Prolog

234 14 9
                                    

Po raz osiemnasty w życiu bliźniaków, nastał kolejny Sylwester. Był to niezwykły czas dla całej rodziny. Duża, piękna, błyszcząca choinka choć stojąc w rogu, ozdabiała cały pokój gościnny. Swoimi kolorowymi światełkami nadawała rodzinny klimat, a ściszone kolędy w tle utrzymywały cudowną atmosferę. Był wieczór, a na dworze prószyło białymi śnieżynkami. Każdy z chłopców przynosił z kuchni, pełne miseczki przepysznego jedzenia. Co roku przygotowywali w tym dniu kolację w azjatyckim stylu, a ich ojciec opowiadał im wspaniałe historie.

— Siadajcie drogie dzieci, dzisiaj mam dla was coś niezwykłego — powiedział Hamato Yoshi, zapalając płomieniem wiszące lampiony, które założyli przed Świetami Bożego Narodzenia.

— Uuu! Prezenty Sensei? — zapytał rudowłosy syn, który od razu usiadł przy stole.

— Ćśśśśt, cicho Mikey! — przyciszył go nieco wyższy brat, Raphael.

— Super! Uwielbiam opowieści! — krzyknął z kuchni najmądrzejszy z braci.

— Opowiedz nam coś o Japonii mistrzu! — przyszedł z tacą pełną pustych szklanek i japońskim zaparzaczem herbaty. Ostrożnie postawił ją na stole i zajął miejsce obok Michelangelo.

— Nie tym razem Leonardo. Postanowiłem najpierw utrzymać naszą wspólną tradycję. Już wam mówiłem jak to się stało, że jesteśmy razem, ale nie opowiedziałem wam wszystkiego.

— Tato, tato czyli rozumiem, że opowiesz nam naszą historię jeszcze raz? Proszę, proszę, proszę! — zaczął błagać swoimi niebiesko-szarymi oczkami, Mikey.

— Już tyle razy to słyszeliśmy Mikey... Daj już spokój — rzekł czarnowłosy, najbardziej umięśniony z braci.

— Raph, przecież dobrze wiesz, że on nie da z tym spokoju - odpowiedział mu niebieskooki blondyn.

— Leo, mógłbyś chociaż raz mnie poprzeć? Jesteśmy w liceum, a ten typ, dalej zachowuje się jak dziecko — spiorunował bliźniaka swoimi zielonymi tęczówkami.

— Ja tutaj jestem Raph! — krzyknął oburzony, najniższy z wszystkich, Michelangelo.

— Chłopaki, dajcie wszyscy spokój. Chociaż w nasze wspólne urodziny — dosiadł się najwyższy z braci, brązowowłosy i brązowooki Donatello.

— Drogie dzieci. Nadchodzi wasz czas w którym wraz z nadchodzącym nowym rokiem, stajecie się dorosłymi ludźmi. Dorosłymi, lecz wciąż dojrzewającymi. Niedługo staniecie się mężczyznami i uważam, że dorośliście aby usłyszeć całą prawdę. Nasza wspólna podróż nigdy nie była łatwa, ale czerpaliśmy siłe z wiary, odwagi i szlachetnego celu. W tych czasach, w waszej nadchodzącej przyszłości kryje się wiele niespodziewanych momentów. Niekiedy nieprzyjemnych, dlatego przekazuje wam wszystko co wiem abyście mogli sprostać każdej sytuacji. Pewnego dnia wybierzecie własną ścieżkę, ale dzisiaj wyjawię wam resztę naszej historii. W ten dzień, Sylwester obchodzimy niesamowite święto. Wasze osiemnaste urodziny. Dzisiaj świętuje cały Świat! Dotychczas słyszeliście jasną stronę waszej historii, jednak nadszedł czas abyście dowiedzieli się też o tej ciemniejszej stronie. Która dotyczyła mojego wcześniejszego życia. Stronie gorzkiej i cierpkiej, takiej jakie nieraz jest życie. Życie w które właśnie wkraczacie.

— Dobrze tatku, bo zrobiło się dosyć formalnie. Może przejdziemy do rzecz... — szturchnął brata, najwyższy z rodzeństwa.

— Możesz choć raz być cierpliwym człowiekiem Raph? Trochę szacunku dla taty — upomniał brata Donatello.

