11

170 21 8
                                    

Felix zaczął żałować, że w ogóle wstał tego dnia z łóżka. Od samego rana spotykały go same nieprzyjemne sytuacje. Od samego rana? Od poprzedniego wieczoru! Skrzywił się na samo wspomnienie rzygowin Plagga na swojej koszuli. Natomiast dzisiejszego ranka, jego rodzice urządzili sobie kolejną kłótnie z piekła rodem, której niektórych fragmentów jak choćby faktu, że jego ojciec żałuję ślubu z matką, wolałby nie usłyszeć. W szkole musiał zmierzyć się z kolejną falą próbujących zaprosić go na bal dziewczyn, a potem musiał siedzieć z klasą która przygotowywała dekoracje na zabawę, co było dla niego katorgą. Nie wspominając już o tym, że większość tego czasu musiał słuchać Chloe, która uczepiła się go jak rzep psiego ogona nie przejmując się jego niemiłymi uwagami pod jej adresem. Jej paplanina była jeszcze gorsza od tej, jaką serwowała mu zwykle Bridgette a to już był nie lada wyczyn. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdyby rozpoczął związek z tą wywyższającą się pannicą, jego rodzice, a zwłaszcza ojciec z pewnością by mu przyklasnęli. Po zajęciach jego prywatny ochroniarz i szofer nie pojawił się o czasie pod budynkiem szkoły. Felix tkwił tam od dobrych kilku minut i nic, a kiedy zobaczył Bridgette na schodach, w przypływie nagłego impulsu, postanowił pójść do domu piechotą. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego, a tym czasem ta Wariatka podążała za nim przez całą drogę i jak się okazało, mylnie posądził ją o szpiegostwo. Teraz chcąc nie chcąc musiał oddać się w jej ręce bo na Boga, nie miał bladego pojęcia w której części Paryża się znajdował, i gdzie u licha ciężkiego był jego dom. Zwykle od tych spraw miał szofera lub jako Kot, skakał po dachach skąd miał doskonały widok na wszystko, więc bez problemu mógł rozpoznać dach olbrzymiej rezydencji ojca. Gdyby nie Bridgette, pewnie już dawno w postaci Kota gnałby do swojego domu. Teraz jednak było już na to zdecydowanie za późno. Na kolejnego pecha nie musiał długo czekać, bo nagle znikąd nad miastem pojawiła się olbrzymia chmura deszczowa, która nie miała tym razem nic wspólnego z atakiem Akumy. Z nieba runęły na nich strugi deszczu mocząc wszystko i wszystkich dookoła. Felix czym prędzej schował się pod markizą jednego ze sklepów, jednak ku jego zdumieniu Bridgette pozostała nadal na chodniku. Dziewczyna stała z zamkniętymi oczami unosząc swoją twarz ku niebu, a ręce rozpostarł na boki jakby całą sobą witała się z deszczem. Jej twarz rozjaśnił uśmiech, jakby czerpała z tej niedogodności jakąś wielką przyjemność. Agreste pomyślał, że chyba musiała być masochistką. Deszcz spływał po niej strugami, przemakając ją do suchej nitki. Ubranie przykleiło się do jej ciała uwydatniając tu i ówdzie kobiece kształty. Felix przełknął głośno ślinę, bo nagle Bridgette wydawała mu się szalenie seksowna i miał dziką ochotę do niej dołączyć. Bardzo mu się to nie spodobało. Czarnowłosa zaczęła kręcić się w deszczy dookoła własnej osi, a z jej długich kucyków lały się strumienie wody. Zatrzymała się po chwili i spojrzała na niego iskrzącymi się z radości oczami. Jej policzki zarumieniły się od wysiłku, co tylko dodawało jej uroki. Wyciągnęła ku niemu dłoń zachęcając by wyszedł na deszcz. Choć nie miał zielonego pojęcia co takiego mogło ją cieszyć w takiej paskudnej pogodzie, i uważał to za czyste szaleństwo, jakaś jego część nagle zapragnął do niej dołączyć, by poczuć to na własnej skórze. Mimo wszystko jednak nadal stał pod daszkiem i unosząc wysoko podbródek totalnie ją zignorował. Zapomniał jednak o jednej bardzo ważnej sprawie. To była przecież Bridgette Cheng. Dziewczyna z szelmowskim uśmiechem na ustach, bezceremonialnie chwyciła go za rękę i wyciągnęła prosto na zimny deszcz. Jego ubranie już po kilku sekundach takiego intensywnego opadu, zrobiło się całe mokre i nieprzyjemnie klejące do skóry. To już naprawdę trzeba było być wariatem, żeby to polubić. Skrzywił się ze złością czując jak jego misternie ułożona tego ranka fryzura, właśnie się rozpłynęła. Z niezadowoloną miną zaczął kierować się z powrotem pod markizę, kiedy Bridgette go zatrzymała.
