Rozdział 15

197 10 0
                                    

Łóżko Neila było puste, zaścielone starannie. Również na jego biurku było pusto i czysto. Todd siedział na parapecie okna i spoglądał na odległy budynek, w którym mieściła się administracja szkoły i gabinet dyrektora. Widział, jak pan Hager wyprowadza z budynku Meeksa i idzie z nim w stronę bursy.

Zeskoczył z parapetu, podszedł do drzwi i otworzył je ostrożnie. Po chwili u wylotu korytarza pokazali się dr Hager i Meeks. Nauczyciel zatrzymał się przy wejściu i zaczekał, aż Meeks przejdzie do swego pokoju.

Chłopiec przeszedł obok Todda, nie patrząc na niego. Todd dostrzegł jego załzawione, czerwone oczy. Meeks wszedł do pokoju i trzasnął za sobą drzwiami.

- Knox Overstreet! - zawołał nauczyciel.

Todd odczekał krótką chwilę, po czym przeszedł na drugą stronę korytarza, pod pokój Meeksa. Zapukał cicho.

- Meeks? To ja, Todd - powiedział.

- Daj mi spokój - Meeks nie wpuszczał go do środka. - Muszę się uczyć.

Todd zamilkł, uświadomiwszy sobie, co mogło zajść w dyrektorskim gabinecie.

- Co z Nuwandą? - spytał przez zamknięte drzwi.

- Wyrzucony - odparł sucho Meeks. Todd przymknął oczy.

- Co im powiedziałeś? - zapytał po chwili.

- Nic więcej ponad to, co już wiedzieli - usłyszał gorzką odpowiedź.

Todd wrócił do siebie, usiadł znowu na parapecie i wbił wzrok w szkolny dziedziniec.

Po jakimś czasie z budynku naprzeciwko wyszli dr Hager i Knox Overstreet. Todd poczuł, jak zaczynają mu pulsować skronie. Zeskoczył na podłogę, podszedł do drzwi, uchylił je nieznacznie i czekał. Po chwili Overstreet i Hager weszli na korytarz. Kiedy Knox przechodził obok, wyglądał jakby był na granicy załamania nerwowego. Drgały mu policzki, a jego czoło było zroszone potem. Todd zamknął cicho drzwi i oparł się o nie plecami. Był wstrząśnięty tym, że udało im się złamać Knoxa. Nagle usłyszał własne nazwisko.

- Todd Anderson!

Hager czekał na końcu długiego korytarza. Todd nabrał powietrza w płuca i modlitewnie wzniósł oczy ku górze. Otworzył drzwi i wolnym krokiem ruszył w kierunku nauczyciela.

Kiedy wspinali się po schodach do gabinetu dyrektora, Todd pomyślał, że właśnie tak musi się czuć skazaniec idący na szafot.

Nolan siedział za swoim biurkiem. Z boku po przeciwnej stronie biurka, ku wielkiemu zdumieniu Todda, siedzieli jego rodzice.

- Mamo, tato - wyjąkał na przywitanie.

- Proszę usiąść, Anderson - nakazał dyrektor. Todd zajął puste krzesło, które stało idealnie naprzeciw Nolana. Rodzice patrzyli na niego srogo i nieubłaganie. Poczuł jak spod pachy spływa mu kropla potu. Jedna, potem druga.

- Anderson - odezwał się Nolan. - Udało nam się dość dokładnie ustalić fakty, jakie miały ostatnio miejsce w naszej szkole. Czy i ty przyznajesz, że brałeś udział w spotkaniach tego całego „Stowarzyszenia umarłych poetów"?

Todd spojrzał na rodziców, a potem na Nolana. Zamknął oczy. Zanim zdołał skinąć głową, usłyszał gniewny głos ojca.

- Odpowiedz dyrektorowi!

- Tak - odpowiedział słabo Todd.

- Nie dosłyszałem, Todd - dyrektor uniósł się w fotelu.

- Tak - powtórzył Todd niewiele głośniej.

Nolan spojrzał znacząco w kierunku rodziców, a potem na Todda. Wyciągnął w jego stronę kartkę maszynopisu.

Stowarzyszenie umarłych poetówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz