Gotowi?
✬✬✬Oddechy przyspieszały, a gromkie brawa jakby dzwoniły w jej uszach. Miała wrażenie, jakoby ubrana była w suknię białą, przewiewną, a wiatr skradał się po chudych nogach. Zdawała sobie sprawę, że zgubiła dom. Zgubiła nie tylko wigwam, ale też rodzinę. Wszystko spłonęło, a rudowłose loki nie były w stanie przecież uratować z pożaru wszystkiego. Kilka dni spała. Jakby nie chciała wrócić do rzeczywistości, pragnęła pozostać we śnie, w którym była w stanie jeszcze obejrzeć mamę, która szeptała jej do ucha ,,Ka'Kwet, Ka'Kwet".
Szum nie sprzyjał radości. Ania nie była w stanie wybaczyć sobie, że tyle to trwało. Że do stracenia było tak niewiele, a przepadło prawie wszystko. Gilbert próbował uspokoić dziewczynę, delikatnie smagając dłonią jej plecy. Nawet ten niegdyś kojący dotyk uciekał w nieznanie, w ogóle go nie czuła. Gubiła się w myślach, a choć mijali podczas spaceru przecież cudowną alejkę, nieskazitelne jezioro to... Nic nie było takie, jak kiedyś. Wszystko nabrało szarej barwy, oddalonej perspektywy.
— Aniu, zdecydowałam. — Cicho mruknęła zaraz po przebudzeniu się, gdy jeszcze Ania oczekiwała na Gilberta, całkowicie zakrywając się ciepłym kocem. Łyk gorącej wody rozpłynął się przyjemnie po jej ciele, niejako rozprowadzając spokój w jej żyłach.
— Co zdecydowałaś? — Spojrzała na nią ze zdziwieniem, lecz Ka'Kwet nadal wbijała oczy w podłogę. Rudowłosa chciała spytać - ,,co się stało?", lecz doskonale wiedziała, że odpowiedź kryłaby wszystkie smutki, które aktualnie spotkały dziewczynę.
— Ja... Muszę wrócić do reszty rodziny, oni... Oni na pewno tam są, w lesie. Czas zmienić miejsce zamieszkania, Aniu. — Uśmiechnęła się słabo, opierając łokieć o swoje własne udo. — Nie chcę wam się już więcej narzucać...
— Ależ o czym mówisz! Przecież nie ma tu mowy o żadnym narzucaniu się! Jestem przeszczęśliwa, że choć krótki czas mogę spędzić u twojego boku, Ka'Kwet! Proszę, ty...
— Zdecydowałam, Aniu. — Spojrzała po raz pierwszy w jej oczy, zauważając łzy przy szarych tęczówkach. — Nie płacz, proszę. Tyle dobrego dla mnie zrobiliście... Nigdy wam tego nie zapomnę... Zwłaszcza Małgorzata. Nie mogę wytrzymać z myślą, że przeze mnie to wszystko... Że ona... — Łamał jej się głos, a w oczach zaświecił na nowo smutek. Ania głucho ją uciszyła. Dokładnie wiedziała, co się stało. — Ja... Gdy patrzę na miasto, na Avonlea, po prostu pęka mi serce. Potrzebuję zmiany, Aniu.
— Rozumiem. — Szepnęła, a dziewczyna wtuliła się w nią resztkami sił.
Skinęła głową, wspominając opowiadania, gdy to ponoć Zielone Wzgórze płonęło. Z opowiadań Jerry'ego, płomienie unosiły się aż po chmury. Jednakże określenie to Maryla zagłuszyła śmiechem, rozkładając ręce i opowiadając, że jak widać - nic się nie stało. Ania nie potrafiła zrozumieć - jakim cudem? Nic się nie stało...? Przecież płomień, który niegdyś zajął dom Ruby... Mieszkanie trzeba było reperować na nowo długi czas...
Cuthbert zauważyła również, że Maryla całkowicie się zmieniła. Przecież nawet najmniejsza bruzda na garnku czy obrusie budziła w niej wściekłość. Zaganiała wtedy Anię i Mateusza, szukając winnego tegoż (według niej) paskudnego występku. Tymczasem ogień, choć co prawda nie wywołał żadnych szkód, jakoby przeleciał jej przez głowę, razem z machnięciem ręką.
✬✬✬
Również Cole jakby zagubił swoje myśli, swój cel. Sparks trzymał jego dłoń. Czemu? Czemu nie siedział, sącząc kawę z żoną? Czemu tak ogromna ceremonia wydawała się pustką bez emocji? Dlaczego Fryderyk milczał? Zawsze był tak gadatliwy, a teraz...? Żadne iskierki nie biegały w jego oczach. Jedynie ta błyszcząca kamizelka... Podkreślała ciemne oczka, wgapiające się w biały kominek.
CZYTASZ
Talking to the moon → awae sezon 4
FanfictionDziesięć rozdziałów, dziesięć odcinków. Ania na Uniwersytecie próbuje przekonać do siebie rówieśników. Gilbert w Toronto odkrywa szokujące informacje. Ka'Kwet traci nadzieję. Cole spotyka swoją pierwszą miłość. Sebastian i panna Stacy odnajdują w so...