W powietrzu czuło się już oznaki surowej vermonckiej zimy. Gwałtowne podmuchy wiatru przemiatały po dziedzińcu suche liście.
Todd i Neil, w ciepłych puchowych kurtkach i szalikach szli wąskimi ścieżkami campusu, naciągając na czoła kaptury. Neil powtarzał głośno fragmenty roli Puka ze „Snu nocy letniej":
- „Tu, gotów z mieczem. Gdzieżeś ty, nicponiu?"
- „Zaraz do ciebie, zaraz miecz mój dotrze." - Todd czytał ze skryptu kwestie Lysandra.
- „Więc pójdź w równiejsze tam miejsce na błoniu." - zakończył Neil, przekrzykując wycie wiatru. - Boże, jak ja to kocham! - zawołał.
- Sztukę? - spytał Todd.
- Tak. I aktorstwo! - entuzjazmował się Neil. - To musi być jedna z najwspanialszych rzeczy na świecie. Ludzie w większości przeżywają tylko połowę tego, co naprawdę mogliby przeżyć - rzecz jasna, o ile mają trochę szczęścia. Gdybym grał w teatrze, filmie, gdybym dostawał role... przeżyłbym dziesiątki razy to, co naprawdę na mnie czeka.
Wyrwał pędem do przodu, wskoczył należący w trawie głaz i stanął w teatralnej pozie.
- „Być albo nie być, oto jest pytanie!" Rany, po raz pierwszy w życiu czuję się naprawdę wolny! Żywy!
Zeskoczył z głazu.
- Chłopie, musisz spróbować tej zabawy - powiedział do Todda. - Przyjdź na najbliższą próbę. Wiem, że potrzebni są ludzie do obsługi świateł i zmiany dekoracji. Na pewno ci się spodoba.
- Nie, dziękuję.
- Są niezłe dziewczyny - Neil uśmiechnął się szelmowsko. - Hermia jest zupełnie do rzeczy.
- Przyjdę na premierę - obiecał Todd.
- Terę fere kuku... - zaśmiał się Neil. - Dobra, na czym to skończyliśmy?
- „Gdzieżeś, Lysandrze?... Zbiegu, tchórzu, błaźnie!" - Todd odczytał swoją kwestię.
- Włóż w to więcej siły!
- „GDZIEŻEŚ, LYZANDRZE?... ZBIEGU, TCHÓRZU, BŁAŹNIE!!!" zaryczał Todd.
-Doskonale, właśnie tak! - pochwalił Neil. - „Pójdź w lepsze miejsce. Tam swe męstwo zbadasz" - zakończył. Skłonił się nisko.
- Spływam, stary, do zobaczenia przy kolacji. - Obrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku bursy.
Todd stał zaskoczony, odprowadzając go wzrokiem. Pokręcił głową ze zdumieniem i wolnym krokiem ruszył do biblioteki.
Podskakując i tańcząc błazeńsko, Neil z radosnym uśmiechem przedzierał się przez zatłoczony korytarz. Niektórzy stukali się na jego widok w czoło, inni patrzyli na niego podejrzliwie. Z impetem otworzył drzwi do swojego pokoju i wpadł do środka, fechtując zawzięcie wyimaginowanym kaduceuszem leśnego duszka.
Nagle stanął jak wryty. Przy jego biurku siedział ojciec.
Neil zbladł. - Ojcze!... - zawołał niepewnie. -
- Neil, natychmiast masz skończyć z tym całym aktorstwem - warknął ojciec.
- Ale tato, ja...
Pan Perry zerwał się na równe nogi i uderzył pięścią w biurko.
- Ani mi się waż protestować! - krzyknął. - Nie dość, że tracisz czas na jakiś absurdalny teatr, to jeszcze z premedytacją mnie okłamujesz! - rozwścieczony, zaczął chodzić po pokoju.