Rozdział 12

567 47 1
                                    

-Eren, pospiesz się.

Mruknąłem, stojąc przy drzwiach i czekając na tego niesfornego bachora. Dwunastolatek stanął przede mną po chwili z szerokim uśmiechem i z plecakiem, który zarzucił na ramię. Wywróciłem oczami, widząc jego durny uśmiech i skrzyżowałem ręce na piersi, przyglądając mu się. Nie mogłem pokazać, jak mi ciężko. Przez te sześć lat bardzo się zżyliśmy i przyzwyczaiłem się do jego obecności tuż obok. Nie mogłem sobie wyobrazić, że teraz, przez trzy lata, nie zobaczę go nawet przez moment.

-Masz na siebie uważać. I sprzątać regularnie. Nie wszczynać bójek, słuchać przełożonych. Jesteś najlepszy, nauczyłem cię wszystkiego, co mogłem.

Upomniałem go, po chwili słysząc jego wesoły śmiech i poczułem, jak jego ciepłe ramiona mnie obejmują. Przytuliłem go do siebie i przez chwilę rozkoszowałem się tym uczuciem, wiedząc, że mogę go już nigdy nie poczuć, po czym odsunął się ode mnie a ja spojrzałem prosto w jego piękne, zielone tęczówki. Odgarnąłem mu niesforne kosmyki z twarzy, które wpadały mu do oczu i wyciągnąłem z kieszeni klucz do mojego domu, który zawiesiłem mu na szyi.

-Gdyby cokolwiek się działo, tylko my dwaj wiemy o tym domu. Napisz do mnie list i przybędę tak szybko, jak mogę.

Dodałem, nie chcąc zostawiać go w sytuacji bez wyjścia. Mała dłoń zacisnęła się na kawałku metalu, który mu podarowałem i schował go pod koszulkę, po czym wrócił spojrzeniem do mojej twarzy. Mam nadzieję, że nie widział, jak ciężkie było dla mnie to pożegnanie.

-Wrócę za trzy lata, Levi, i sprawię, że będziesz ze mnie dumny.

Obiecał, jakby wiedział, że właśnie tego teraz potrzebuję. Tej pewności, że się spotkamy i pewności, że uda mu się dostać do pierwszej dziesiątki, żebym mógł być z niego dumny. Zmierzwiłem jego ciemne włosy i wywróciłem teatralnie oczami.

-Wiem, w końcu cię wychowałem, niczego innego nie oczekuję.

Odparłem, po czym otworzyłem przed nim drzwi i razem wyszliśmy z zajmowanego przez nas przez ostatnie pięć lat pokoju, kierując się na dziedziniec, gdzie miał czekać na nas Erwin. Ciszę między nami mąciły jedynie nasze kroki, które odbijały się echem wśród kamiennych posadzek. Z daleka już widziałem generała, który na nas czekał i uśmiechał się szeroko. Nakazał Erenowi wsiąść do wozu, do którego zaprzężone były dwa konie, a sam podszedł do mnie tak, by dzieciak nie mógł usłyszeć naszej wymiany zdań.

-Jesteś pewien, że podjąłeś dobrą decyzję?

Zapytał cicho, patrząc mi w oczy. Zerknąłem na siedzącego w wozie w pewnej odległości od nas bachora, którym opiekowałem się przez ostatnie sześć lat i przez krótki moment się zawahałem. Chciałem to odkręcić, ale skarciłem się za to w myślach i wróciłem spojrzeniem do mojego przełożonego.

-Dokonałem wyboru, którego będę najmniej żałował.

Odparłem pewnie, a on pokiwał głową, jakbym powiedział jakąś niezwykle odkrywczą myśl, ta, jasne, po czym powiadomił mnie, że wróci za dwa dni, ale nie było to dla mnie ważne, tak szczerze to jak dla mnie mógł w ogóle nie wracać, po czym ruszył w stronę wozu i zajął miejsce woźnicy, powoli ruszając w drogę.

-Do zobaczenia, Levi!

Do moich uszu dotarł krzyk tego wkurzającego bachora i zobaczyłem, jak zawzięcie do mnie macha, wciąż z szerokim uśmiechem na ustach. Uśmiechnąłem się delikatnie i odmachałem mu, po czym odwróciłem się, nie mogąc patrzeć na to, jak odchodzi. Wiedziałem, że wróci, wiedziałem, że nie żegnamy się na zawsze i są to tylko trzy lata, ale ja czułem się, jakby to była cała wieczność. W dodatku jako zwiadowca niemal cały czas ryzykuję życie, więc mogę równie dobrze zginąć na misji i nigdy więcej go nie zobaczyć.

OpiekunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz