być głęboka.
-Wynocha! Cholerny złodziej, morderca!- mężczyzna wyszedł do pomieszczenia służbowego, a moja złość odeszła, ale zostawiła coś po sobie, wstyd...
W ręce trzymałem zakrwawiony nóż, śmierdziałem jak szczur kanałowy, byłem ubrany w łachmany...
Co ze mną stało...
-Panie Felixie?- Rosy pstryknęła palcami przy moim uchu, nagle wspomnienia zostały rozwiane, jakby nigdy nie istniały- Czy jest z panem wszystko dobrze?
-Ah, tak tak, proszę sie nie martwić- wytarłem oczy, zbierały mi się tam łzy- zamyśliłem sie... głupio z mojej strony.
-Czemu? Myśli są ważne, łatwo można się pogubić, ale to oznacza, że jest sie kreatywnym- Rosy uśmiechnęła się i wstała powoli- mam prośbę do pana...
-Oczywiście- wstałem i podałem Rosy jej torbę.
-Widzi pan, pan tak pięknie gra, a pianino jest tu, na scenie- Rosy pokazała na pianino na scenie- Czy zagra pan, dla mnie, jest tu nieco za cicho...
-Dla pani? Nawet gdybym miałbym mieć zagrać po raz ostatni- ukłoniłem sie nisko i udałem sie w stronę sceny, musiałem przeskoczyć małą przestrzeń nad wodą, oddzielającą scenę od widowni, ale po tym stałem tak jak kilka nocy temu, ale tym razem na widowni była tylko Rosy.
Usiadłem za pianinem i zastanowiłem się szybko, postanowiłem zagrać klasyk, "marsz żałobny", znałem go z dawnych, dawnych czasów, i zawsze będę w stanie go zagrać.
-A cóż to?- Usłyszałem Pado, który właśnie pojawił sie widowni, razem z Presto.
-Pan Felix za chwile będzie grać, proszę usiąść!- Rosy uśmiechnęła sie szeroko i pokazała z ukłonem wolne miejsca, traktowała to trochę jak zabawę.
-Najlepszy muzyk w mieście ma zamiar zagrać? Z chęcią posłuchamy!- Presto podszedł do Rosy i ukłonił się, podnosząc swój kapelusz wysoko, widać było, był w świetnym humorze.
-Proszę sie rozsiąść i sie wsłuchać!- moje ręce szybko opadły na klawisze i rozpoczęły pieśń.
Ile to trwało, sam dodawałem kilka własnych fragmentów, ale patrząc na siedzenia, mogłem zauważyć, jak Presto i Rosy tańczyli! To ci zabawa! Krok w tył, przód, obroty i piruety, na szczęście byli podobnego wzrostu, ale niestety Pado siedział obok, ręce skrzyżowane, odetchnął głęboko i spojrzał sie na mnie, wzruszając ramionami chcąc powiedzieć:
-Co ja poradzę?
Tańce trwały 6 minut, skończone razem z muzyką, automatycznie wstałem aby rozprostować kości, a ci zaczęli mi klaskać, nie wiedząc co zrobić, ukłoniłem sie lekko.
-Brawo, brawo!- Rosy rzuciła na scenę róże, miała kilka na torebce, podniosłem ją szybko i powąchałem, słodyczy...
-Vivla Felix!- Presto klaskał najgłośniej, z równie wielkim uśmiechem.
Pado jedynie klaskał, ale uśmiechał sie, musiało mu sie bardzo podobać.
- Dziękuje, dziękuje- pomachałem ręką na moich "widzów"- jesteście wspaniałą widownią!- wróciłem ze sceny i od razu złapał mnie Pado na słówko.
-Musimy niestety wracać, mam naprawdę ważne... spotkanie, wieczorem- Pado powiedział z lekkim bólem.
-Oj Pado, powinieneś sobie zrobić przerwę- Rosy wyjęła małą siateczkę na motyle i motyla w słoiku- przemęczasz się!
-Właśnie!- Presto wyjął z kieszeni zegarek, a potem jakoś... zniknął, zegarek oczywiście- Czekam na ten dzień kiedy będziesz bardziej żywy niż trup!
-Żywy to ja jestem jak dziesięciu ciebie!- Pado wyprostował się i wyciągnął z kieszeni kluczyki do auta.
-Rozmiarem już do tego momentu doszedłeś- Presto i Pado wybuchli śmiechem, bardziej Presto, jako, że on opowiadał.
-Chodźmy, bo sie jeszcze tu zasiedzimy- Uśmiechnięty szturchnąłem Pado i podałem ręke Rosy- do następnego razu, pani Rosy- jej dłoń lekko pocałowałem.
-Zwracaj sie do mnie Butterfly, Felixie- Rosy uśmiechnęła się, pożegnała z Pado i odwróciła się do Presto- A pan może dotrzyma mi towarzystwa?
-Z chęcią!- Presto pomachał do nas- Ciao!- poczym udał sie za Rosy, szukać motyli.
Ja z Pado również udaliśmy się, do auta.
-Co o niej uważasz?- Pado zapytał się i odetchnął szybko.
-Słowa nie opiszą słodyczy...
-To świetnie!- Pado i ja weszliśmy do auta i odjechaliśmy, ale ja tylko myślałem jo niej...
YOU ARE READING
Cylinder
General FictionWitaj w Mieście, jedynym miejscu w którym możesz zakwitnąć jako kwait w pieknym ogrodzie sztuki, nauki i filozofi, i wydać owoc który da innym szanse równierz zakwitnąć! Pewnego dnia Pado Rail spotyka bardzo ciekawego jegomościa, kto wie co to zmien...