Co za dziwadło...
Czemu jesteś taka dzika?
Z „tym czymś" nie da się pracować!
Co za dałn!
Boże, co za dziecko!
Leń śmierdzący.
Patrz się na mnie, gdy do ciebie mówię!!!
Ciężko nawiązać z nią kontakt.
Choraś? Bądź normalna!
Przecież jesteś taka mądra!!!
Musisz pracować nad sobą!
Nie masz uczuć wyższych!
Szkoła specjalna? Zakład psychiatryczny?
Nie rób z siebie debilaka!
Głupkowate dziecko!
Pomachajmy dzieciom specjalnej troski!
Ona jest taka nieśmiała...
Ona jest wyjątkowa. Geniusz!!!
Ona tak zawsze, proszę pani.
Nie rycz, głupia! Co ci?
Czy zawsze byłaś taka zjebana?
USPOKÓJ SIĘ!!!
17 sierpnia 2009
Kilka dni temu wróciłam z obozu terapeutycznego w Bieszczadach. Codziennie mieliśmy 5 godzin terapii grupowej. Było to niezwykle męczące, zwłaszcza ze każdy miał inne problemy, o wiele poważniejsze od moich.
Rodzina patologiczna, prawie dorosłe Dzieci Alkoholików, nerwica, depresja, ADHD, natręctwa... Śmierć matki... Symbioza z matką... Fobia szkolna, lęk społeczny, nieśmiałość...
Nie rozumiałam ich, a oni nie rozumieli mnie. Na początku mówiłam, że jestem po prostu nieśmiała, ale to był błąd. Zasłaniałam się etykietką, tak jak Różowa Agnes – ta od symbiozy z matką.
Zawsze myślałam, że to tylko nieśmiałość. Że jestem taka dlatego, że w przedszkolu „dziwnie się zachowywałam"... Albo... Może to dlatego, że jestem jedynaczką?
Może jestem po prostu wyjątkowym, zdolnym, cudownym dzieckiem?
Kilka lat po ukończeniu przedszkola powiedziałam matce, że byłam zamykana w łazience. Czy to miało jakiś związek z moimi dolegliwościami? Czy to od tego stałam się nieśmiała? Mam wrażenie, że wychowawczyni nie do końca wiedziała, co robi. Czy w ten sposób chciała mnie ukarać? A może po prostu chciała się pozbyć problematycznego dziecka na jakiś czas? Nie dawała sobie rady ze mną.
Czy jej postępowanie destrukcyjnie wpłynęło na moją psychikę? I dlaczego powiedziałam o tym dopiero po takim czasie?
Nie pamiętam szczegółów. Co czułam, kiedy byłam uwięziona w łazience? Ile razy zdarzyła się taka sytuacja? Czy chciałam się stamtąd wydostać? A może mogłam się tam wypłakać i uspokoić po kolejnym ataku złości?
Kiedy zrobiłam coś bardzo złego, musiałam iść do gabinetu pani dyrektor. Moja matka często chodziła do niej na rozmowę. Podobno nie nadawałam się, żeby chodzić do przedszkola.
Kiedyś bezczelnie patrzyłam ludziom w oczy, zwłaszcza „Pani Derektor", ale wkrótce to się zmieniło... Ta baba chciała mnie zniszczyć. Zastraszyła mnie. Ale nie wierzę w to, że to przez nią taka jestem - nie patrzę w oczy, wstydzę się i w ogóle. Nie jestem pewna, kiedy to wszystko się zaczęło.
Owszem, „derektorka" lubiła, kiedy spuszczałam głowę... Wtedy była zadowolona. Na początku matka cieszyła się z tego...
Słowo „zamęt" chyba pasuje do tego, co działo się w przedszkolu. Nie tolerowałam rówieśników, ponieważ byłam jedynaczką. Zetknięcie się z nimi było dla mnie ogromnym szokiem, jak twierdzi rodzina.
Tak, dorośli byli fajniejsi. Ale przedszkolanki nie lubiły, jak się im zawracało dupę. Często podchodziłam i zadawałam różne głupie pytania, na przykład: „Jaki ma pani znak zodiaku"? To musiało być strasznie wkurzające! Nic dziwnego, że panie miały tego dosyć. I wielu innych rzeczy...
Na widok innych dzieci czułam ogromną złość. Pod wpływem impulsu biłam, gryzłam, popychałam, szarpałam, ciągnęłam za włosy, kopałam... Po prostu znęcałam się nad innymi dziećmi. Ale to nie było przemyślane, celowe działanie, nastawione na zadawanie innym bólu i cierpienia.
Nie mogłam zapanować nad emocjami.
Przez chwilę mogłam się na kimś wyżyć, ale potem przychodziło to straszne uczucie. Ta myśl, że znowu zrobiłam komuś krzywdę, chociaż tak naprawdę tego nie chciałam - wtedy zaczynałam płakać i krzyczeć.
Takie sytuacje zdarzały się bardzo często. Dzieci zaczęły mi dokuczać. Łatwo było mnie sprowokować, a potem był niezły cyrk.
CZYTASZ
12. Po własnych śladach
Non-FictionNastoletnia Marta opowiada o swoim dzieciństwie (3 - 10 lat).