- Zrób to co ja, poczuj deszcz - powiedziała z delikatnym uśmiechem na ustach, po czym ponownie przyjęła te sama pozę co poprzednio, jakby zwracała się do nieba. Felix sam nie miał pojęcia dlaczego jej posłuchał. Rozpostarł ręce i uniósł twarz ku górze. Poczuł zimne krople deszczu opadające na jego twarz, które spływały w dół po jego skórze. W uszach słyszał dźwięk spadających na ziemię kropel, a na jego usta mimowolnie wypłynął uśmiech, bo wreszcie zrozumiał. Czuł się tak jakby deszcz zmywał właśnie z niego wszystkie problemy i troski, dawał ciału odprężenie którego potrzebowało i chwilę odpoczynku dla umysłu. Choć stał na środku chodnika w wielkim mieście, czuł się tak, jakby był tam całkiem sam połączony z otaczającą go naturą. Nigdy nie pomyślałby, że trochę upierdliwego w normalnych warunkach deszczu, ma taką siłę. Opady zmalały więc Felix opuścił ręce i otworzył oczy napotykając spojrzenie wpatrzonej w niego dziewczyn. Wtedy przyszło otrzeźwienie. Odchrząknął przybierając lekceważący wyraz twarzy i skrzywił się, czując jak bardzo mokro ma w butach.
- Spójrz co zrobiłaś Wariatko! Przez ciebie jestem cały mokry - warknął z irytacją. Jednak z jej twarzy ani na moment nie schodził uśmiech. Złapała go za przemoczony rękaw i pociągnęła za sobą.
- Jeszcze trochę pada więc zaprowadzę cię gdzieś - powiedziała nie zważając na jego niezadowolone protesty. Prawie biegiem zaciągnęła go na taras widokowy, znajdujący się na Łuku Triumfalnym. Pomachała ochroniarzowi, który odpowiedział jej szerokim uśmiechem, jakby była tu stałym bywalcem i nawet nie skomentował fakty, że z ociekających ubrań zostawiali za sobą plamy wody. Z tarasu był niesamowity widok w każdą stronę świata. Bridgette oceniła w którym miejscu znajduje się teraz słonce na nieboskłonie, i pokazała mu palcem w jakim kierunku powinien patrzeć. 
- Wieża Eiffla - rzucił beznamiętnie. Był mieszkańcem Paryża i jej widok nie robił już na nim takiego wrażenie. No chyba, że miał na to odpowiedni nastrój.
- Poczekaj chwile, zaraz zobaczysz - powiedziała cierpliwie, jakby uspakajała rozkapryszone dziecko. Felix prychnął ale spojrzał we wskazanym kierunku i po chwili faktycznie to zobaczył. Tuż nad wieżą, na jego oczach zaczął się tworzyć wielki łuk kilku kolorowej tęczy. Nigdy jeszcze nie widział czegoś równie pięknego jak to. Stał wpatrując się w krajobraz znajdujący się przed jego oczami, bijąc się własnymi myślami i odczuciami. Nie mógł kwestionować faktu, że to co widział było piękne. Nie miał tylko pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Nagle okazało się, że w szaleństwie Bridgette jest jakaś logika, że za jej dziwacznym zachowaniem mogło kryć się piękno. Sam już tylko nie wiedział czy mówi tylko o obecnej sytuacji, czy już o samej dziewczynie, która teraz stała obok niego przy barierce i chłonęła wzrokiem widok. Felix w tym momencie nie mógł oderwać od niej oczu. To jak bardzo fascynowała się drobnymi rzeczami było z pozoru dziecinne, jednak on nie wiedzieć czemu zaczął uważać, że to urocze. Ona była urocza...
- No co? - spytała kiedy zobaczyła, że wpatruje się w nią nawet bez mrugnięcia oczu. Felix odchrząknął próbując ukryć zmieszanie i o zgrozo, poczuł jak zaczyna się rumienić. Szybko odwrócił się do niej plecami by nie zdążyła niczego zauważyć i wziął kilka głębszych wdechów by się uspokoić.
- Chyba powinniśmy już iść - powiedział sucho wkładając ręce do kieszeni. Skrzywił się nieznacznie, czując jak natychmiast przemoczony materiał przykleił mu się do dłoni. Nie chciał by Bridgette widziała go kiedy zdejmował maskę. Prawdziwym sobą był bardziej jako Czarny Kot a niżeli Felix. Czarnowłosa kiwnęła głową nadal się uśmiechając, co wcale mu nie pomagało. Ruszył pierwszy do wyjścia nie odzywając się do niej ani słowem, do puki nie znaleźli się wreszcie na chodniku.
- Mam nadzieję, że nie masz już żadnych więcej niespodzianek - sarknął.
- Tylko jedną małą, ale jest po drodze - zapewniła. Agreste tylko westchnął zdając sobie sprawę, że z tą dziewczyną nie warto nawet próbować dyskutować. Ruszyli jedną z alejek która, miał nadzieję prowadziła do jego domu. Wreszcie się rozpogodziło i zza chmur wyjrzało słońce, które teraz zaczęło przyjemnie ogrzewać świat. Felix czuł jak jego włosy zaczynają schnąc układając się w naturalną dla siebie blond szopę. Po kilku minutach marszu Bridgette zatrzymała się przed jedną z Paryskich cukierni, przed którą pod dużą markizą ustawione były okrągłe stoliki z krzesłami.
- Chyba nie sądzisz, że przemoczony tak po prostu usiądę teraz przy stoliku wraz z innymi klientami - prychnął niezadowolony - muszę dbać o swój wizerunek - dodał unosząc wyżej podbródek. Brid spojrzała na niego z ukosa, po czym zaciągnęła do jednego ze stolików na świeżym powietrzu.
- Siadaj a ja zamówię coś specjalnego - rzuciła i weszła do cukierni jakby była pewna, że gdy wróci on nadal tu będzie. W zasadzie uwielbiał słodycze, których jego ojciec zabraniał mu jeść, więc postanowił zostać tylko i wyłącznie dlatego, że nadążyła się okazja na zjedzenie czegoś dobrego. Dziewczyna po chwili wróciła z numerkiem, który położyła na blacie stolika i sama usiadła na przeciw Felixa. Między nimi nagle zapadła niezręczna cisza, podczas której Felix uparcie wpatrywał się gdzieś w bok na przechodniów spacerujących po chodniku.
- Pewnie myślisz, że jestem dziecinna i mam bardzo beztroskie życie - zaczęła nagle Bridgette a w jej oczach dostrzegł cień smutku. Mimo to nadal milczał uważnie jej się przyglądając - Gdy miałam dziesięć lat moja mama poważnie zachorowała - kontynuowała a on mimowolnie słuchał jej uważnie - Często przebywała w różnych szpitalach do których odsyłali ją kolejni lekarze, nie będąc w stanie jej pomóc. W takich momentach nagle twoje życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni i inaczej zaczynasz postrzegać świat. Dziesięcioletnia dziewczynka, która marzyła o pluszowym misiu nagle mogłaby go bez wahania oddać, w zamian za zdrowie swojej ukochanej mamy. Moja mam jednak mimo choroby potrafiła cały czas się uśmiechać, jakby nie pamiętała, że jest chora. Nie mogłam nigdy tego zrozumieć aż wreszcie powiedziała, że każdy dzień i każda chwila są jedyne w swoim rodzaju, a ona cieszy się nimi tak jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Pewnej letniej nocy właśnie tak się stało. Mama umarła z uśmiechem na ustach. Dla takiego dziecka to była trauma, która przełożyła się na całe późniejsze życie. Strata mamy bardzo bolała i nadal boli...
- Dlaczego mi to mówisz? - zapytał bez cienie jakichkolwiek emocji.
- Bo z jakichś powodów czuję, że chcę - wyznała z delikatnym uśmiechem, po czym kontynuowała - Ból po stracie były nie do zniesienie i nie mogłam zrozumieć, dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe i okrutne. Dlaczego to właśnie moja mama musiała umrzeć? Tak strasznie za nią tęskniłam. Wtedy Tata dał mi prezent od mamy, który miałam dostać dopiero po jej śmierci. To była szkatułka na której były wygrawerowane słowa " Żyj tak, jakby jutro miało nigdy nie nadejść". Wtedy postanowiłam, że tak właśnie będę żyć .Życie jest piękne, tylko trzeba umieć to dostrzec. Nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy bo to sprawiało, że na moment zaczęłam zapominać o swojej stracie. Nie było łatwo, ale z czasem zaczęłam dostrzegać coraz więcej i więcej, a to tylko ubogacało moje życie bo nagle okazało się, że jest w nim tyle piękna. Ta nieopisana radość pozwala mi zapomnieć o bólu. Ludzie nazywają mnie Wariatką, a ja po prostu staram się żyć jakby jutro nigdy miało nie nadejść - powiedziała uśmiechając się delikatnie.
Wtedy Felix zrozumiał jak bardzo mylił się co do tej dziewczyny. Nigdy nie pomyślał, że za jej zachowaniem może kryć się coś więcej, a tym czasem w brew samemu sobie zaczął ją nawet podziwiać za jej siłę. Nagle w jego oczach przestała być tylko Wariatką, a kimś kto podobnie jak on nie miał łatwego życia. Tyle, że jego metoda na radzenie sobie z tym, była zupełnie inna niż jej. Do stolika podeszła kelnerka niosąc tacę z zamówieniem. Postawiła przed nimi ciasta truskawkowe i kubki parującej herbaty. Felix pochylił się nad nią i powąchał, po czym skrzywił się z obrzydzeniem. To była zielona herbata, dokładnie taka ją przyrządzał Mistrz Fu i jakiej wprost nienawidził. Za to ciasto wyglądało na bardzo apetyczne. Wziął pierwszy kęs do ust czując jak jego kubki smakowe przeżywają właśnie ekstazę.
- To jest przepyszne! - wykrzyknął nie mogąc się opanować.
- Wiem, to moje ulubione - powiedziała z radością wypisaną na twarzy. Felix postanowił wypić najpierw ten okropny trunek, a potem zajeść go przepysznym ciastem. Wsypał do filiżanki sporą ilość cukru, po czym wypił całą herbatę za jednym razem, by na koniec okropnie się skrzywić. Napotkał badawcze spojrzenie swojej towarzyszki i z zakłopotaniem potarł dłonią kark.
- Nie lubię zielonej herbaty - odparł uśmiechając się przepraszająco. Tym czasem Birdgette spoglądała na tą scenę z niedowierzaniem. Felix z rozczochraną blond fryzurą, który wsypuje ogromną ilość cukru do zielonej herbaty i nawet krzywi się w ten sam sposób. Brakowało mu jeszcze tylko czarnej maski na oczach... Czyżby to było możliwe?? Położyła ciężko pięść na blacie stolika, niechcący trafiając nią w jeden z końców łyżeczki, która nagle wystrzeliła z impetem w powietrze. Bridgette zaskoczona przelatującym jej przed oczami sztućcem, zrobiła na moment zeza a potem próbowała go złapać, co wyglądało tylko komicznie nie przynosząc żadnego efektu. Podrzucała łyżeczką nie mogąc ją złapać, aż wreszcie ta wylądowała na jej kolanach. Wtedy rozległ się szczery radosny śmiech Felixa, który po chwili aż zaczął wycierać łzy z kącika oka. Bridgette spoglądała na to z niemym zachwytem. Wreszcie dostrzegła prawdziwego Felixa w którego istnienie zawsze wierzyła. Zaśmiewał się do rozpuku jak jeszcze nigdy przedtem, a radość dosięgnęła nawet jego oczu, w których mogła dostrzec małe psotne iskierki. Odpowiedziała mu zażenowanym uśmiechem i choć jej rozum podpowiadał, że druga strona Felixa jest dokładnie taka jak Czarny Kot, serce nie chciało tego słuchać bojąc się, że rozum może mieć rację. Felix z trudem wreszcie opanował nagły wybuch wesołości. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak głośno się śmiał. Nawet przy Biedronce mu się to nie zdarzało. Tym czasem przy siedzącej przed nim dziewczynie, ciężko było mu nad sobą zapanować. Ona zarażała ludzi swoim pozytywnym nastawieniem do świata, że i wreszcie jego udało się jej dopaść. Spoglądała na niego nieśmiało z zarumienionymi policzkami, a on ledwo powstrzymywał się by znów nie wybuchnąć śmiechem. Nastała chwilą ciszy podczas której spojrzeli na siebie i tym razem chórem zaczęli się śmiać. Felix podziwiał ją za dystans do samej siebie. Wyjął serwetkę ze stojaka i podał jej przez stół. Zarumieniła się po koniuszki uszu i przyjęła ją od niego.
- Jestem niezdarą - powiedziała wreszcie posyłając mu szeroki uśmiech.
- owszem, ale zabawną niezdarą Kwiatuszku - wypalił zanim zdołał się ugryźć w język. Naprawdę bycie sobą w jej obecności było zbyt łatwe. To zaś oznaczało, że równie łatwo mogłaby go zranić, jeżeli ją do siebie dopuści. Bridgette jedynie uśmiechnęła  się do niego delikatnie, jakby w ogóle nie zwróciła na to uwagi co ewidentnie go zdumiało. Był przyzwyczajony do tego, że zwykle wystarczył jeden taki komentarz a dziewczyny już mdlały. Okazało się, że co do Brid mylił się pod każdym możliwym względem. Resztę czasu spędzali na rozmowie o różnych przyziemnych sprawach, dopóki nie zobaczył podjeżdżającego samochodu jego ojca z którego wysiadła Nathalie. Wtedy jego twarz automatycznie spochmurniała. 
- Musze iść Brid i nie waż się za mną ruszyć - powiedział marszcząc brwi i wstał od stolika.
- Dlaczego?? - zapytała zaskoczona spoglądając na niego.
- Proszę choć raz mnie posłuchaj - powiedział spoglądając na nią takim wzrokiem, że zaparło jej dech. Kiwnęła tylko głową na zgodę. Odwróciła się delikatnie by kątem oka śledzić Felixa i wtedy zobaczyła Nathalie i jego ochroniarza. Zrozumiała, że Felix którego widziała na co dzień powrócił. Agreste wiedział, że nie potraktował Bridgette tak jak powinien, jednak nie chciał jej do tego mieszać. Zdawał sobie sprawę jak bardzo naraził się ojcu swoją popołudniowa wyprawą i był pewny, że ta dziewczyna byłaby gotowa wziąć całą winę na siebie, a tego właśnie chciał uniknąć. Wsiadł posłusznie do samochodu rzucając jeszcze ostatnie spojrzenie na plecy dziewczyny. Czuł się jak więzień, którego właśnie zgarniano z ulicy po ucieczce z celi w której było jego miejsce. W domu w holu czekał już na niego ojciec trzymając w dłoni tablet. Z niezadowoleniem podetknął mu pod nos zdjęcia, które obiegły już media. Znajdował się na nich on w przemoczonych ubraniach, siedząc z nieznajomą dziewczyną w kawiarni, której twarz była zamazana zgodnie z obowiązującym Rodo. 
- Felix musimy porozmawiać - powiedział twardo Gabriel mierząc go zimnym wzrokiem. Felix posłusznie ruszył do jego gabinetu, by wysłuchać tyrady jaką miał mu do zaoferowania. Jak zwykle nie było to nic odkrywczego. Głównym problemy dla Gabriela było zszarganie jego nazwiska i opinii o firmie której był twarzą. Nie wspominając już o kosztach jakie poniesie firma. Felix jak zwykle wysłuchał ojca, co spłynęło po nim jak po kaczce, po czym ruszył do swojego pokoju na piętrze. Zamknął za sobą drzwi a wtedy na jego ustach pojawił się beztroski uśmiech, którym posługiwał się Czarny Kot. Nawet ojciec nie był w stanie zepsuć mu tego pełnego wrażeń dnia. Nie pamiętał kiedy ostatnio tak dobrze bawił się jako Felix Agreste.
- Udany dzień? - zagadnął Plagg - dziewczyna? - zapytał z szelmowskim uśmieszkiem.
- Nie zaczynaj Plagg - ostrzegł blondyn grożąc mu palcem.

Utracona rzeczywistośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz