/1

421 27 7
                                    

Bliźnięta Gleeful słyneły z comiesięcznych występów w namiocie telepatii w którym to pokazywały zdumiewające wszystkich sztuczki magiczne. Nikt nie wiedział, że owa dwójka często drze ze sobą koty i nie dokońca zachowuje się tak jak na scenie.

- Ale śmierdzisz, odsuń się odemnie! - krzyknęła Mabel starająca odsunąć się od brata.

- Zamknij się - warknął Dipper - Nie moja wina, że drzwi do składziku zatrzasnęły się akurat teraz! Poza tym, sama śmierdzisz.

Składzik na ich niekorzyść był nieprzyjemnie ciasny, a drzwi często same z siebie lubiły się zatrzaskiwać w najmniej spodziewanym momencie.

- Jeśli przez Ciebie nie uda mi się spotkać z Gideonem to przysięgam, że Ci tego nie daruję.

- Mogłabyś w końcu przestać gadać i zacząć myśleć. Wystarczy, że użyjemy naszej magii do otworzenia drzwi.

Mabel prychnęła niezadowolona i po chwili za pomocą magii otworzyła drewniane drzwi. Ze składziku wyszła jako pierwsza i ruszyła w stronę sceny pożegnać oraz podziękować widowni.
Dipper ruszył tuż za nią, bo na jego nieszczęście on też musiał pożegnać się z widownią.

Tuż przed wejściem na scenę zatrzymał Mabel, posłał jej niechętne spojrzenie i wystawił dłoń w jej stronę. Dziewczyna wywracając oczami chwyciła jego dłoń po czym oboje sztucznie się uśmiechając wyszli na scenę dodatkowo machając dłońmi do widowni.

- Po raz kolejny dziękujemy wam wszystkim za przybycie - zaczęła Mabel - i mamy nadzieję, że odwiedzicie nas następnym razem.

- Na następnym pokazie zaprezentujemy wam coś jeszcze bardziej tajemniczego niż zazwyczaj.

Ukłonili się, a światła oświetlające ich zgasły. Kiedy salę wypełniła ciemność, a oklaski widowni ustały bliźnięta opuściły scenę i udały się w swoich kierunkach.

Dipper kierował się do willi, żeby mieć chwilę spokoju, którego miał nadzieje, że w końcu zazna. Na jego nieszczęście jeden z jego wujów - tym razem był to Stanford - podbiegł do niego i podając stertę papierów kazał je odnieść do swojego gabinetu.

Młodszy bliźniak nie lubił kiedy wujowie kazali robić mu cokolwiek, jakby sami nie mogli ruszyć swoich czterech liter i tego załatwić. Chłopak tylko cicho stęknął i poszedł w stronę domu.

Ich domostwo wcale nie było tak daleko od namiotu jak mogłoby się wydawać, zajmowało to tylko dziesięć minut pieszo, a znajdowało się w najcichszym zakątku Reverse Falls.

Budynek wybudowany był z drewna i cegieł, położony był na niewielkim pagórku. Składał się on z parteru, jednego piętra, strychu oraz rozległego kompleksu podziemi, do których nikt poza Gleefulami nie wchodził, a jak już to nie wracał z tamtąd już nigdy.
O domu krążyły różne plotki, a atmosfera wokół budowli była ciężka i niezbyt przyjemna.

Okna na strychu były tylko dwa, z przodu i z tyłu, stereotypowo w kształcie okręgu z kolorowymi witrażami nie pasującymi wcale do reszty budynku.
Ogrodzony on był żelaznym płotem sięgającym na dwa i pół metra zakończony dziwnymi szpikulcami.

Teren posiadłości nie ograniczał się płotem, sięgał on hen daleko w las, do którego nikt się nie zapuszczał.

Nim Dipper się obejrzał był już w biurze Stanforda i odkładał papiery na jego biurko. Na kupce dostrzegł szarą kartkę z jego imieniem - zapewne musiał zrobić coś o czym łaskawy wuj nie raczył mu wspomnieć. Jednym szybkim ruchem podniósł kartkę i ją otworzył.

- Zadzwoń do Fiddleforda i każ mu przyjść tam gdzie zwykle. Poniżej masz jego numer, użyj telefonu, który jest w moim gabinecie.  Stanford. - brunet skrzywił się i rozsiadając wygodnie w skórzanym fotelu podniósł słuchawkę telefonu.

Smukłym palcem prekręcił blaszkę telefonu z pierwszą cyfrą numeru na sam dół i poczekał aż ta wróci na swoje miejsce, żeby powtórzyć to kilkukrotnie.

- Fiddleford z tej strony, słucham - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.

- To ja, Dipper - powiedział wymuszonym przyjemnym tonem - wuj Stanford chciał żebyś spotkał się z nim tam gdzie zawsze. Pewnie już tam czeka.

- Oczywiście, dziękuję Dipper - po tych słowach odłożył słuchawkę, na co brunet odetchnął z ulgą.

Teraz mógł spokojnie zająć się tym czym chciał i odpocząć, ale zamiast odpoczynku w pokoju, którego przestrzeni nienawidził postanowił przejść się w inne, zapomniane miejsce.

Opuścił więc gabinet i ruszył białym korytarzem przed siebie. Ściany dookoła zdobiły obrazy nieznanych nikomu postaci, które przeszywały na wskorś swoimi spojrzeniami. Płótna rozdzielały drzwi i donice z rozrośniętymi roślinami.

W końcu zatrzymał się przy drzwiach z których farba odrywała się i spadała na podłogę. W drzwiach było pełno zamków, ale tylko dwa z nich zamykały drzwi. Wyjął z kieszeni stary, miedziany klucz i po kolei otworzył oba zamki po czym nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Pomieszczenie nie było zbyt duże, w jednym z rogów stała stara szafa, w innym ledwo trzmające się łóżko, a pod jedynym, zakratowanym oknem stał kaloryfer. Podłoga była szara, a w niektórych miejscach widać było z pod niej ziemię, farba na ścianie była w niezbyt ładnym, niebieskim kolorze, a sufit brudnobiały.
Pomieszczenie jednak nie było opuszczone, bowiem na łóżku ktoś siedział.

Jego włosy były błękitne, a grzywka opadała na prawe oko, które błyszczało na niebiesko, wraz z drugim, po drugiej stronie, przysłonięte długimi rzęsami.
Na ciele miał rozciągnięty, błękitny sweter, a do tego dziurawe spodnie i parę starych butów. Siedział tak ze spuszczoną głową i nucąc coś pod nosem machał nogami.

- No proszę, tak dawno nie słyszałem jak coś nucisz Will  -  demon spojrzał na niego, nie spodziewając się jego wizyty o tej porze.

Przełknął więc ślinę i cofnął się na łóżku, bo wizyta Dippera nigdy nie zwiastowała nic przyjemnego. Jego plecy dotknęły zimnej ściany, a w oczach pojawiła się niepewność, podkulił nogi na łóżku, na co to okropnie zaskrzypiało.

- Śmieszysz mnie swoim zachowaniem.

- Niech zgadnę - zaczął niebieskowłosy - znowu przyszedłeś się nademną poznęcać?

- Wiesz co, tym razem Ci odpuszczę - powiedział podchodząc do niego - pod jednym warunkiem. 

- Jakim? - spojrzał na niego.

- Zaśpiewasz coś - powiedział chwytając go za podbródek - Tak dawno nie słyszałem jak śpiewasz Will, zwłaszcza dla mnie - wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo uśmiechając się perfidnie.

Willowi robiło się nie dobrze na widok tego uśmiechu, uśmiechu, który towarzyszył mu zawsze w chwilach, w których to on zachowywał się jak najgorszy demon. Nienawidził jego dotyku, ze zwględu na to, że gdy go dotykał pozbawiał go resztek godności.

- Zaśpiewam - ,,dla Ciebie" nie przeszło mu już przez gardło, a jego podbródek został puszczony.

Odrząknął więc i gdy brunet usiadł koło niego zaczął cicho śpiewać piosenkę. Zamknął w tedy oczy i przypominał sobie rzeczy, których wolał nie pamiętać. W końcu nadszedł refren i spojrzał on prosto w brązowe oczy chłopaka.

- Punch my face, do it 'cause I like the pain, every time you course my name - wyraz twarzy Dippera zmienił się nieznacznie - I know you want the satisfaction, it's not gonna happen*

- Koniec tego - powiedział nagle Dipper - zaśpiewałeś, a teraz wychodzimy z tąd, musisz zaparzyć wujowi i Fiddlefordowi herbatę zanim wrócą.

Zwinnym ruchem wstał z łóżka, pociągając demona za sobą i poszedł do kuchni.

___














*tekst z piosenki ,,The boy in a bubble" autor: Alec Benjamin

Mam nadzieję, że nowa odsłona tego rozdziału przypadnie wam do gustu ;)

Pokaż mi jak pokochać od nowa [WillDip]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz