Jak zwykle na wstępie dziękuje każdej osobie, która to aktualnie czyta i mnie wspiera w tej drodze 🤍 dziękuje!
———
Czy myślałam w tamtym momencie racjonalne? Zdecydowanie nie. Byłam w całkowitym amoku związanym z przywiązaniem do chłopaka i reszty Redsów. To, że podjęłam taką decyzję brzmiało dość heroicznie, choć wcale tak nie było. Wszystkie moje decyzje zostały podjęte pochopnie, ale szczerze. Chciałam podjąć słuszną decyzje. Nie chciałam analizować czy uratować życie, kogoś, kto uratował moje. To, że chłopak je całkowicie zmienił, to była już zupełnie inna historia.
Gdy szłam przez las, kurczowo trzymana po bokach przez dwóch pomagierów Gideona, zrozumiałam, że postąpiłam pochopnie. Zbyt pochopnie jak na Mariette King. Zawsze zaczęłabym analizować i dążyć do mądrzejszej i lepszej dla mnie opcji. Powoli znowu wracałam do amoku i głupoty, jaką się cechowałam dwa lata temu. Wolno zmieniałam się w starą mnie, której nie chciałam pokazywać temu miastu. Nie chciałam też zawieść rodziców, którzy pewnie gdyby się dowiedzieli o tym, co aktualnie robie ze swoim życiem, znienawidziliśmy mnie.
Bo przysięgałam im zmianę, a padłam kolejny raz przed diabłem na kolanach, popełniając najczarniejsze grzechy.
W grę wchodziło coś, czego nie umiałam nazwać. Te wszystkie rzeczy były spowodowane głupimi emocjami: Przez ten krótki, ale elektryzujący czas okropnie przywiązałam się do blond chłopaka o jasnych i ujmujących oczach, jak i jego grupie zbuntowanych przyjaciół. To przywiązanie było niestety jednak puste, gdyż wiedziałam, że po pewnym czasie odejdę. Odejdę i wrócę do życia Mari King z Porter Brook, zapominając o przygodzie ze sławnym Danielem Scottem.
Czy naprawdę tego chciałam? Właśnie szłam jako zakładniczka, by uratować kogoś, kto i tak po jakimś czasie będzie mi obojętny. Nie miało to najmniejszego sensu, bo gdybym chłodno na to spojrzała, za parę miesięcy i tak chłopak mógłby umrzeć, a ja nawet bym o tym nie wiedziała. W końcu musiałam odejść po końcu przedwojny, zostawiając tego chłopaka.
Wtedy jednak czułam, że on chyba nie jest mi tak obojętny, jak chciałam, by był.
- Mijaliśmy już to drzewo? - Zapytał głupio chłopak z lewej, budząc mnie z zamyślenia.
- Nie. - Odpowiedział chłodno Gideon, idąc z przodu.
- Na pewno? Tu wszystko jest takie samo.
- Tak, bądź już cicho. - Burknął głośno Bodine. Przekręcił w naszą stronę swoją głowę i huknął agresywnie na chłopaka, by ten siedział cicho. Udało mu się to, bo chłopak, który mnie trzymał, wystraszył się bardziej niż ja sama.
Wszyscy zamilkli, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Gideon musiał budzić w nich strach, którego u mnie nie zdołał zdobyć.
Nie, nie zdołał go odzyskać. Wtedy na imprezie bałam się go okropnie, ale idąc praktycznie na skazanie, nie czułam żadnego niepokoju. Czułam strach, ale nie niepokój. Nie zdołał mnie przestraszyć.
Próbowałam nacieszyć się szumem drzew, śpiewem ptaków czy nawet odgłosami łamiącej się gałęzi, gdyż nie wiedziałam, nawet kiedy znów uda mi się usłyszeć takie odgłosy. Zupełnie nie wiedziałam, czego mogłam się spodziewać po tak mściwej osobie, jak Bodine.
Szum lasu był bardzo słyszalny, tak samo świergot ptaków. Słyszałam nawet odgłos chrupania łupin orzechów, które jadły wiewiórki. Kojarzyły mi się one tylko z Danielem i jego wybuchem, że będziemy je jeść. Wszystko było w moim umyśle głośne, ale jednak gałęzie, które się pod nami łamały, wydawały największy trzask. Miałam wrażenie, że z sekundy na sekundę wszystkie trzaski są głośniejsze i mocniejsze, jakby... podwojone.
![](https://img.wattpad.com/cover/209213281-288-k956928.jpg)
CZYTASZ
Red City
Novela JuvenilMłodociane gangi, papierosy, zabijanie, alkohol, seks, narkotyki - były to rzeczy, które młodą Mari - Miłośniczkę książek i romantycznej muzyki, w ogóle nie interesowały. Gdy pewnego dnia, dziewczyna postanawia jednak wybrać się na imprezę ze swoją...