14.

209 15 2
                                    

Płyń, Jared. Płyń. No dalej, zrób to. Nie bój się, jestem przy tobie. Jestem. Jestem. Jestem. Jestem.

Przecież cię nie ma. Nie ma cię, nie ma cię już tak długo. Przeze mnie, przeze mnie, przeze mnie, przeze mnie.

Powiedziałeś mi kiedyś, że niosę zniszczenie. Myliłeś się. To ja jestem zniszczeniem, to ja.

***

Rytmiczne odgłosy uderzających o zimną posadzkę kropel, wybudziły ją z nieświadomości tak, iż lustrowała sufit swoimi zielonymi tęczówkami. Nawet to sprawiało jej ból. Nawet ta zwykła czynność. Czuła pot na szyi, a drgawki pobudzały jej uśpione nerwy. Bez jakichkolwiek skrupułów przywiązano ją do łóżka i podawano leki tak ostre, iż jej organizm tracił przytomność od ich nadmiaru. Tak było bez przerwy od czterech dni. Nie wiedziała co się stało, dlaczego ją tu zamknięto, ani tym bardziej, jak ma stąd wyjść. Jedyne co wiedziała to to, iż jej płuca pragną powietrza, a żołądek pokarmu. Odwodnienie opanowało jej ciało, nie czuła nawet kończyn z wycieńczenia. Z ospaniem przyjrzała się swoim sinym dłoniom, które były tak chude, że każda żyła rysowała się na nich niczym gruba linia na obrazie Picasso.

- Nienawidzę bieli - powiedziała sama do siebie. Nie odzywała się od wielu godzin, więc dźwięk jej głosu przyprawił ją o ból brzucha. Echo, które za sobą niósł, dobitnie informowało ją, iż jest zupełnie sama, nie ma nikogo, a nawet niczego. Pusty podmiot w świecie, zabawka ludzkości, odpadek człowieczeństwa i śmieć uczuć.

- W sumie to piękny kolor - usłyszała gdzieś za sobą. Głos nie rozchodził się po pomieszczeniu, tak jak jej. Był niski i zachrypnięty od ciągłego krzyku. Krzyku podczas śpiewania.

- Nie widzę cię - powiedziała cicho, ale i tak zadudniło jej w uszach.

- A ja ciebie tak - była pewna, że na jego twarzy gościł teraz sarkastyczny uśmieszek, który zawsze tak ją drażnił.

- No właśnie, to nie fair - pisnęła.

- Wiesz co jest nie fair? Że ktoś przywiązał cię do łóżka i nie byłem to ja, by zaspokoić swoje fantazje.

Jej ciało oblało się dreszczem. Usłyszała kroki i wyczuła ciepło tuż nad swoją głową. Pogrywał z nią, bawił się. Mimo iż go nie widziała, doskonale wiedziała kim jest jej rozmówca.

- Jared, pomóż mi - wyszeptała niemal bezgłośna, ale nawet ten dźwięk raził jej bębenki.

- Nie mogę ci pomóc. Nikt nie może i nikt nie chce. Nikt nie chce, byś tu została. Musisz odejść. Już czas.

- O czym ty mówisz? - zapytała się pustej przestrzeni. Nadal nie pokazywał się w jej zakresie wzroku.

- Odpłyń skarbie, niebo nie może na ciebie czekać - szepnął jej do ucha i przejechał piórkiem po jej wrażliwych skroniach, dotykając ją bez użycia swoich dłoni. - Nie może, no dalej, wróć do domu.

- Nie. Nie. Nie. Przestań - kręciła głową, by odrzucić od siebie jego słowa. Czuła słoną łzę na policzku, która swobodnie dryfowała po pustyni jej skóry.

- Valentina, jakie cię tu czeka życie? To nie jest życie.

Każda komórka jej ciała krzyczała, by przestał. Najmniejszy punkt na jej ciele chciał końca.

- Przestań. Przestań udawać, że nic cię nie dotyka, że jesteś ze stali.

- Nie jestem. Wcale mnie tu nie ma, Val...

- Co? - zapytała i znów usłyszała echo roznoszące się po sali. Nikt nie odpowiedział. Ani jednego dźwięku. Powoli zatracała się w ciemnej stronie swojej psychiki. Stopniowo odkrywała karty swojego szaleństwa. Z każdym dniem, spędzonym w tym pomieszczeniu, traciła resztki życia, zastępując je zwykłym, szaleńczym istnieniem. Pozwoliła sobie uronić jeszcze jedną łzę, zanim płyn podany do jej żył nie zaczął działać i odpłynęła do ciemnych zakamarków swojej duszy.

CAN'T CONTROLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz