Rozdział 12

187 12 12
                                    

Chodziłyśmy z przyjaciółką po Warszawskim rynku, aby się trochę odstresować. Miałam na sobie zwiewną, błękitną sukienkę na ramiączkach i sandały na koturnie. Moje rozpuszczone czekoladowe włosy, powiewały muskane letnim wietrzykiem. Od ostatnich wydarzeń minął prawie miesiąc. Karol nie próbował się ze mną kontaktować i nie dostawałam od niego żadnych wiadomości. Jakby faktycznie przestraszył się Dawida, dając mi w końcu spokój.

- Chodź na jednego, ochłodzimy się trochę. – Krzyknęła Ania i pociągnęła mnie za rękę w stronę budki z lodami. – Po dwie lodowe kuleczki poprosimy, tych śmietankowo - pistacjowych.

- Już się robi. – Dziewczyna w okienku uśmiechnęła się, zgarniając pieniądze z lady.

- Hej. - Z za chłodziarki wychylił się młody, przystojny brunet.

- Hejka. – Zaszczebiotała moja przyjaciółka odrzucając seksownie włosy do tyłu.

- Dziewczyny spragnione lodów? – Chłopak uśmiechnął się zbyt prowokacyjnie jak dla mnie i puścił oczko.

- Ah, dzisiaj tak gorąco. – Ania powachlowała dłonią zalotnie.

- Przyjaciółka, to chyba z tych mniej rozmownych? – Powiedział, gdy nie reagowałam na jego zaczepki.

- Jeśli się nie ma nic mądrego do powiedzenia, to lepiej się nie odzywać. – Odcięłam się. – Co może być ciekawego, w rozmowie o lodach? – Uniosłam brwi zniesmaczona.

Oboje parsknęli śmiechem patrząc po sobie znacząco.

- Taka rozmowa może być bardzo interesująca, mała. – Wyszczerzył zęby.

Nie znosiłam takich zaczepek, rozmowa mnie irytowała, a ten koleś był wkurwiający. Czułam, że za chwilę para pójdzie mi uszami. 

- Mała to jest twoja pała palancie. – Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie, nie czekając, aż Anka odbierze nasze zamówienie.

Nie miałam ani ochoty, ani cierpliwości słuchać jego obleśnych komentarzy.

- Nie tak szybko. – Dogonił mnie po chwili i złapał za rękę.

- Puść mnie. – Wyszarpnęłam się.

Mierzyliśmy się wzrokiem przez dłuższy czas.

- O co ci chodzi? – Syknęłam wściekle.

- O nic, mała. – Odparł i zaczął krążyć wokół mnie, taksując mnie wzrokiem jakbym była jakimś fascynującym okazem na wystawie. - Jedynie o to, że musisz wysłuchać tego co mam ci do przekazania od mojego znajomego. – Zbliżył się zdecydowanie za bardzo.

Poczułam wodę kolońską o mocnym, drażniącym w nozdrza zapachu. 

- Nic nie muszę. – Warknęłam. – Nie znam żadnego twojego znajomego i nie mam zamiaru dłużej z tobą dyskutować.

- Czyżby? – Pogardliwie spojrzał w moje oczy. – Nie kojarzysz takiego kogoś jak Karol?

Na dźwięk tego imienia poczułam dreszcze, a wspomnienia okrutnych wydarzeń wpędziły mnie w panikę. Ostre i lodowate szpile, rozlały się od karku po same stopy. Oplotłam się ramionami próbując powstrzymać dygotanie całego ciała. Nie wiedziałam czy uciekać, czy dowiedzieć się co ma mi do powiedzenia.

- Nie. – Odparłam, marnie kłamiąc.

- Oj kochanie, słabo ci wychodzi to udawanie. – Szepnął do ucha.

- Nie jestem twoim kochaniem, dupku. – Zamachnęłam się, ale koleś był szybszy. Złapał mnie za nadgarstek przyciągając do siebie. Miętowy oddech owiał moją twarz. Jego oczy płonęły. Z wściekłości, nienawiści i pożądania.

­- Nie ładnie. – Cmokając pokręcił głową. – Nie radzę robić tego po raz kolejny.

- Bo co? – Fuknęłam hardo.

- Bo to zimne ostrze może coś ci uszkodzić. – Wyciągnął nóż i przystawił mi do szyi.

Moje wielkie oczy patrzyły na niego ze strachem. Wokół nas nie było nikogo. Przyjaciółka stała jeszcze koło budki, rozmawiając z dziewczyną z okienka. Była dość daleko, więc nie usłyszała by mojego wołania, które i tak zostało by przecięte w chwili próby wylotu z krtani.

Przesunął się tak, że stanął przede mną okrakiem.

Teraz albo nigdy. Pomyślałam i z całej siły kopnęłam go w jądra. Osunął się na ziemię zwijając z bólu i łapiąc za krocze. Puściłam się pędem do przyjaciółki, złapałam ją za rękę i pociągnęłam w stronę nieopodal zaparkowanego samochodu.

- Co jest kurwa. – Krzyknęła gdy lody pofrunęły w górę, by spaść po chwili na bruk.

- Musimy uciekać. Ktoś od Karola właśnie mnie zaatakował. – Sapnęłam biegnąc z nią za rękę.

Wskoczyłyśmy do samochodu zasuwając się od środka.

- Liv, ktoś tu biegnie. – Krzyknęła gdy ja wycofywałam z parkingu. Ruszyłyśmy z piskiem opon zostawiając napastnika za sobą.

Do jej domu dojechałyśmy w niecałe 10 minut. Zamknęłyśmy wszystkie drzwi na klucz i pognałyśmy do kuchni dzwoniąc do Dawida.

- Masz coś do obrony? – Krzyknęłam przeszukując wszystkie szafki. Znalazłam tylko długi, szeroki nóż kuchenny.

- W drugiej szufladzie, po lewej od okna, jest strzykawka ze środkiem usypiającym. – Spojrzałam na nią zdziwiona. – No co? Pies mi chorował i weterynarz kazał go uśpić. Nie chciałam tego robić w szpitalnych warunkach, więc wzięłam na wynos. – Rozłożyła ręce - Zdechł zanim dojechałam do domu, ale środek został. Schowałam z myślą, że kiedyś się może przydać. – Uśmiechnęła się z paniką w oczach, zasłaniając okna roletami.

- Dobra mam. – Powiedziałam, ściągając osłonkę z igły. – Chodź, musimy gdzieś się ukryć. Nie wiadomo czy nie jechał za nami. Kiedy będzie Dawid?

- Dopiero za pół godziny. Jest poza miastem, ale obiecał się pospieszyć.

- Cholera, nie dobrze. – Zaklęłam pod nosem słysząc wjeżdżający samochód na podjazd. – No chodź szybko. – Ponagliłam ją.

Wskoczyłyśmy do sypialni. 

Tylko tam były grube drewniane drzwi zamykane od wewnątrz, dzięki czemu nie można było ich tak łatwo wyważyć.

Nagle usłyszałyśmy huk.

- Role się odwróciły, co? – Szepnęła Ania gdy siedziałyśmy pod ścianą za łóżkiem. Spojrzałam na nią zdezorientowana. – Teraz ty jesteś ta twarda, a ja trzęsę portkami. – Uśmiechnęła się krzywo.

- Przestań. Po prostu zdałam sobie sprawę, że jak będę uciekać to i tak to nic nie da, a jeszcze może nam obu zaszkodzić. Póki Dawid nie dojedzie będziemy się bronić. – Puściłam do niej oczko zaciskając w dłoni grubą szprycę. 

Marzenia to nie wszystko ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz