Pani Perry siedziała na fotelu w pracowni męża zastawionej wysokimi regałami, na których w równych rzędach stały grube książki. Oczy miała zapuchnięte od płaczu. Wzrok wbiła w podłogę. Pan Perry siedział sztywno przy swoim biurku. Nie odzywali się do siebie słowem.
Skrzypnęły cicho drzwi i do pokoju wszedł ubrany w kostium Puka Neil. Jego oczy były czerwone od łez. Spojrzał na matkę i zaczął coś mówić, ale pan Perry przerwał mu ostro.
- Synu, od dłuższego czasu staram się zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy ci na tym, by postępować wbrew woli swoich rodziców. Nie wiem. Ale bez względu na kierujące tobą powody, nie pozwolę, byś zrujnował sobie życie. Jutro wypiszę cię z Akademii Weltona i przeniosę do Akademii Wojskowej Bradena. Potem pójdziesz do Harvardu i zostaniesz lekarzem.
Oczy Neila znowu zaszkliły się łzami.
- Ojcze - powiedział błagalnym głosem - to jeszcze dziesięć następnych lat nauki... Czy tato nie rozumie? To dożywocie!
- Masz możliwości, o jakich mnie nawet się nie śniło! - krzyknął ojciec. - I nie pozwolę ci ich zmarnować!
Pan Perry wyszedł z pokoju ciężkim krokiem.
Matka Neila spojrzała na syna zmoczonym wzrokiem. Westchnęła głośno, jakby chciała mu jeszcze coś powiedzieć, ale nie odezwała się słowem i kręcąc bezradnie głowąwyszła za mężem.
Neil został sam, zupełnie wyczerpany rozpaczą, próbował nie myśleć o przyszłości, którą tak dokładnie zaplanował dla niego ojciec.
Kandydaci „Stowarzyszenia umarłych poetów", zamiast pójść do Akademii, postanowili spędzić jeszcze trochę czasu w grocie. Todd, Meeks, Pitts, Charlie i Ginny oraz Knox i Chris siedzieli wokół świecy zapalonej na bożku jaskini. Charlie trzymał w ręku szklaneczkęz winem, obok niego stała opróżniona butelka. Chłopcy wpatrywali się ponuro w skaczący płomyk, symbolizujący w ich oczach Neila, który przyniósł statuetkę do jaskini.
- Knox - odezwała się Chris - muszę wracać do domu. Chet może zadzwonić w każdej chwili.
- Jeszcze trochę, Chris - Knox ścisnął delikatnie jej dłoń. - Obiecałaś. Och, Knox... nie denerwuj mnie - powiedziała z uśmiechem.
- Gdzie jest Cameron? - zapytał Meeks.- Kto go tam wie - rzucił sucho Charlie, dopijając wino. - I kogo to obchodzi.
Todd zerwał się nagle i zaczął bić pięściami o skalną ścianę.
- Jak zobaczę następnym razem ojca Neila, to jak Boga kocham, zdzielę go po mordzie. Nie obchodzi mnie, co się ze mną potem stanie! - krzyknął rozżalony.
- To by nie było zbyt mądre - stwierdził Pitts.
Todd chodził nerwowo po grocie. Nie mógł się uspokoić. Nie przestawał myśleć o tym, co dzieje się teraz z Neilem.
Nagle w wejściu do jaskini pojawiła się oświetlona blaskiem księżyca twarz pana Keatinga.
- Pan Keating! - krzyknęli zaskoczeni.
Charlie szybko schował za plecy szklaneczkę i butelkę po winie.
- Przypuszczałem, że was tu znajdę - powiedział Keating. - Moi drodzy, nie wolno zwieszać nosa na kwintę. Neil by na to nie pozwolił.
- A może byśmy na jego cześć odbyli specjalne spotkanie „umarłych poetów"? - zaproponował nagle Charlie. - Kapitanie, czy poprowadziłby je pan?
Chłopcy przyłączyli się do niego gorąco.
- Sam nie wiem... - wahał się Keating.
- Bardzo prosimy, proszę pana... - nalegał Meeks. Keating spojrzał chłopcom w oczy.
- No dobrze, ale to będzie króciutkie spotkanie - ustąpił. Zastanowił się przez chwilę, a potem wypowiedział formułę otwarcia. - „Poszedłem do lasu, wybrałem bowiem życie z
umiarem... Chcę żyć pełnią życia. Chcę wyssać wszystkie soki życia! By zgromić wszystko to, co życiem nie jest, i by nie odkryć tuż przed śmiercią, że nie umiałem żyć".
Zamilkł na chwilę.
- Wiersz pana E. E. Cummingsa:
zgłębij marzenia
bo slogan cię pożre inaczej
(drzewa są własnymi korzeniami
a wiatr jest wiatrem)
sercu zaufaj
gdy morza ogień ogarnie (i żyj miłością
choć gwiazdy pędzą wspak)
czcij przeszłość
lecz przyszłość z radością przyjmij
(do tańca z własną śmiercią pójdź
na waszym weselu)nie przejmuj się światem
jego łotrami i bohaterami
(bo bóg kocha dziewczyny
i ziemię i dzień jutrzejszy)
Keating skończył czytać i spojrzał na chłopców.
- Kto czyta następny? - zapytał.
Nikt się nie odezwał.
- Dalejże, chłopcy. Nie wierzę, że jesteście tacy nieśmiali - zachęcał.
- Może ja coś przeczytam - zgłosił się Todd.- To, co pisałeś tu wczoraj? - zapytał Charlie.
- Tak.
Chłopców zdumiało to, że Todd sam się zgłosił. Nigdy nie chciał czytać nawet cudzych wierszy. Todd wstał i wygrzebał z kieszeni kilka zmiętych kartek. Każdemu dał jednądo ręki.
- Na mój znak przeczytacie to głośno razem - powiedział i zaczął czytać swój wiersz.
Marzy nam się jutro, ale jutro nie przychodzi;
Marzy nam się chwalą, której przyjąć nie chce nikt.
Marzy nam się nowy dzień, choć dzień nowy już zanami;
Uciekamy z pola bitwy, tej jedynej, którą trzebastoczyć nam.Todd skinął głową.
- „I ciągle śnimy" - odczytali wszyscy zgodnym chórem.
Czekamy na wezwanie, lecz nigdy naprawdę,
W przyszłości swą nadzieję mamy, a przyszłośćplanem tylko jest
Marzymy o mądrości, co z rąk nam się wymyka co dzień,
Modlimy się do zbawcy, choć zbawienie w naszych rękach wre.
I ciągle śnimy.
I ciągle śnimy.
I ciągle śnimy.
I w strachu ciągle drżymy...Todd zrobił krótką pauzę. - „I ciągle śnimy" - zakończył. Złożył kartkę i schował ją do kieszeni. Chłopcy zaczęli bić brawo.
- To było kapitalne! - krzyczał Meeks.
Rozpromieniony Todd z zażenowanym uśmiechem przyjmował gratulacje i przyjacielskie poklepywanie po plecach. Keating uśmiechał się, rozmyślając, jak wielki krok do przodu zrobił jego uczeń. Nie tylko w sztuce pisania wierszy. Odłamał zwisający ze stropu ogromny sopel lodu i wpatrzył się weń z udawanym napięciem.
- Trzymam w dłoniach kryształową kulę. Widzę w niej wielkie czyny, których dokona Todd Anderson - powiedział donośnym głosem.
Todd stanął przed swoim nauczycielem i nagle, zupełnie niespodziewanie padli sobie w objęcia.
Keating odwrócił się do chłopców.
- A teraz, uwaga! - zawołał. - „Generał William Booth wkracza do nieba" pióra Vachela Lindsaya. Kiedy zrobię małą pauzę, głośno pytajcie: „Czy ciebie też obmyła Baranka krew?", jasne?
Przytaknęli ochoczo.
Keating zaczął czytać:
- „Wściekle się Booth umiał bić, gdy werbli zabrzmiał zew...".
Pozostali powiedzieli chórem:
- „Czy ciebie też obmyła Baranka krew?"
Keating wyszedł z groty, wiodąc za sobą radosny orszak. Idąc do Akademii Weltona, recytowali na głos wiersze.Podczas gdy przyjaciele Neila czcili w grocie jego sukces, on siedział samotnie przy oknie w swoim pokoju i pustym wzrokiem patrzył w noc. W jednej godzinie opuściła go pasja, energia i nadzieja. Na jego pobladłej twarzy nie malowało się żadne uczucie. Wydawało mu się, że jest pustą muszlą, którą za chwilę zgniecie ciężar coraz gęściej sypiącego śniegu.