Otworzyłam ociężałe powieki po czym powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Swój wzrok przeniosłam w kierunku okna. Niedługo świta. Wstałam z łóżka i ubrałam na siebie przygotowane wcześniej ubrania. Gdy już to zrobiłam wzięłam do ręki plecak oraz flet, który schowałam do kieszeni płaszcza. Na głowę założyłam kaptur, gdyż na dworze padał deszcz, a nie zamierzałam być cała mokra. Zeszłam szybko na dół i wyszłam z wieży.
Z tego co widzę orkowie służący Sarumanowi zaczęli już wyrywać kolejne drzewa, tak samo jak wczoraj. Nie wiem w jakim celu, ale nie zamierzam go o to dopytywać. Pewnie znowu odpowiedzią jaką bym otrzymała to "potem ci to wyjaśnię" albo "nie powinnaś się tym interesować".
Ruszyłam w kierunku stajni. Lecz ku mojemu niezadowoleniu zatrzymali mnie strażnicy.
-Imię i cel zabrania konia- jeden z nich polecił mi chrypliwym głosem. Aż taka nierozpoznawalna jestem w tym kapturze? Uśmiechnęłam się pod nosem i przewróciłam oczami.
-To nie twoja sprawa po co mi koń, a teraz przepuść mnie- rozkazałam mu z nieco podniesionym głosem. Nie rozpoznali mnie mimo że jestem tu jedyną kobietą. Idioci.
-Najpierw imię. Chyba że mamy zawiadomić Sarumana- tym razem to ten drugi postanowił się odezwać.
-Słuchajcie jeśli chcecie żyć to mnie przepuśćcie- powiedziałam.
-Imię- wycharczał jego towarzysz. A ten dalej swoje. Spojrzałam na niego z mordem w oczach po czym zdjęłam szybko kaptur spod którego wyleciały moje czarne włosy. Oni spojrzeli na mnie i niemal od razu zaczęli mi się tlumaczyć.
-Przepraszamy. Nie rozpoznaliśmy pani- powiedzieli, ale w ich głosie nie wyczuwałam, ani odrobiny skruchy. Próbowali jedynie obronić swoje nic nie warte życia- to się więcej nie zdarzy.
-Oj macie rację nie zdarzy- potwierdziłam jego słowa i w mgnieniu oka wyjęłam sztylety z kieszeni po czym jednym płynnym ruchem poderżnęłam im gardła. Spojrzałam na przechodzących obok orków.
-Znajdźcie kogoś na zastępstwo- powiedziałam po czym z powrotem założyłam kaptur i weszłam do stajni.
Gdy to zrobiłam podeszłam do jednego z boksów i wyprowadziłam czarnego konia. Na podobnych jeżdżą Nazgûle, jednak ten ma jedną różnicę, który rzuca się już na pierwszy rzut oka. Albowiem posiada małą, białą gwiazdkę na czole.
Bez większego zawahania wsiadłam na niego i wyjechałam galopem w kierunku Rivendell. Kaptur zsunął mi się z głowy. Wiatr we włosach to jedna z rzeczy jaką wręcz uwielbiam podczas jazdy, jednak tym razem nie była to dla mnie, aż taka przyjemność, gdyż deszcz nie przestawał padać. Przez cały czas musiałam mieć przymrużone oczy, żeby krople wody nie podrażniały mi ich aż tak.
Zanim dotarłam do Rivendell minęły cztery dni, ale w końcu piątego dnia ukazało mi się ono na horyzoncie.
Założyłam szybko kaptur i wjechałam kłusem przez bramę główną. Na jednym z balkonów zauważyłam Gandalfa i Elronda. Moją uwagę przykuli również przedstawiciele wielu ras którzy przybyli na zebranie w sprawie pierścienia. Zabawne, że wszyscy pojawili się dosłownie w tym samym czasie.
Gdy tylko wjechałam na teren królestwa oczy wszystkich zwróciły się w moim kierunku. Nic dziwnego. Zeskoczyłam z konia.
-Kim jesteś?- zapytał jeden z nich. Spojrzałam w kierunku elfa. Znam go, a on mnie. Śmieszne, że nie poznał swojej dawnej przyjaciółki, chociaż w sumie... tak bym naszej dawnej relacji nie nazwała, hmmm... to była raczej współpraca. Spojrzałam w jego kierunku, po czym delikatnie się uśmiechnęłam. Zdjęłam kaptur, a gdy tylko doszło do nich kim jestem, niemal od razu wszyscy strażnicy w promieniu kilku mil podbiegli i wymierzyli w moim kierunku włócznie, łuki oraz wszystko inne co mieli pod ręką. Dwaj chwycili mnie za ramiona, nie oszczędzając przy tym siły.
CZYTASZ
✓ ROZWIŃ SKRZYDŁA • Władca Pierścieni | Boromir
Fanfic❝ Dostałam zadanie, dzięki któremu wreszcie pokażę na co mnie stać. ❞ © SindSwayer 2020 ROZWIŃ SKRZYDŁA • Władca Pierścieni | Boromir | Niedokończona korekta |