Łóżko Neila było puste, zaścielone starannie. Również na jego biurku było pusto i czysto. Todd siedział na parapecie okna i spoglądał na odległy budynek, w którym mieściła się administracja szkoły i gabinet dyrektora. Widział, jak pan Hager wyprowadza z budynku Meeksa i idzie z nim w stronę bursy.
Zeskoczył z parapetu, podszedł do drzwi i otworzył je ostrożnie. Po chwili u wylotu korytarza pokazali się dr Hager i Meeks. Nauczyciel zatrzymał się przy wejściu i zaczekał, aż Meeks przejdzie do swego pokoju.
Chłopiec przeszedł obok Todda, nie patrząc na niego. Todd dostrzegł jego załzawione, czerwone oczy. Meeks wszedł do pokoju i trzasnął za sobą drzwiami.
- Knox Overstreet! - zawołał nauczyciel.
Todd odczekał krótką chwilę, po czym przeszedł na drugą stronę korytarza, pod pokój Meeksa. Zapukał cicho.
- Meeks? To ja, Todd - powiedział.
- Daj mi spokój - Meeks nie wpuszczał go do środka. - Muszę się uczyć.
Todd zamilkł, uświadomiwszy sobie, co mogło zajść w dyrektorskim gabinecie.
- Co z Nuwandą? - spytał przez zamknięte drzwi.
- Wyrzucony - odparł sucho Meeks. Todd przymknął oczy.
- Co im powiedziałeś? - zapytał po chwili.
- Nic więcej ponad to, co już wiedzieli - usłyszał gorzką odpowiedź.
Todd wrócił do siebie, usiadł znowu na parapecie i wbił wzrok w szkolny dziedziniec.
Po jakimś czasie z budynku naprzeciwko wyszli dr Hager i Knox Overstreet. Todd poczuł, jak zaczynają mu pulsować skronie. Zeskoczył na podłogę, podszedł do drzwi, uchylił je nieznacznie i czekał. Po chwili Overstreet i Hager weszli na korytarz. Kiedy Knox przechodził obok, wyglądał jakby był na granicy załamania nerwowego. Drgały mu policzki, a jego czoło było zroszone potem. Todd zamknął cicho drzwi i oparł się o nie plecami. Był wstrząśnięty tym, że udało im się złamać Knoxa. Nagle usłyszał własne nazwisko.
- Todd Anderson!
Hager czekał na końcu długiego korytarza. Todd nabrał powietrza w płuca i modlitewnie wzniósł oczy ku górze. Otworzył drzwi i wolnym krokiem ruszył w kierunku nauczyciela.
Kiedy wspinali się po schodach do gabinetu dyrektora, Todd pomyślał, że właśnie tak musi się czuć skazaniec idący na szafot.
Nolan siedział za swoim biurkiem. Z boku po przeciwnej stronie biurka, ku wielkiemu zdumieniu Todda, siedzieli jego rodzice.
- Mamo, tato - wyjąkał na przywitanie.
- Proszę usiąść, Anderson - nakazał dyrektor. Todd zajął puste krzesło, które stało idealnie naprzeciw Nolana. Rodzice patrzyli na niego srogo i nieubłaganie. Poczuł jak spod pachy spływa mu kropla potu. Jedna, potem druga.
- Anderson - odezwał się Nolan. - Udało nam się dość dokładnie ustalić fakty, jakie miały ostatnio miejsce w naszej szkole. Czy i ty przyznajesz, że brałeś udział w spotkaniach tego całego „Stowarzyszenia umarłych poetów"?
Todd spojrzał na rodziców, a potem na Nolana. Zamknął oczy. Zanim zdołał skinąć głową, usłyszał gniewny głos ojca.
- Odpowiedz dyrektorowi!
- Tak - odpowiedział słabo Todd.
- Nie dosłyszałem, Todd - dyrektor uniósł się w fotelu.
- Tak - powtórzył Todd niewiele głośniej.
Nolan spojrzał znacząco w kierunku rodziców, a potem na Todda. Wyciągnął w jego stronę kartkę maszynopisu.