— Dzieci! — Spliter poczekał aż chłopaki się uspokoją i zaczął kontynuować — Jak wiecie pracowałem przy opiece nad dziećmi w Domu Dziecka. Natomiast nie wiecie dlaczego. Kilkanaście lat wcześniej, jeszcze jak mieszkałem w Japonii, za czasów szkolnych poznałem moją byłą żonę, Tang Shen. Po naukach w naszym rodzinnym kraju, po przysiędze małżeńskiej, postanowiliśmy się wyprowadzić. Wyjechaliśmy więc z kraju Kwitnącej Wiśni i zamieszkaliśmy tutaj. Moja żona kochała dzieci całym swym sercem. Często przyglądała się przedszkolakom bawiącym się na placach zabaw. Niestety po dłuższych staraniach nie udało nam się spłodzić potomka. Żona jako bardzo empatyczna osoba, zatrudniła się w Domu Dziecka jako opiekunka najmłodszych. W międzyczasie przyjechał do nas mój brat. Adoptowany przez mojego ojca, a waszego dziadka, Hanato Yuty. Oroku Saki zamieszkał z nami na czas znalezienia pracy oraz własnego mieszkania. Ze względu na trudności finansowe i nasze problemy prywatne nie działo się dobrze między mną a Tang. Prawie codziennie się kłóciliśmy. Głównie była przeciwna zakładaniu własnej działaności w postaci klubu karate i ninjutsu. Dodatkowo wynajem sali, sprzęt, brak dobrej reklamy i mało chętnych przyczyniało się do coraz większego zadłużenia. Żonę bardzo kochałem i pragnąłem naprawić nasz związek. Także aby spędzić ze sobą więcej czasu, postanowiłem zatrudnić się u niej w pracy, chociaż na pół etatu. Pieniądze były nam wtedy bardzo potrzebne do przeżycia. Oroku radził sobie o niebo lepiej ode mnie, ale wciąż mieszkał pod moim dachem. Wspólna praca w Domu Dziecka przyczyniła się do wzajemnego zrozumienia i poprawienia relacji w naszym związku. Przynajmniej tak przypuszczałem. Tang nigdy nie chciała opuszczać dzieci w Nowy Rok. Pragnęła być wtedy dla nich wsparciem i dodawać otuchy, kiedy starszaki płakały iż kolejny rok spędzą bez prawdziwej rodziny. I tak mijały lata. Oroku również otworzył własny klub, zamieszkał w jednym z mieszkań na drugim końcu miasta. Bardzo dobrze dogadywał się z Tang. Za dobrze. Niestety nie zauważyłem tego, bo byłem zajęty spłacaniem długów i ratowaniem się przed nadchodzącą falą problemów. Musiałem zamknąć swój biznes. Zalegałem z czynszem, kłótnie w naszej rodzinie się zaogniały. Niedługo miałem stracić mieszkanie. Mój brat perfidnie to wykorzystał. Miał romans z moją żoną, a ona ode mnie odeszła. Był to dla mnie najcięższy okres w życiu. Chciałem zwolnić się z pracy, ale Tang powiedziała, że ona odchodzi do Oroku. Bez problemu mogłem zająć jej miejsce jeśli zachciałem. Przy moim bracie nie musiała pracować, dlatego zrezygnowała z dzieci, właśnie dla pieniędzy. Ja natomiast byłem w dołku, załamany, bez niczego. Straciłem żonę, brata, pasję i dom. Zatrudniłem się na stałe w tym Domu Dziecka. Byłem jedynym mężczyzną zajmującym się maluchami. Pozwolono mi tam zamieszkać. Byłem tam całą dobę. Nauczyłem się wszystkiego. Opieki nad niemowlakami, nad przedszkolakami i starszymi dziećmi. Uspokoiłem swoje wnętrze, nauczyłem cierpliwości i wybaczyłem wszystkim, którzy mnie skrzywdzili.

— Co!? Ja bym w życiu nie wybaczył za coś takiego! Brat bratu wilkiem! Jakby któryś z was odbił mi dziewczynę, to by pożałował, że się w ogóle urodził! — uderzył pięścią w stół, Raphael, a szklanki zabrzęczały.

— Gniew jest jednym z grzechów głównych. On jest siłą niszczycielską. Destrukcyjną. Autodestrukcyjną. Ciągnie za sobą nienawiść, zazdrość i zło w całej okazałości. Należy wybaczać swoim oprawcom. Nastawiać drugi policzek. Nic nie dzieje się bez przyczyny i taki po prostu był nasz los. Kontynuując, po kolejnych czterech porach roku, w Sylwester, idąc do pokoju z radosnymi dziećmi za rękę, usłyszałem płacz. Dochodził on z zewnątrz. Była sroga zima, a śnieg sypał jak nigdy wcześniej. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to świst wiatru. Jednak po kilku sekundach, głosów płaczu było więcej. Powiedziałem dzieciakom aby poszły do reszty się pobawić, a sam poszedłem w kierunku dźwięków i otworzyłem główne drzwi. Byliście tam...

— My! To my! Ty my chłopaki! — zaczął radośnie wołać Mikey.

— Stul dziób rudzielcu — uderzył go lekko pięścią w czubek głowy, Raphael.

— Tak Michelangelo, to byliście wy. Czterej bracia w dwóch dużych plecionych koszach, owinięci w podarte kocyki i rożnego rodzaju materiały. Byliście brudni, zmarznięci i niezadowoleni. Każdy z was płakał. Zabrałem was od razu do pomieszczenia. Wraz z wolontariuszką, umyliśmy was i nakarmilismy. Nastepnego dnia zbadał całą czwórkę lekarz. Jednak wcześniej podczas tej pierwszej kąpieli zauważyliśmy, że każdy miał przewieszony przez szyje rzemienny naszyjnik z drewnianym żółwiem. Każdy był innego koloru, a na odwrocie czarnym mazakiem napisane były wasze imiona. Niebieski był Leonarda, fioletowy Donatella, czerwony Raphaela, a pomarańczowy Michelangela. To były wasze jedyne dane jakie wtedy posiadaliscie. Jedyne, ale bardzo piękne. Imiona prawdziwych artystów z czasów renesansu. Wszyscy byliście tacy sami. Wewnątrz poczułem, że jestem od teraz za was odpowiedzialny. Dawniej wątpiłem czy mam dość dyscypliny aby być dobrym ojcem. W jakiejkolwiek rodzinie. W tamtej chwili, zapragnąłem kolejnej szansy, by nim zostać. Pokochałem was jak własne dzieci i z czasem nimi się staliście. Byliście dla mnie rodziną. Po kilku miesiącach każdy z was zaczął się wyróżniać innymi cechami fizycznymi. Zastanawiałem się czy na pewno jesteście braćmi. Wraz z personelem postanowiliśmy zrobić wam testy genetyczne i okazało się, że jesteście rodziną. Bliźniakami. Niestety za każdym razem nikt nie chciał adoptować aż czwórki dzieci. Mówi się, że bliźniaków się nie rozłącza. Po trzech latach postanowiłem was zaadoptować. Moje życie przez te kilka lat się poprawiło. Kupiłem mieszkanie i uregulowałem wszystkie zaległe mini kredyty. Dostałem nową szansę od losu. Kiedy mieliście po pięć lat, postanowiłem spróbować jeszcze raz otworzyć klub. Natomiast nie tak duży jak wcześniej. Jak może pamiętacie, z jednego z pokoi postanowiłem zrobić mini sale treningową i tam z kilkoma uczniami uczyliśmy się sztuki walki. Kiedy sam trenowałem ninjitsu, zauważyłem, ze próbujecie mnie naśladować. Z początku mnie to bawiło, ale potem dostrzegłem nowe możliwości. Nigdy nie chciałem narzucać wam swoich zainteresowań, jednak i tak los chciał, że w waszych sercach obudziła się pasja do tego samego. Zaczęliśmy trenować wspólnie. Z czasem na treningi chętnych było więcej i musiałem przenieść się do większej sali ćwiczeń, więc poprosiłem niedaleką szkołę o wynajem sali gimnastycznej. Niedługo później chętnych było tak wiele, że musiałem przenieść się do hali miejskiego ośrodka sportu i rekreacji. Dzięki temu sprzedałem mieszkanie i kupiłem ten dom, a wy mogliście przez te lata wychowywać się w godnych warunkach. Obserwując przez cały ten czas wasz rozwój, zastanawiałem się kim będziecie i czy to miejsce będzie dla nas wszystkich bezpieczne.

— Przepraszam Sensei, ale co się stało z Twoją byłą żoną? — zapytał Leonardo.

— Nie żyje — po tych słowach nastała grobowa cisza. — Po naszym rozstaniu, kiedy przeprowadziła się do mojego brata, zaszła w ciążę. Nie przeżyła porodu. Oroku Saki miał mi to za złe. Powiedział, że to przeze mnie zmarła. Podobno cały czas nawiedzałem ją w snach i zarzucił mi iż rzuciłem na nich klątwę. Płakała po nocach i męczyła się psychicznie, a ciąża wykańczała ją fizycznie. Nigdy nie widziałem tego urodzonego dziecka. Po pewnym czasie dowiedziałem się również, że Oroku wrócił do Japonii.

Kontrowersja ||TMNT|| [W TRAKCIE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz